2013-04-17, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Tak, tak, pisze ją Piotr z Lublina. Właśnie przyjechał na zbieranie materiałów. Poza tym w mieście nad trzema rzekami szaro jest i dość ponurawo.
Piotr kończy wychowanie muzyczne na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, gra na klarnecie, lubi jazz i podoba mu się Gorzów. Co więcej – oczarowany jest Małą Akademią Jazzu do tego stopnia, że pisze o niej pracę magisterską. Jak mi powiedział, to jedyny chyba na świecie tak oryginalny sposób kształcenia, że dziecko nie tylko słyszy muzykę, ale jeszcze ma tę jedyną niespotykaną możliwość poznania muzyka, zapytania go o coś czy po prostu potrzymania trąbki, klarnetu albo pałek od perkusji w rękach. No i super. Po monografii klubu, pracy licencjackiej teraz magisterka. Myślę, że w końcu i jakiego doktoratu środowisko jazzowe się doczeka, bo materiału jest od cholery. Taka to piwnica. Jaskółki z podziwem dziobami kręcą i nie komentują, no bo i po co.
No a teraz z innej, dużo mniej przyjemnej mańki. Otóż szłam sobie spokojnie do pracy, a tu masz ci los. Jakieś chuligańskie ręce wrzuciły śmietnik – taki kontenerowy do Kłodawki. Zastanawia mnie cały czas – co do diabła ciężkiego trzeba mieć w głowie, żeby robić takie rzeczy? Paćkać po ścianach, wrzucać śmietniki do rzeki, kraść koła ratunkowe z bulwaru, wybijać okna w pomieszczeniach przeznaczonych do dzierżawy, śmiecić na ulicach, nie sprzątać po swoich psach, no co?
Wiem, że to nie jest domena tylko Gorzowa, ale jakoś w mieście na siedmiu wzgórzach to paskudnie wyraziście widać. Jedna z przemiłych znajomych zamierza wytoczyć krucjatę paćkarzom – no wiecie, tym co latają ze sprejami i zachowują się jak psy na podwórkach. – Przecież w innych miastach jakoś rozwiązano ten problem, dlaczego nie u nas – dziwiła się ostatnio po raz kolejny. No i fakt, jest się czemu dziwić. Bo miasto marnieje w oczach, a urzędnikom jakoś tak zwyczajnie się nie chce. Przynajmniej my ze znajomymi doszliśmy do tego wniosku. Żałosne po prostu.
No i jeszcze z jednej mańki. Otóż w bibliotece wojewódzkiej w piątek Christa Kouschil opowie o społecznych i socjalnych aspektach osadnictwa na Warciańskich Błotach po ich melioracji przez Fryderyka II Wielkiego. No i chyba na pewno usłyszymy, że osiedlenia przymusowe były, chłopstwo cierpiało z różnych przyczyn, a zwłaszcza z konieczności mieszkania na tym ternie. Dla mniej zorientowanych – Błota Warciańskie to tereny obecnej gminy Krzeszyce, Bogdaniec, części Witnicy, czyli inaczej Ameryka nad Wartą. Tu, gdzie Kwiatkowice, wszystkie wariacje Jenina i parę innych wiosek. No śliczna, płaska jak stół okolica. Ja tylko chcę uprzedzić wykład i przypomnieć, że chłopi osiedlani na tym terenie dostawali chałupę, kawałek pola, krowę i zwolnienie z podatków na jakiś czas. No cóż, nazwa Ameryka nad Wartą zobowiązuje.
No a teraz prywatne smutki Renaty Ochwat. Otóż dwa dni temu zmarł sir Colin Davies, jeden z najsłynniejszych brytyjskich dyrygentów, od lat związany z londyńskimi symfonikami. Wśród różnych jego zasług jest i to, że wypromował muzykę Hektora Berlioza. Był fantastycznym człowiekiem. Przedwczoraj natomiast zmarł prof. Andrzej Garlicki, jeden z moich autorytetów historycznych, fantastyczny znawca życia i dzieł Józefa Piłsudskiego. Szkoda obu.
P.S. A już w piątek koncert w Filharmonii i zabrzmi przepiękna Pawana Erica Satie. No coś niebywałego. Jaskółki już zaplatają ogony w kokardki na tę okazję. Aż strach się bać.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.