Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Aliny, Anety, Benona , 16 czerwca 2025

Przeboje i niespodzianki

2013-04-20, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

No i była uczta muzyczna. Po tak znakomitym koncercie raczej trudno o czymś innym pisać. O niespodziankach też będzie, bo wielkie one są dla miasta na siedmiu wzgórzach, zwłaszcza dla naszej kultury.

Afisz piątkowego koncertu ułożył się jednak trochę inaczej, niż wcześniej awizowano. Na początek zabrzmiało „Concerto Grosso na gitarę, smyczki i klawesyn” Dmitrija Varelasa z Krzysztofem Meisingerem w roli solisty na gitarze i Marią Banaszkiewicz-Bryłą na klawesynie (gościnnie). No i zachwyt pełen. Bo kompozycja, choć nowa, to jednak w starym stylu – podział na trzy części, z rozwijanymi tematami. Ja jednak patrzyłam zauroczona na pana Krzysztofa – bo jakoś tak dość nietypowo trzymał gitarę. A jak na niej grał – nie, tego się nie da opisać, tego trzeba było doświadczyć. Zachwyt to mało. Potem zabrzmiała „Pawana” Gabriela Faure. Do składu dołączyła harfistka Elżbieta Bakalarz – też gościnnie. No i tu się rozpłynęłam, na dobre i nieodwracalnie. To przepiękna kompozycja jest. Wolno, spokojnie rozwija się główny temat. Zatacza kręgi. Zaurocza słuchaczy. I trwa tylko siedem minutek. A jak się kończy, to żal jest, że już koniec. Na szczęście w domu jest płytka, co prawda w nieco innej wersji, bo z chórem, który jeszcze czaru tej muzyce dodaje. Więc teraz pawana sobie płynie, a ja ciągle jeszcze w Filharmonii, pod tym urokiem.

Pierwszą część zakończyło „Popołudnie fauna” Claude Debussy’ego. To taki muzyczny obraz spokojnego snu fauna, odpoczynku. Ale nasi filharmonicy (prawda jak fajnie, że można napisać – nasi) kierowani przez genialną dyrygent Monikę Wolińską zagrali to tak radośnie, tak ożywczo, że nawet przemiły znajomy, który kompozytora nie lubi, bo szpiczasty jest (podobnie jak Maurice Ravel – jego słowa, nie moje) stwierdził – że mu się podobało. No patrzcie państwo, coś się jednak czasami zmienia. Bo akurat i pawana, i „Popołudnie fauna” to takie evergreeny klasyki, że posłużę się określeniem z zupełnie innego muzycznego rodzaju. To taka muzyka, którą się zna, ale nie wie, skąd.

A po przerwie był „Peer Gynt” Edwarda Griega. Co prawda w odwróconej kolejności, bo najpierw Suita nr 2, opus 55, potem Suita nr 1, opus 46. I ja rozumiem, dlaczego. Bo Suitę nr 2 kończy niezwykła część „W grocie króla gór” – szalenie dynamiczny, wzmocniony kotłami, bębnami i na full instrumentami dętymi, króciutki fragmencik, który jest bardzo, bardzo, bardzo atrakcyjny w słuchaniu. No i jak nasza orkiestra zagrała, to były oklaski, oklaski, oklaski, trochę na stojąco (ja i jeszcze kilka postaci), no i była decyzja pani dyrygent – dajemy bis i za to najserdeczniej dziękuję. Bo znów zabrzmiała ta perełeczka kompozytorska świetnie kolejny raz zagrana. A ja dziękuję za muzykę, za radość, za emocje, za niezwykłe przeżycia. Słuchałam tych – mam na myśli wszystkie kompozycje, poza współczesną - kilka już razy na żywo (bo o płytach i ich odsłuchiwaniu – zwłaszcza pawany i fragmentów „Peer Gynta” nie wspomnę) w różnych wykonaniach. Całkiem zresztą dobrych, i muszę oraz bardzo chcę powiedzieć, że nasza, gorzowska nie ustępuje najlepszym. A nawet niektórzy mogliby być zazdrośni o wykonanie. Decyduje, moim zdaniem, kilka czynników. Świetna orkiestra młodych w przewadze muzyków (sformowana przez maestro – nie lubię tego określenia, ale niech będzie - Piotra Borkowskiego – o tym należy pamiętać, bo niehonorem by było pomijać), znakomita dyrygentka Monika Wolińska, która żyje tym, co robi, i potrafi pociągnąć za sobą zespół (pierwszy raz widziałam panią Monikę za pulpitem i jestem zaczarowana po prostu), no i w końcu dyrekcja Filharmonii, która wie, że powierza muzyków profesjonaliście i się nie wtrąca. A efekt końcowy najlepiej świadczy, że taka konstelacja jest najlepsza. No i dajcie nam wszystkie bogi i ty wredny dżinie z lampy Alladyna, aby tak jeszcze długo było. No i jeszcze raz wielkie dzięki za wzruszenie.

A teraz będzie o niespodziankach. O tym, że pani Monika Wolińska dyrygowała w Wilnie, napisały wszystkie media. Podczas piątkowego koncertu dostała za to kwiaty od władz miast miły gest- to się ceni). Ona sama zapowiedziała, że tak długo, jak jej będzie dane, będzie akcentować to, że jest dyrygentką Filharmonii Gorzowskiej. Okazuje się, że w Wilnie prowadziła koncert muzyku polskiej głównie, ale zabrzmiały też tam kompozycje Mikałojusa Konstantinasa Čiurlionisa (co by się trzymać oryginalnej transkrypcji), litewskiego kompozytora, słabo znanego w Polsce. No bo rzadko bardzo grywanego. I ja mam prośbę wobec tego – może by tak pomyśleć o jakimś koncercie, gdzie będzie można posłuchać jego muzyki? Wiem, nikt mojej pisaniny nie czyta, nikt nad pomysłem się nie zastanowi. Pisaniny mojej nie żal. Muzyki żal, bo piękna ona jest. Bo to taki litewski Chopin. Zresztą akurat z Čiurlionisem jest problem, na ile on polski, na ile litewski. Ja sobie lubię myśleć, że granice – rzecz ulotna, czasem są, czasem ich nie ma. Może ktoś być Litwinem i całe życie mieszkać w Polsce albo w Mozambiku, ale ważne jest to, co ktoś o sobie myśli.

Čiurlionis, choć generalnie wykształcił się w Polsce, był Litwinem i o tym pamiętać należy (ale wracam do koncertu – pani dyrektor – może da się zrobić? Jeden kawałek przy okazji innych projektów?).

No a druga niespodzianka. Znacznie chyba ważniejsza. Otóż pan Krzysztof Penderecki i jego żona Elżbieta po koncercie w Gorzowie (bo nie wypada inaczej pisać) przysłali do magistratu list, w którym ni mniej, ni więcej, poza słowami zachwytu i podzięki za wszystko, co się w Gorzowie z ich pobytem łączyło, jest też zaproszenie do występu Orkiestry Gorzowskiej Filharmonii pod dyrekcją Moniki Wolińskiej w Europejskim Centrum Muzyki w Lusławicach!!!!!!!!!!!!

Dla mniej zorientowanych – to prywatny projekt profesora i jego żony. Fantastyczna sala koncertowa w małej wiosce koło Zakliczyna, koło Tarnowa, gdzie Mistrz mieszka i takie centrum wybudował. Sala ma prawie 700 miejsc, i byle kogo tam nie zapraszają (jak powiedział po koncercie przemiły znajomy – tam być zaproszonym, to już wysoka półka jest). No i jednym słowem udało się, orkiestra, choć bardzo młoda – zarówno wiekiem muzyków, jaki i wiekiem trwania osiągnęła coś, o czym marzą inni. Gratuluję, cieszę się bardzo i mam nadzieję, że dzięki Sieci będę mogła to wydarzenie zobaczyć. Bo raczej, że ktoś mnie tam zabierze, osobiście wątpię.

P.S. A jaskółki po koncercie odmówiły komentarza, więc domniemywam, że zachwycone są.

P.S. 2. A dziś w Terminalu na Grobli wystawa grafficiarska, beze mnie, choć szalenie lubię Bartka.

P.S. 3. Teraz rozumiecie, że czasami po dużym wydarzeniu, dużej dawce energii, trudno pisać o dziurach i podobnych okropnościach. Emocje zejdą, wracamy do dziur.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x