2013-05-13, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
No i się doczekałam. Już są ramowe obchody 100-lecia parku Wiosny Ludów. Będzie rysowanie po chodniku, koncerty i inne cuda wianki. Nie będzie tego, co najcenniejsze, czyli monografii. Szkoda.
Park Wiosny Ludów obchodzi 100-lecie urodzin. Fajnie, bo to prawdziwa perełka kiedyś była i nadal mogłaby być, gdyby o nią właściwie zadbać. Obecny plan obchodów urodzin parku zakłada, że będzie trochę pielęgnacji i trochę dosadzeń zieleni i to chyba jedyne, co jest OK w tym programie. Bo reszta to festyny rodzinne, koncerty w typie Serenada nad Wartą, bajki terapeutyczne dla dzieci i młodzieży, ćwiczenia językowe i trochę innych propozycji w tym typie. Nawet rzeźba orkiestry dętej miała tam stanąć, ale co z nią, nie wiem, i jakoś kompletnie mnie to nie obchodzi.
Natomiast obchodzi mnie bardzo, że światła komisja dzieląca pieniądze na kulturę, nie wzięła pod wzgląd propozycji monografii parku. Miał ją przygotować Robert Piotrowski, i jak znam autora, byłoby to dziełko mądre, przyjaźnie napisane, świetnie zilustrowane, ot miejska książka, którą chce się wziąć do ręki, którą chce się mieć na półce z regionalikami. Szkoda. Napisałam zresztą o tym już kilka razy i kolejny raz powtórzę – szkoda.
Przypomnijcie sobie obchody 750-lecia miasta na siedmiu wzgórzach. Były fajerwerki, karty dla dzieci i całkiem spora liczba wydawnictw zarówno okolicznościowych, jak i ponadczasowych. Minęło kilka lat od tego zacnego wydarzenie i co nam zostało? Ano właśnie wydawnictwa. Bo tylko one się tak naprawdę liczą, nawet te ulotne, jak scenariusz okolicznościowego nabożeństwa w gorzowskiej katedrze z zapisem wystąpień duchownych poszczególnych wyznań, bo takie to było wydarzenie.
Tak więc dla mnie świętowanie w bardzo ludyczny sposób urodzin parku to trochę zmarnowane pieniądze, ale niech będzie. Trzeba przyjąć zasadę obowiązującą w naszym mieście, że urzędnicy wiedzą najlepiej. Może jeszcze znajdzie się jakiś sponsor i Robert swoją książkę wyda. Życzę mu tego i czekam. A tak na marginesie – w obchodach urodzin jest impreza pod hasłem „Jazz na ptak” – cokolwiek to znaczy. I urzędnicy już poinformowali zainteresowanych, że być może jej nie będzie, bo... No tak, tak to jest, kiedy ktoś się bierze za organizację czegoś, na czym się nie zna.
No i druga konstatacja – pamiętam, jak jakiś czas temu wydział kultury oznajmił, że nie jest od organizacji imprez. Teraz się okazało jednak, że jest. No i komu tu wierzyć?
A teraz z innej mańki. Zaprosiło mnie Muzeum Lubuskie im. Jana Dekerta na Noc Muzeów. Znaczy się, nie tylko mnie, ale nas wszystkich, co lubią chadzać po takich przybytkach, poznawać coś nowego i dobrze się przy okazji bawić. To już w sobotę. Zjadą się szacowni gości, bo wnukowie właściciel Willi Schroedera, dziś głównej siedziby muzeum. Przyjadą Stanisław i Karol Mazusiowe. Zagra muzyka, może przylecą nietoperze i będzie cudnie. I w taki oto sposób gorzowska placówka wpisuje się w europejską tradycję odwiedzania placówek kultury o nietypowych porach. Super. Tylko pogratulować i mieć nadzieję, że się uda. Ale jak znam gorzowian, którzy lubią nietypowe wydarzenia, to raczej już wiadomo, że się uda. Bo skoro udaje się Nocny Szlak Kultury, to czemu Noc Muzeów miałaby być inna?
A w między czasie spotkanie na Zapiecku, wystawa ikon w bibliotece i parę innych wydarzeń. Wybierać jest w czym.
P.S. Do Piotra. Nie jestem infantylna, a Lwów, Żółkiew, Poczajów, Krzemieniec mnie zachwycają. Co zrobić, jeśli to brzmi infantylnie. Ja tam wrócę, znaczy najpewniej do Żółkwi, bo zauroczył mnie hetman wielki korony Stanisław Żółkiewski. Ale to opowieść na inną chwilę. A co do panów i rabów – no cóż, tak już czasami jest.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.