2013-05-20, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Tak, tak, takim, co go porządkowi zabierają do kontroli osobistej i takie tam różne. A myślałam, że krasnoludki to jednak mają spokój.
A było tak. Poszłam sobie na derby, jak to mam w zwyczaju z żużlem, na tyle wcześnie, żeby się spokojnie pogapić na parking, potem na próbę toru. W międzyczasie wydać całe 5 zł na wodę ze słomką, bo durne przepisy zabraniają przynoszenia własnej. Ci, co mnie znają, wiedzą, że zawsze w charakterze torebki mam niewielki plecak, taką typową horolezkę Campusa. Chory kręgosłup nie pozwala na inne wynalazki. No i przechodziłam sobie spokojnie przez bramkę, a tu pani ochroniarka głosem nieznoszącym sprzeciwu wzięła mnie do kontroli osobistej, potem oznajmiła, że albo zostawię plecak w depozycie, albo nie wejdę, ostatecznie nakazała nawet kapelusz płócienny z głowy zdjąć, bo być może coś tam mam. No śmieszne to by było, gdyby nie fakt, że prawdziwe. Ale nie to jest dziwne. Otóż w tym samym czasie na stadion weszło milion ludzi z plecakami, dużymi torbami i innymi rzeczami i nikomu do głowy nie przyszło ich kontrolować.
No cóż, w taki oto sposób zostałam kibolem pozbawionym plecaka, gdzie miałam lek antyalegrgiczny, okulary przeciwsłoneczne, chustki do nosa, telefon, portfel, kalendarz, metrówkę, cukierki od kaszlu i jeszcze trochę klamotów, bez których jakoś nie umiem żyć.
Słowo, nigdy, przenigdy nie myślałam, że krasnoludki mogą być uznane za niebezpieczne kibolstwo i to w dodatku na własnym stadionie. No cóż, przeżyłam upokorzenie, ale najważniejsze, że Staleczka w cudny sposób pokonała Falubaz i 10 punkcików dowiozła. Brawo chłopaki, wszystkie.
No a teraz z innej mańki. Jutro w Filharmonii debata o jej przyszłości. organizują ją ludzie, którym zależy na dobrej przyszłości tej oto instytucji. Mnie się już zwyczajnie nie chce brać udziału w takich konwentyklach, bo uważam, że w tym mieście nie ma to zwyczajnie sensu. Karty rozdaje szeryf TJ, z góry wiadomo, kto i co tu może zrobić. Drażni mnie gadanie o konkursach i innych quasi-demokratycznych formach. Drażni mnie niewiedza i niekompetencja wielu ludzi na różnych stanowiskach, drażni mnie nonszalancja nowej klasy urzędników. Drażni mnie brak szacunku dla doświadczenia i wiedzy i osiągnięć innych ludzi, drażni mnie zwyczajnie ta nowa rzeczywistość.
Zastawiam się, co ciekawego może mi o kulturze, a muzyce i rozwoju w szczególności Filharmonii powiedzieć pani dyrektor wydziału kultury, która programowo nie bywa na żadnych imprezach, a jak już jest, to za chwilę musi wyjść, bo znajomi, kolacja, syn maleńki, który się już znudził.... Powodów są tysiące. Co mogą mi powiedzieć o rozwoju Filharmonii inni?
Tak to teraz w mieście nad Wartą, Kłodawką i Srebrną wygląda. Byle jak. I dlatego mocno zastanawiam się nad uczestnictwem w tej oto imprezie, bo zamiast znów słuchać bicia piany i wystąpień urzędników, których już nie chcę słuchać, chyba wolę sobie poczytać kolejny rozdział dziejów najjaśniejszej Rzeczypospolitej, czyli o awanturniczym wieku XVII, przynajmniej taki Chmielnicki i Bohun to postaci z krwi i kości były, a nie pozór kompetencji. Co prawda Lew Lechistanu im pola nie ustępował, bo wszak rozgromił niewiernych pod Wiedniem. Więc chyba jednak daruję sobie kolejne bicie piany i zagłębię się w topografię Dzikich Pól i poczytam o kozackiej Czerni. A niech sobie urzędnicy debatują i tak nic z tego nie wyniknie, tylko łatka rozkładacza gorzowskiej kultury trochę mocniej co do niektórych przylgnie. No cóż, taka gmina.
P.S.
A skargę na ochronę do klubu za chwilę wyślę. Choć jak mówi rodzina, bez sensu to jest, bo i tak cię zlekceważą. Niech tam i zlekceważą, ale ja kibolem nie jestem, nie była i nie zamierzam być. I nie pozwolę, aby ktoś mnie właśnie tak traktował. A jaskółki rechoczą przez zaciśnięte dzioby i nic nie mówią. No bo i co tu mówić?
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.