2013-06-11, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Kolejna już i to w samym centrum, bo przy Wełnianym Rynku. Jaka szkoda, że tylko nieliczne kamienice mają to szczęście i doczekają się ratunku.
Rusztowania stanęły przy Wełnianym Rynku przy tej kamienicy, gdzie mieści się słynny sklep Kaczorek. No i fajnie, bo to akurat śliczny zakątek miasta. To znaczy Wełniany Rynek, a nie sklep Kaczorek jako taki. Jakiś czas temu miasto wyremontowało tam kilka fasad i ulica nieco wypiękniała. Czyli że jak się chce, to można. A dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że każda odnowiona elewacja, zwłaszcza starego budynku, to sukces. Lubię stare, cenię historię, uważam, że należy dbać o tradycję i dlatego mnie to cieszy. Z bólem serca przechodzę koło zapomnianej i popadającej w zniszczenie Łaźni Miejskiej – fundacji Maksa Bahra. Zapuszczony budynek jest przecież perełeczką Bauhausu w naszym mieście. Ale widać nikogo z decydentów to nie obchodzi. O swoim kawałku świata, czyli ul. Armii Polskiej nie wspomnę, bo to zupełnie nie po drodze dla żadnego z decydentów.
A teraz z innego kątka. Wysoki urzędnik miejski znów roztoczył wizję połączenia Gorzowa z Berlinem. Koleją, żeby było jasne. Problem w tym, że z chciejstwa nic nie wynika. Zresztą ten sam urzędnik takie wizje roztacza od kilku dobrych lat. I co? I nic. A dlaczego nic? Ano dlatego, że takie połączenie – moim zdaniem oczywiście – nie ma sensu. Lepiej jest dojechać do Kostrzyna, wsiąść w Bombardiera i szybko i wygodnie oraz w miarę tanio dojechać do stolicy Niemiec. W weekendy obowiązują zbiorowe bilety zniżkowe, które dodatkowo obejmują jeszcze całą komunikację miejską stolicy Niemiec. Taki wydatek na jedną osobę to coś z 6 euro, tylko musi się zebrać grupka pięciu lub sześciu osób. Niemcy, w przeciwieństwie do nas, umieją liczyć, planować i coś tworzyć. Polacy natomiast, jak to mistrz Mikołaj Rej z Nagłowic wszem i wobec oznajmił – nie gęsi i swój język mają, właśnie tego języka używają głównie w celach dyskutowania. No i niewiele z tych dyskusji wynika. No cóż, taki styl. Tak więc jakoś nie bardzo wierzę w połączenie miasta na siedmiu wzgórzach z miastem nad Szprewą, bo to z ekonomicznego punktu widzenia jest nierealne. A nie sądzą, aby jaśnie pani marszałek zechciała partycypować w kosztach. Wszak to nie Babimost.
No i z weekendowego kątka. Szykuje nam się doprawdy dość intensywny koniec tygodnia. Żeby było jasne – mam na myśli kulturę. Ale osobny afisz na ten temat będzie jutro w naszym dziale kultura, więc się rozpisywać nie będę. To tak dla tych, co marudzą, że się nic nie dzieje. Bo dzieje się, tylko trzeba chcieć się wybrać z domu. A ponieważ podbite oczka już nie są tak mocno podbite, to się gdzieś i na coś wybiorę na pewno.
Na pewno w sobotę na Grand Prix na żużlu, bo dobre wróżki podarowały mi bilet. I choć nie umiem gwizdać, to choć sobie pobuczę na widok Nickiego Pedersena. Myślę, że nie ja jedna.
P.S. I wcale mnie nie cieszy, że owego 13 czerwca z Gorzowa pójdzie program „Kawa czy herbata”. Bo tego samego dnia w telewizji pójdą informacje jeszcze inne, wcale niekoniecznie dobre o naszym mieście. I tego trochę szkoda.
P.S. 2 I dla porządku domu, dziś na zapiecku w ZUO poznański uczony opowie o ciekawostkach z kolekcji Muzeum Narodowego w Poznaniu, początek o 17.00
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.