Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Bogny, Walerii, Witalisa , 28 kwietnia 2025

Czarowne miejsca z muzyką

2013-06-12, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

No i posłuchałam sobie muzyki, co prawda dziwnie granej, ale jednak. A było to wczoraj, pięknego wtorkowego popołudnia przy Szkole Muzycznej I i II stopnia przy ul. Chrobrego. Słuchałam ja i inni przechodnie, którzy się tam znaleźli o właściwej porze.

Pisałam kiedyś, że szkoła muzyczna to miejsce czarowne jest (jak się zamknie oczy i nie patrzy na tę ruinę, w której się mieści), bo zawsze ktoś coś tam gra. Albo jakiś początkujący artysta w wieku lat kilku zaledwie morduje siebie, nauczyciela i instrument, grając gamy i inne wprawki, albo też jakiś już bardziej zaawansowany, przygotowuje się do szkolnych, lub też nie tylko, popisów.

A tym razem był to niemal regularny koncert. Otóż uczniowie klas dęciaków grali różne kawałeczki muzyki. PRZED SZKOŁĄ. W cieniu, pod tym ogromnym drzewem, stali bardzo młodzi artyści, a publiczność, czyli ich szkolni koledzy, siedziała na tych powyginanych płotkach odgradzających torowisko tramwajowe od chodnika. No i na tych płotkach też, choć w lekkim oddaleniu, przysiadywali na chwileczkę, na momencik, przechodnie. I z uśmiechami na twarzach patrzyli, co też tutaj się wyrabia. I nawet im się podobało. Jak i mnie zresztą też.

Bo to – używając słów poety – rzecz to proszę pana niesłychana – aby sobie przyszli mistrzowie trąbek, puzonów, klarnetów urządzili taką próbę, czy też lekcję. Ale chyba bardziej próbę. Po prostu na ulicy, po prostu pod szkołą. No super sprawa. Może skusiła ich świetna pogoda, może jakieś inne względy. Ale niespodzianka była, i to całkiem, całkiem duża i w dodatku bardzo udana. Mam na myśli siebie i tych innych, którzy patrzyli na młodych i się uśmiechali.

A pamiętam, jak wiele lat temu, no może znów nie tak wiele, byłam w szkole na koncercie sumującym rok, też zresztą w czerwcu. Wśród innych młodych wykonawców był kwartet smyczkowy. Dla tych, co nie wiedzą, podpowiem – I skrzypce, II skrzypce, altówka i wiolonczela (muzycy siedzą od lewej do prawej, ten największy instrument to wiola właśnie). To był damski kwartet zresztą, gdzie na skrzypcach grała Kasia Szymko (dziś także Kowalec), obecnie nauczycielka muzyki, bardzo dobry dyrygent i mama maluszka oraz Zuzia Krzyżowska – wiolonczela– dziś pani filozof po samej Jagiellonce (dwóch innych pań nazwisk nie pamiętam i za to przepraszam). No i wszystko było super. Poza jednym. Panie, wówczas nastoletnie, wystąpiły, jak pan Bóg przykazał, w czerni, bez udziwnień. Poza jednym. Cała czwórka do koncertowych szatek założyła…, ni mniej, ni więcej, tylko także klasyczne… martensy. Pamiętam, że siedziałam, jak zaczarowana i słuchałam muzyki. Ale wzroku nie mogłam oderwać od tych martensów właśnie. A po koncercie panie cztery siedziały na tych pogiętych płotkach i odpoczywały po emocjach scenicznych. I ja wówczas do nich podeszłam i zwyczajnie zapytałam – Od kiedy szkoła pozwala na takie ekstrawagancje, jak łoje (popularne określenie ciężkich butów, jak martensy, albo inne z upodobaniem noszone przez subkultury). Dziewczyny wówczas się roześmiały i oznajmiły, że czasami, raz do roku, szkoła pozwala, ale nie za dużo i nie bardzo często. No i takim oto sposobem eleganckie wieczorowe kreacje koncertowe, czarne, jak Bóg przykazał i tradycja nakazuje, połączyły się jedną harmonijną całość z martensami.

No i wracam do wczorajszego, czyli wtorkowego koncertu od hoc danego przed szkołą. Jak widać uczelnia muzyczna ta, wielce zresztą zasłużona w kształceniu, czasami na wiele pozwala. Ale na szczęście też, dla przyszłych gwiazd muzyki, dba o poziom i na za dużo się nie godzi. No bo prawda jest taka. Chcesz się uczyć muzyki, chcesz coś osiągnąć, to się musisz przyłożyć. Nawet kosztem katorżniczych ćwiczeń. Bo muzyka to taka dziedzina, gdzie nie ma miejsca na opustki, na labę, na – a może jakoś to będzie. Bo nie będzie. Wiem to od muzyków właśnie, bo sama żadnego wykształcenia w tym kierunku nie mam. Lubię, nawet bardzo, słuchać i mam to nieszczęście, że słyszę, kiedy coś nie trybi.

I pamiętajcie, Szkoła Muzyczna I i II stopnia przy ul. Chrobrego to miejsce czarowne jest. Zresztą jak i Szkoła I stopnia przy Teatralnej, bo niegodziwością byłoby o niej nie wspomnieć. Bo ile razy tamtędy po południu przechodzę, to słyszę, jak się męczy jakiś adept na perkusji – biedny Irek Budny – nauczyciel znakomity, który musi chętnego ustawić do pałek tak, aby to jakoś brzmiało. Czasami słyszę, jak na klawiszach męczy się jakiś miłośnik jazzowego feelingu w klasie Przemka Raminiaka. Męczy się i on i nauczyciel. I generalnie męczy się dyrektor Leszek Serpina – bo jako światły nauczyciel wie, że długa i kręta oraz najeżona samymi progami i trudnościami droga na muzyczną scenę jest. Ale my tu, w mieście nad Wartą, Kłodawką oraz Srebrną możemy się cieszyć i być z tego dumni, że mamy kształcenie muzyczne – w tym wypadku już specjalistyczne - na naprawdę wysokim poziomie. I że szkoły te spokojnie, ale i niestety, wyręczają szkoły powszechne w kształceniu, ogólnie to nazywając, artystycznym. Bo w powszechnych, za sprawą głupkowatych decyzji właściwego ministerstwa, ono praktycznie nie istnieje.

A skoro przy Przemku Raminiaku jestem (piszę o nim tak, bo znam go od zawsze), to właśnie mój jeden z najbardziej ulubionych pianistów jazzowych młodego pokolenia (że o Michale Wróblewskim nie wspomnę) w końcu dojrzał do tego, aby zacząć firmować własną twórczość własnym nazwiskiem. I już nie będzie RGG Trio czy jakaś inna konstelacja muzyczna. Będzie Przemysław Raminiak i… No i spieszę poinformować, że lada dzień, lada chwila, Przemek zaczyna próby do własnej, kolejnej zresztą, płyty. Nie powiem gdzie, ale raczej nie trudno się domyślić (raczej nie FG – z całym szacunkiem do tej instytucji). I jesienią będą nagrania. No i jeszcze jedno. Jak będziecie oglądać jubileuszowy Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu (bo ja nie będę), a będzie śpiewać Krystyna Prońko, a będzie – to już wiedza powszechna jest, pożałujcie, że obok niej nie ma właśnie Przemka i Adama Wendta na saksofonie, bo ta trójka czaruje muzycznie tak, jak inni nie potrafią. No cóż, bogi różne i ten wredny dżin z lampy Alladyna nie mieli przełożenia. Dyrekcja 50. festiwalu zarządziła inaczej. Szkoda.

P.S. A w mieście na siedmiu wzgórzach trwa oczekiwanie. Na co, wszyscy wiedzą. Ale zajmujmy się raczej rzeczami przyjemnymi, jak ten niespodziewany koncert przy Szkole Muzycznej. Pani dyrektor Katarzyna Sikorska-Kozłowska wybaczy, mam nadzieję taką wszakże, zła nie będzie. A że znam i panią dyrektor i jej zastępczynię Anettę Rajewską, pewna tego jestem. I powiem więcej. Od czasu do czasu – może nie często i z zaskoczenia – takie działania są jak najbardziej wskazane.

P.S. 2.  A prezes Dziekański miał wypadek na rowerze, więc na chwileńkę niewielką pomyślmy i o nim. Zdrowiej prezes, bo koncert Janusza Muniaka i spółki za pasem i trzeba przygotować. Że być, to oczywista oczywistość.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x