2013-06-13, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Ja tam do najbardziej spostrzegawczych na świecie nie należę. A już perypetie miłosne, zakochania, zauroczenia czy też inne takowe przypadki sercowe docierają do mnie po dłuższej chwili od wydarzeń (bywa po roku i więcej). Szczęśliwie, bądź też nieszczęśliwe zakończonych.
Dlatego chyba dopiero teraz zauważyłam na moście Staromiejskim… kłódki. Tak, tak, te małe urządzonka do zamykania osobistej piwnicy; łańcucha przy rowerze, co by jakiś pazerny złodziej go nie zajumał; lub też do innych przeznaczeń, ale zawsze związanych z zamykaniem.
Szłam ci ja sobie spokojnie na Zawarcie, na umówione spotkanie z przemiłą znajomą i gapiłam się na most. Bo na Wartę nie mogę. Masywny ceglany mur powoduje, że krasnoludki polskie, do których i ja się zaliczam, rzeki nie widzą, bo zwyczajnie za małe są, a stawać na palcach nie zawsze im się chce. No i właśnie kątem oka dostrzegłam, że na metalowych barierkach mostu, w tych modułach, gdzie muru nie ma, a są metalowe płoty, właśnie tam, gdzie niby przez kraty, krasnoludki mają szansę dostrzec wodę, zauważyłam, iż coś tam wisi. No to się zainteresowałam i odkryłam, że na metalowych szczebelkach wisi kłódeczka. Pomyślałam sobie – zachodnia moda dotarła i do nas – niemożliwe – usłyszałam w myśli od starego przyjaciela, no wiecie, dżina z lampy Alladyna, co nie zawsze bywa wredne, niestety.
Ale podeszłam, odwróciłam szerszą stroną do oczków i … Jest, tak, nasi zakochani, znaczy lokalni, bo nikt z mojego otoczenia, zawiesili kłódkę miłości na moście. Pomyślałam sobie – jedna jeszcze Rzymu nie czyni. Bo właśnie w Wiecznym Mieście nad Tybrem awantura wielka o to było, że jeden z mostów, nie pamiętam, który, ale na pewno nie mój ulubiony most św. Anioła, przez te kłódeczki miłości się zawali i dawaj, na rozkaz urzędników tamtejszych, miejskie służby te znaki, nota bene, wiecznej miłości usunęli. No i zrobiła się międzynarodowa awantura, bo kłódeczki były nie tylko włoskie, a ogólnoświatowe. Bo nagle moda na nie zapanowała na naszym globie, tym najpiękniejszym, bo o innych nie wiemy nic, i młodzi zakochani z całego świata lecieli na zatracenie nóg i samolotów, co by znaki swoich uczuć akurat tam wieszać.
No i poszłam wzdłuż naszego mostu, nad najważniejszą rzeką, i tych sympatycznych znaków miłości naliczyłam coś kilkadziesiąt, znaczy ponad 20, bo jak wiecie, liczyć umiem tylko do dziesięciu, w końcu mnie się liczby pozajączkowały.
Każda kłódeczka zaopatrzona jest w napis, kto komu i kiedy miłość ślubował. Niektóre mają po prostu napis farbką, ach tam farbką, olejnicą niezmywalną, inne wygrawerowaną tabliczkę, inne jeszcze jakąś niespodziankę. A przemiła znajoma, z którą szłam na to Zawarcie, zapytała – Ale o co chodzi? Znaczy co, klucz do Warty, a kłódka ma być gwarantem miłości? I potem mocno się krzywiła, że tropię kolejne znaki. Okazuje się, że nie tylko ja nie zwracam uwagi na takie rzeczy.
Ale to jest bardzo fajna sprawa. Z tymi kłódkami oto. Znaczy, nasi bywają w świecie, ale jak sobie chcą wyznać uczucia, to zachodnie wzory przenoszą do kraju. Może kiedyś pokażą je znajomym, może własnych dzieci się doczekają i też im te kłódeczki pokażą. Bo mam nadzieję, że jak dojdzie do wydarzeń w typie rzymskim, że pod ciężarem żelastwa – czytaj symboli miłości – most zacznie być zagrożony, to władze miasta wydadzą rozkaz – usuwamy. Ale wówczas szybciuteńko zgłosi się Muzeum Lubuskie Jana Dekerta i zabierze te świadectwa ludzkiej aktywności do siebie, na wieczną (nota bene) rzeczy pamiątką. A jak znam muzealników i lubię, to wiem, że tak zrobią. Ważne tylko, żeby się z urzędnikami dogadali. Ale w takiej sprawie, myślę, ciężko nie będzie.
I wobec takich ciekawych wydarzeń natury obyczajowej, jakżeż pozytywnych, marudzenia i labidzenia na rzeczywistość, co skrzeczy, nie będzie.
P.S. I jak tam sobie stałam na tym moście Staromiejskim i gapiłam się na kłódeczki, to oko moje (trochę ślepe, co tajemnicą nie jest) pomknęło do barki – baru Ana. Jeszcze w tym roku nie odwiedziłam Jadzi, Jakuba i Pawła. Ale chyba w końcu znajdzie się chwila i się wybiorę. Nie znaczy to, że mam się za kogoś ważnego, Boże broń nie, lubię tę ekipę i tyle.
P.S. 2. A afisz kulturalny na weekend cały czas rośnie, aż nie nadążam z uzupełnianiem. Wybaczcie, proszę.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.