2013-06-15, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Zrozumiałam wczoraj, na czym polega sprzątnie w centrum po gorzowsku. Bo widziałam panów z dmuchawami, którzy… No właśnie, wydmuchiwali śmieci, zamiast je zmieść, wrzucić do kubła i odwieźć do utylizacji na Chróścik.
Może i ja marudna jestem, bo w kółko o tym samym. Ale może ktoś to w końcu przeczyta, się zastanowi i wnioski wyciągnie.
Otóż wczoraj, to jest w piątek, odbyło się koszenie trawników, w tym tych, które oddzielają pasy ruchu także na ul. Jagiełły. Szłam sobie wolno przez miasto, było mi przyjemnie, bo na dworze nie było za gorąco, i słońce co i rusz chowało się za chmurami. No wymarzona pogoda, co by po osobistym mieście się trochę poplątać. No i nagle dobiegł mnie jednostajny dźwięk, takiej maszyny, co to burczy, ale na jednym tonie. No i po chwili już widziałam. PAN ubrany w odblaskową kamizelkę z taką rurą na sprężone powietrze wydmuchiwał resztki skoszonej trawy z ulicy na trawnik, świeżo wykoszony zresztą. I tak to wszystko zostawało. Dziś, jutro przypali słoneczko, z trawy zrobi się mocno pocięte siano i fruwać będzie po całym centrum, zresztą jak i kurz z piachu, też zresztą wydmuchanego na pobocze, lub też na trawnik.
Na litość bogów wszelakich, jakie to jest sprzątanie? To gesty pozorowane. Ktoś skosił trawę, ktoś inny ją podmiótł i już? No nie. Nie już. Bo został regularny bałagan.
Szkoda, że tak się dzieje. Bo powinno to wyglądać tak, jak choćby u naszych zaodrzańskich przyjaciół i coraz lepszych sąsiadów. Tam, jak coś się kosi, to od razu człowiek, albo maszyna, resztki zbiera, zostaje klar i porządek. Podobnie jest z ich jarmarkami z zielskiem. O określonej godzinie, nawet w najbardziej paradnym miejscu miasta, jak choćby w Bonn nad Renem, czy Stuttgarcie kramiarze sprzątają swój dobytek, a po chwili na zarzucony resztkami zielska placyk wjeżdża firma sprzątającą i po kwadransie już śladu nie ma, że coś tu było. No może nie do końca, bo zostają przemyślnie uczynione znaki, że taki a nie inny jest rozstaw kramów, które następnego dnia, bardzo wcześnie rano urosną w tych samych miejscach, niczym grzyby po deszczu. A potem przyjdzie określona godzina…, a potem wjedzie maszyna… A potem… I tak to się kręci.
Dlatego proszę, zwyczajnie i po polsku. Zróbmy wreszcie normę ze sprzątania, nie róbmy pozorowanych gestów. Bo PAN z dmuchawą to właśnie taki pozorny, lub też pozorowany, gest jest. Może w urzędzie znajdzie się ktoś – a wiem, że tacy ludzie tam pracują – przyjrzy się temu i powie – dość. Dość, tak dalej być nie może. Trzymam za to kciuki.
No i teraz z przyjemniejszej mańki. Otóż w bratnim Herfordzie kończą się Dni Hanzy. No i miasto nad trzema rzekami będzie też w tym miało swój udział. Poza urzędnikami do Herfordu pojadą także i nasze zespoły, między innymi „Mali Gorzowiacy” – czemu się nie dziwię, bo wszak to prawdziwie towar eksportowy jest. Ale będzie tam i „Romani Cierheń” – i tu szczęśliwa jestem, bo w końcu po latach katorżnicza praca na ugorze Artura Dolińskiego doczekała się uznania. Artur – tak o nim piszę, bo znam, cenię, lubię i mam ten zaszczyt, że też postrzegana jestem, jako przyjaciel, zaczynał jako romski asystent w Szkole Podstawowej nr 1 przy ul. Dąbrowskiego. Potem założył zespół dla dzieci romskich, aby nie czuły się gorsze, a jeszcze potem przyjął do niego też polskie dzieci. I zrobił to, o czym wszyscy wielcy cyganolodzy w tym kraju piszą i mówią od lat. Stworzył wartość jedyną w sobie – pogodził uprzedzenia, zresztą nie wiadomo skąd się biorące. Udało mu się, w trosce o dobro tego małego, stworzyć świetlicę, zyskał pomoc nie-Cyganów (tak to się w cyganologicznej nomenklaturze określa, choć ja cały czas przywiązana jestem do określnie gadzio – tak stara pani Andraszowa o nas, nie-Cyganach mówiła podczas Romane Dyvesa, kiedy jeszcze do nas przyjeżdżała), dla przykładu w osobach Igi, Wojtka oraz Justyny. No i w końcu ktoś to zauważył. A sam Artur pochodzi z takiej rodziny, że trudno się dziwić, iż godzi interesy romskie i gadziowskie.
I dlatego należy się cieszyć, że tam, w Herfordzie, nasi bracia Niemcy zobaczą „Małych Gorzowiaków” w tradycyjnym polskim repertuarze, ale i naszych Cyganów i nie tylko, w świetnym – bo bollywódzkim i romskim repertuarze też. I tak trzymać. Ale trzeba też dodać, że magistrat akurat dla nich, czyli dla Związku Romów w Polsce nie czyni nic wielkiego. Na organizację spotkań zespołów artystycznych – dziecięcych – co ważne - przyznał śladową dotację. No cóż, szkoda. A wszak pamiętać trzeba zawsze, że właśnie Romowie, albo idąc za Edwardem Dębickim, Cyganie, to najbardziej rozpoznawalna, najbardziej kolorowa, najbardziej znacząca mniejszość w mieście na siedmiu wzgórzach. I cały czas trzeba im pomagać, z różnych zresztą względów. Zainteresowanych problemem odsyłam na sesję cyganologiczną, która się odbędzie 5 lipca. A dzięki zaangażowaniu pani docent dr Beaty A. Orłowskiej i dr. Piotra J. Krzyżanowskiego z Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej - za przyzwoleniem i błogosławieństwem pani rektor prof. dr hab. Elżbiety Raczyńskiej-Skorupskiej zresztą, za co osobne dzięki - będzie ona miała naprawdę ważne oblicze. Przyjadą znakomici goście. I będzie książka, ważna. Bo mówi o problemach, o których się dotąd głośno nie mówiło.
P.S. I pro domo sua – choć afisz z imprezami wisi, tylko przypominam. Najpierw desant taneczny na miasto – zacznie się około 14.30, potem o 17.00 w Miejskim Ośrodku Sztuki wernisaż Stanisława Bracha – na zaproszenie Gustawa Nawrockiego – kuratora i pani dyrektor Danuty Błaszczak, a jeszcze potem, bo o 19.00 na stadionie im. Edwarda Jancarza, kolejna odsłona żużlowego cyrku, czyli Grand Prix na żużlu (od lat tę imprezę nazywam cyrkiem, ale nie sensie pejoratywnym, tylko jako wielkie widowisko i święto dla fanów- byłam na żużlowym Grand Prix i w Bydgoszczy, i Vojens, i na praskiej Markecie w końcu, więc wiem, co piszę). Co prawda klimatu duńskiego Vojens nie będzie, ale widowisko zawsze.
P.S. 2. A jak nie macie planu na niedzielę, to chodźcie na wycieczkę – z Naszą Chatą, albo Relaksem. W lesie myśli zawsze się prostują.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.