2013-06-20, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
No tak, nie chcemy labidzenia więcej, więc może i go nie będzie. Będzie za to o naprawach – dziur w gorzowskich drogach i moim umiłowaniu historii.
Szłam sobie dziś, znaczy w środę po południu, w tym porażającym upale i nagle zobaczyłam, że w ulicy Zbigniewa Herberta jakieś prace są czynione. Ktoś jakieś dziury wykopał, jakieś media znów tam wprowadza. No i super. Ale dla mnie, przechodnia pieszego, znów udręka. Bo muszę szukać przejścia inną stroną, a tej nie ma. Nic to, ruszyłam dalej, piękną i prostą ulicą Sikorskiego i im dalej w las, to mina mnie się marszczyła bardziej. Nie jeżdżę, tylko chodzę. Ale jak patrzę na zwały asfaltu, na dziury, to mnie zwyczajnie żal. Poszłam więc dalej, na ul. Dworcową, co jakiś czas temu widziałam, że zastawiona pachołkami jest. Bo dziury – ach tam dziury, kratery jak po katastrofie tunguskiej. Myślałam sobie – od soboty minionej coś się zmieniło, ktoś załatał… Otóż nie, cały czas jest tak samo. Jednym słowem, dramat i tragedia w jednym. Nikt już chyba nad dziurami nie panuje, i niech tak zostanie. Ku ubolewaniu kierowców miejscowych i zaskoczeniu tych, którzy do nas przyjadą. No cóż, szkoda.
No to więc idźmy do historii. Otóż dziś – 20 czerwca, obchodzimy 220 urodziny Aleksandra hrabiego Fredry – mojego ukochanego romantyka, którego wszyscy znają za sprawą „Zemsty” czy też „Ślubów panieńskich”. Dość mocno obrzydzonych w szkołach rozlicznych. A to wspaniały pisarz był, znakomity dramaturg właśnie, z wielce pokręconym i awanturniczym życiem. I pisał też dla dorosłych, takie pikantne wersety. Warto poznać. A i przy okazji zainteresować się jego życiem, bo ciekawe ono jest. No w każdym razie, ja do katedry wejdę, monetkę do skarbonki św. Antoniego Padewskiego wrzucę w intencji pisarza. Ale też i w intencji Teatru Osterwy, który zapowiada, że tegoż Fredrę w wydaniu dla dorosłych nam pokaże. Trzymam kciuki. Kilka poważnych lat temu namawiałam Cezarego Żołyńskiego, aby zrobił spektakl dla dorosłych, bo bajeczki dla dzieci robi świetne. Nawet mu podsuwałam pomysł na czarny teatr z „Opowieściami pań swawolnych” Brantôme’a. No i jak praktyka pokazuje – nie wyszło. A szkoda, bo byłoby zabawnie, pikantnie, pysznie i na granicy dobrego smaku. No cóż, stara literatura jakoś się nie broni, a szkoda.
A skoro przy historii jestem, to już za chwilkę, już za momencik, czyli od 12 września do 12 października świętować będziemy, no w każdym razie ja będę, 330 rocznicę Victorii Wiedeńskiej, w której nasz król Jan III Sobieski rozgromił Złotą Ordę i ocalił świat chrześcijański przed zalewem muzułmaństwa. No po prostu nie ma jak wówczas i teraz nasza husaria. (A o husarii – w nowym wydaniu – innym razem) A dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że co i rusz z Gorzowa jadą na Kresy Wschodnie wycieczki, które w programie mają między innymi wizytę w zamku w Olesku, gdzie Lew Lechistanu – znaczy Jan III Sobieski się urodził, i Żółkiew (moja miłość wielka, wiedzą ci, co czytają), gdzie spędzał czas, i gdzie jego pradziadek jest pochowany w farze – przepięknym kościele (polską ręką konserwatorów zbytków i historyków sztuki oraz za polskie pieniądze – bo jakby za czyje? – uratowany). Tam trzeba i warto zapalić znicz, bo Stanisław Żółkiewski wielkim wodzem był. No bo w końcu Jan III Sobieskie po kimś musiał odziedziczyć ten talent, co uratował Europę przed nawałą niewiernych. Ale to taka tylko dygresja. No i ciekawe, czy ktoś poza mną będzie pamiętał? Chyba nikt. I tak sobie teraz pomyślałam, a może uczcijmy Victorię Wiedeńską? Może tego 12 października spotkajmy się na Starym Rynku? Może zapalmy świeczki gdzieś na szlaku Alei Gwiazd? Pozmawiajmy o historii – o nas, naszej przeszłości? Opowiem wam o Stanisławie Żółkiewskim, ktoś może o Janie III Sobieskim, ktoś inny o królewiczach? Jak wam się pomysł spodoba, piszcie na adres portalu. Pamiętać trzeba też i o Fredrze, wielkie ukłony i życzenia urodzinowe mości hrabio, jak i o Janie III Sobieskim i znakomity jego praszczurze, hetmanie wielkim koronnym Stanisławie Żółkiewskim. No dość uprawiania prywaty, do polskich rzeczywistości wracamy. Czasami jednak pozostaje pytanie – ale po co?
P.S. A jaskółki się drą – afisz – ale już jest. Wszak w mieście na siedmiu wzgórzach i nad trzema rzekami nic ważniejszego niż Szlak Kulturalny się nie wydarzy. A o tym już jest.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.