2013-09-03, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Plejada doborowych nazwisk polskiej klasyki, super ciekawe afisze, no raj dla melomanów. Jednak jak zwykle jest jakieś ale... Za chińskiego boga i dżina z lampy Alladyna nie rozumiem zasady sprzedaży abonamentów...
Najpierw jednak zachwyty. Awizowane są wykonania takich kompozytorów jak Bela Bartok, Ludvig van Beethoven, Wolfgang Amadeusz Mozart, Carl Filip Emanuel Bach i paru jeszcze innych. Będzie kolejna odsłona Festiwalu Muzyki Współczesnej i niestety Festiwal Muzyki Dawnej (no i tak ginie wielce zasłużona i świetnie w Polsce kojarzona impreza, jaką były Spotkania z Muzyką Dawną, gdzie nie chodziło o festiwalowe napięcie i zadęcie, ale o autentyczne spotkanie. Szkoda, widać taki jest magistracki "trynd"...). Do tego dochodzą jeszcze nazwiska, że zacznę od Iwony Hossy, Krzysztofa i Jakuba Jakowiczów, Konstantego Andrzeja Kulki poprzez Piotra Palecznego na maestro Kazimierzu Kordzie kończąc. Uch, aż nie może być to prawda. Ale skoro w jazzie cuda się zdarzają, dlaczego w klasyce nie. Filharmonia już także awizuje takie imprezy, jak "Skrzypek na dachu" czy choćby coś na kształt Mozarta w podróży pod kierownictwem Marcina Sompolińskiego (te akurat beze mnie), to jednak na razie w przewadze klasyka i to przedniej próby. Kompozytorzy z pierwszej strony muzycznej literatury. Utwory trudne, ambitne, wymagające dużej kultury muzycznej. Już się cieszę.
Ale w tym wszystkim jest jedno ale... Otóż przeczytałam sobie o abonamentach i nie wiem, nie rozumiem, na jakiej zasadzie one będą sprzedawane. Bo nigdzie na stronie internetowej nie stoi jasno i wyraźnie - że to za rok? miesiąc, kwartał?, pół roku? Ja tam ogólnie słaba jestem, jeśli chodzi o liczenie i mnie jest trudno policzyć. Dlatego takiej informacji zabrakło. Mogę domniemywać, że chodzi o rok. Ale to tylko moje domniemanie. No cóż, zawsze musi być jakieś ale.
No a teraz z innego kątka. Otóż nie rozumiem, jak można przygotowywać remont - mam na myśli estakadę - i nie powiedzieć o tym dzierżawcom - właścicielom lokali. Bo kolej nadal stosuje zasadę Pendolino - czyli robimy coś, a potem myślimy o tym, co dalej i jakie szczegóły trzeba uzgodnić. Bo Pendolino jak od granicy jechało z pchaczem, a nie o własnych siłach i nadal tak jeździ, tak z remontem estakady też jakoś będzie, coś z tymi dzierżawcami zrobimy, a jak trzeba będzie ze względu na remont, to ich przepędzimy i też szkody nie będzie. Taki kraj. A tak przy okazji do samego Pendolino nic nie mam i uważam za mały cud techniki. I tak samo myślę o wygodnych Bombardierach, jakimi od czasu do czasu jeżdżę z Kostrzyna do Berlina. Rzadko, bo rzadko, ale zawsze.
No i z jeszcze innej mańki. Uwielbiam narodowe awantury o takie rzeczy, jak choćby kanon lektur. Naród gremialnie zaprotestował przeciwko nieśmiałym próbom zmiany kanonu polonistycznego. Otóż wrzask wywołała zapowiedź wyrzucenia z kanonu "Pana Tadeusza" Adama Mickiewicza czy "Trylogii" Henryka Sienkiewicza. Na początek - konia z rzędem temu, kto poza polonistami przeczytali owe cuda literatury polskiej. Chodzi mnie konkretnie o młodszych ode mnie. Po drugie - kanon już dość dawno się przeżył i zużył i należy go zmienić. Zdecydowanie zmniejszyć dawkę mocno szkodliwej romantycznej literatury, która zaczadza głowy hasełkami nieprzystającymi do współczesnego świata. Do kanonu należy wprowadzić taką literaturę, aby pokazywała jej piękno i zachęcała do czytania. A piszę o tym nie bez kozery. Mam bowiem w oczach taki obrazek, jak jeszcze kilkanaście lat temu mój siostrzeniec - uczeń szkoły podstawowej musiał przeczytać "Janka Muzykanta". Przeczytał, ale razem z moją mamą, która zdanie po zdaniu tłumaczyła wnukowi, o co pisarzowi chodziło. Czy o tak funkcjonujący kanon nam chodzi? No chyba nie. I jak zwykle najgłośniej wrzeszczą o zamachu na dziedzictwo i tożsamość ci, którzy nie czytają nic, lub też prawie nic. Bo jak zwykle wiedzą najlepiej.
A skoro przy czytaniu jestem, to tylko przypominam, że 12 września w bibliotece wojewódzkiej zagości Wojciech Jagielski. Spotkanie z autorem między innymi "Modlitwy o deszcz" o 18.30. Ja z przyczyn osobistych zwyczajnie nie mogę być i szalenie zazdroszczę tym, którzy pójdą na spotkanie z wybitnym korespondentem wojennym.
P.S. Prywatne smutki Renaty Ochwat. W Krakowie zmarł Jarosław Śmietana. Miał tylko 62 lata. Chorował dość. Kilka razy koncertował w Jazz Clubie Pod Filarami, kilka razy miałam okazję z nim rozmawiać. No i znów jazzowy światek zmniejszył się o człowieka niebanalnego, z wyraźną charyzmą, zdecydowanego, zdolnego, żal go będzie bardzo i nie jeden raz jeszcze będziemy go wspominać. A Jarkowi tam w Niebieskim Blue Note Club niech będzie dobrze wśród tych, co tam już są.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.