2013-10-25, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Będzie rewitalizacja parku Siemiradzkiego. Ma zyskać wygląd godny nazwy, i już dalej nie przypominać skrawka zaniedbanego buszu, w jaki się zamienił. Przynajmniej takie są deklaracje.
Usłyszałam o tym w magistracie. I się ucieszyłam na początku, bo to kapitalna wieść. Lubię zielsko zarówno do jedzenia, jak i podziwiania i zwyczajnie boli mnie, jak patrzę na niszczejące gorzowskie parki. O parku Wiosny Ludów dość się napisałam. Szłam zresztą tamtędy ostatnio i przemiła znajoma, która była ze mną, tylko się zdziwiła, że akurat tę drogę wybrałyśmy. – Wiesz, nie lubię tego miejsca, jakieś takie beznadziejne jest – usłyszałam. Choć akurat wówczas było ładnie, liście się ścieliły na alejkach i ludzie siedzieli na ławkach...
Ale do parku Siemiradzkiego. Otóż ma to być kompleksowa rewitalizacja polegająca na całkowitym odtworzeniu pierwotnej struktury, łącznie z remontem Schodów Donikąd i wieży widokowej na Kozackiej Górze. Nowe latarnie, nowe ławki, nowe kosze na śmieci. No jednym słowem Ogród Sanssouci w mieście nad trzema rzekami.
Kiedy? W najbliższej przyszłości – usłyszałam. Za co? Między innymi za pieniądze strukturalne, czyli zewnętrzne. Trzymam władzę za słowo, bo to będzie epokowe wydarzenie. Nie żadna wielka hala sportowa, nie kolejne gmaszysko, tylko przywracanie świetności temu, co dostaliśmy w spadku, kiedy te ziemie decyzją Wielkiej Trójki trafiły się Polsce. I że tylko przypomnę, do lat 70. minionego wieku ludki żyły na walizkach, bo przecież Niemcy tu wrócą, więc nie dbano o większość, a na pewno nie o parki, bo kto by się tam zielskiem przejmował. Potem, po akceptacji granic na Odrze i Nysie Łużyckiej zadbano o miasto, to znaczy przerobiono w barbarzyński sposób stary zabytkowy landsberski cmentarz ewangelicki na park Kopernika, a jeszcze potem przyszła demokracja i hulaj dusza piekła nie ma. Wszyscy wiemy, co się zaczęło wyprawiać. Mamy tzw. skwerek ekologiczny i straszliwie zaniedbane zielsko do spacerowania. Bo to do jedzenia jeszcze przyzwoitej jakości, można kupić w pasażu Wełniany Rynek.
No i teraz decyzja – rewitalizujemy park. Oby jak najszybciej to się stało.
No i z innego kątka. Nic bardziej mnie drażni, niż publiczne gadanie przez telefon. Odkąd komórkę ma każdy, to nawija ze znajomymi w każdym miejscu i o każdym czasie. I gadają sobie ludzie o najbardziej intymnych sprawach, zupełnie się nie żenując tym, że inni to słyszą, choć za wszelka cenę wcale nie chcą. Otóż szłam sobie ci jak dziś do pracy, a że w domu pieczywa nie było, to weszłam bułkę jakąś kupić do pobliskiego sklepu. I pani sklepowa nawijała. Wszedł kolejny klient, pani dalej bez krępacji nawijała. Podeszłam do kasy, żeby za ser i pieczywko zapłacić, pani nadal nawijała, a kiedy musiała przyjąć pieniądz i wydać resztę, nadal nawijała, tylko sobie telefonik przytrzymała zgrabnie ramieniem. Kiedy wychodziłam, pani nadal nawijała.
Nie chodzi mnie o to, żeby celebrować moją osobę. Ale kiedy ktoś do mnie w godzinach pracy dzwoni, to ucinam gadkę tym, że nie mogę, bo... To norma, o prywatnych sprawach w prywatnym czasie. I nie rozumiem, jak pani sklepowa może sobie nawijać, podczas gdy w sklepie są klienci. Moim zdaniem zwyczajnie nie uchodzi, ale ja stara jestem, więc pewnie się czepiam...
P.S. Dziś plakatu nie będzie, bo wszytko macie w zakładce kultura. Natomiast będzie o... plakacie. Bo w mieście już są afisze Gorzowskich Spotkań teatralnych. Mnie zachwycił ten do „Ja, Fauerbach” Tankreda Dorsta z Piotrem Fronczewskim w roli głównej. Stałam i się gapiłam jak cielę na malowane wrota. Inna rzecz, że to genialny spektakl i takoż zagrany. A spotkania już za dwa tygodnie...
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.