2013-11-16, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Był tort i coś na kształt próby czytanej w teatrze na cześć Aleksandra hrabiego Fredry. No i ja też tam byłam.
Wieczór się zaczął czarownie. Bo kolejnym koncertem, który złotymi zgłoskami w Księdze Pamięci Filharmonia Gorzowska śmiało sobie może i nawet powinna zapisać. Ale o tym wydarzeniu w innym miejscu i całkiem na poważnie będzie. A wszak ta oto pisanina wcale nie na poważnie jest, zresztą w moim prywatnym języku przekłada się to na złośliwce niewielkie.
No i po koncercie poleciałam w te dyrdy do Teatru Osterwy, aby choć końcóweczkę malutką zobaczyć „Siostrzyczek” w wykonaniu Teatru im. Leona Kruczkowskiego z bratniego Winnego Grodu. Nie udało się. Za to zdążyłam na żart sceniczny, który przygotował i wyreżyserował Olgierd Łukaszewicz, prezes Związku Artystów Scen Polskich, w którym zresztą sam wystąpił i to z naszymi aktorami. Można dyskutować o formie, bo miała ona postać próby czytanej sytuacyjnej w kostiumach (co to raczej nie bywa, a tym razem się zdarzyło). Rzadko kto próbuje tę formę. Ja lubię takie eksperymenty. Mnie to bawiło, bo i czytałam Fredrę (hrabia wybaczy familiaryzm), chodzi mnie o to, że umiejscowiałam cytaty, i się sama do siebie cieszyłam, jak …, no nie, tym razem nie napiszę, kto i do czego, ale też bawiłam się momentem. No bo fajnie podglądać aktorów, jak sobie muszą poradzić z sytuacją taką, że tekst w ręce, kostium, okulary na oczach a i publiczność w teatrze. Nie jest łatwo. Ale było fajnie.
Co prawda, na początku wydarzenia była maleńka szpileczka pod adresem krytyków, ale pan dyrektor Tomaszewicz zapewnił – Nie, Renata, to nie do ciebie.
No po prawdzie, nie pierwszy to raz, kiedy w Osterwie o sobie słyszę. Tylko domowe jaskółki, które kochają teatr, i też tam niestety były, w domu się rozszczebiotały – A widzisz, a tyle razy gadałyśmy, cobyś poskromiła to pióro! A po co ci to było! A po co mają ludzie mówić! A jaki wstyd straszny na nas spadł, że znów o tobie było i nie jest ważne, że może i dobrze! A znasz zasadę, najlepiej wcale! I trochę innych. A my nie chcemy, żeby o tobie ktoś mówił, bo to i o nas… No jednym słowem wrzask domowy się zrobił cokolwiek duży.
A i jeszcze znajomi się dołożyli – Renatko, no jakżesz można. A mnie było zwyczajnie miło, że choć już trochę wody w Warcie, Kłodawce i Srebrnej upłynęło, jak nie piszę gazet, co mają postać papierową, to jednak ktoś czyta nowe media.
Ale ad rem. Można tę krótką wprawkę oceniać różnie, ale ja – lubię teatr bardzo i może dlatego nie jestem obiektywna – oceniam ją pozytywnie. Trzeba było się zgodzić na konwencję, uruchomić ucho na Fredrowską frazę, pobawić się konwencją. Inna sprawa – poza teatrami offowymi, rzadko kto się na takie coś decyduje. Zakładam, że Fredrze taki żart – zakładam, bo nie wiem na pewno, byłby się podobał. Bo choć smutnym był i raczej wycofanym człowiekiem, to jednak cenił dobry koncept. Zresztą jego całe życie było konceptem, choć może niekoniecznie zabawnym.
A teraz do rorantystów. Otóż już niedługo, bo 1 grudnia, w FG koncert, jakiego trudno szukać w tym mieście. Zagości u nas, znaczy po prawdzie w FG w niedzielę 1 grudnia 2013 Zespół Męski „Gregorianum”. Napiszę o nim słów jeszcze wiele. A dlaczego teraz? Ano dlatego, że będą pieśni rorantystów, czyli odrębnej i jedynej w sobie kapeli śpiewaków zamkowych ze stołecznego miasta Krakowa. Rorantyści to kapela powołana do życia przez króla Zygmunta Starego. Potem przez lata ich sztuka zaginęła. A wskrzeszona została przez „Gregorianum”. I to jest jedyna możliwość, aby zaginionej muzyki, tych skarbów, na żywo posłuchać. A pani dyrektor FG, Małgorzata Pera, jak usłyszała, że infekujemy, znaczy Marek Piechocki i ja tym wydarzeniem, zadecydowała, że jeśli będzie na tyle duże zainteresowanie, to przeniesie koncert z sali kameralnej do dużej. Znaczy, jeśli znajdą się chętni i będzie ich więcej, niż na kameralną, to tak się stanie. I stąd informacja, że jeśli chcecie doświadczyć czegoś niebywałego, takiej jazdy muzycznej, której zwyczajnie nie ma na co dzień, to w te pędy do kasy FG lećcie. A kolejny raz powiem, rzadko się to zdarza, oj rzadko, taka jakość i taka przyjemność. Ja mam nadzieję, że wpuszczą i pozwolą gdzieś na schodach przysiąść. Bo na żywo rorantystów nigdy nie słyszałam. Choć starą muzykę nie tylko polską znam i mnie ona zachwyca. Koncert 1 grudnia, nietypowo, bo w niedzielę.
P.S. Smutny to jednak był dzień. Odprowadziliśmy dziś w ostatnią ziemską drogę panią dr Mirosławę Kołakowską-Kiełbasiewicz. Bo tak trzeba i należy. I tylko tyle.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.