2013-11-17, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Tym razem nie będzie na wesoło lub złośliwie. Całą sobotę myślałam tylko o Piotrze. Bo to nie był dobry dzień, kolejny zresztą w tym roku…
A wszak miało być dobrze… Znaczy sobota miała być dobra. Po traumie z kolejną wizytą na cmentarzu, tylko dobrze… Nie było. Pojechałam do miasteczka mego, prawie rodzinnego w widłach Obry i Warty i przez moment było OK. Ale nagle zadzwonił telefon. Mam dzwonek z motywem z „Bandyty” Mariusza Dejczera z muzyką Michała Lorenca, a dokładnie z motywem Sary. I tak po prawdzie nienawidzę, kiedy dzwoni, bo zawsze coś…, ktoś ode mnie chce, albo coś innego się dzieje.
Odebrałam jednak i smutny głos Marka Piechockiego powiedział mi – Renata, musisz wiedzieć, że Piotra już z nami nie ma…
Nie popłakałam się w głos w domu w rodziców. Trzymałam gardę długo. Aż w końcu wróciłam do domu mego własnego i żałość wielka się stała.
Nie, to nie prawda, przecież był ode mnie młodszy, przecież mieliśmy jeszcze z Justyną – jego żoną pojechać do Kostrzyna na Twierdzę, Piotruś w Kostrzynie był wiele razy, ale nigdy tam. Piotruś zapraszał – Pojedziemy do Wrocławia, nie znasz stolicy Dolnego Śląska, to ci pokażę, poopowiadam.
Umawialiśmy się na wiele różnych rzeczy, i niestety nie było nam dane.
Piotr Miler, bo o nim piszę, tak naprawdę był dziwnym człowiekiem. Nigdy nie dociekałam, skąd się wziął w Gorzowie. To takie miasto, gdzie każdy może znaleźć przystań. Dobrze mu tu było i dobrze nam, myślę o wielu, którzy Piotra lubili, cenili, chcieli być gdzieś razem. Robił fantastyczne zdjęcia, malował, czytał dużo. Lubił pójść na wystawę i potem o niej pogadać. Kochał do szaleństwa swoją żonę i córkę, nas przyjaciół lubił też.
A dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że 42 lata, to nie jest wiek do umierania. Poza tym jakiś czas temu, kiedy z nim gadałam przez telefon, to mnie zapewniał – Renia, jest dobrze, będzie dobrze. Zobaczysz…
I ja mu, jasna cholera, uwierzyłam. Ja mu zwyczajnie uwierzyłam. I się nie udało. Odszedł przyjaciel mój, ale i wielu w Gorzowie. Ja siedzę i płaczę, paru innych znajomych zaciska szczęki i robi dobrą minę do złej gry, bo obowiązki. Bo nie można popłakać po przyjacielu…
Pamiętajcie, w sobotę 16 listopada, rano, umarł mój przyjaciel Piotr Miler, trudne początki były, ale… umarł ktoś z kim mi zawsze od pewnego czasu bardzo po drodze było, z kim innym ludziom też. Z kim myślałam o wspólnych projektach … już się nie zdarzy.
Zawsze w takich momentach pojawia się muzyka, ona leczy, ona pomaga. Więc niech nas, przyjaciół i znajomych uleczy Henryk Mikołaj Górecki i III Symfonia Pieśni Żałosnych z Zofią Kilanowską albo też inna muzyka. Niech więc będzie i Chopin, ale i różni kompozytorzy. Przyjacielu mój, za szybko, za wcześnie… za. I cokolwiek potem się wydarzy, to się nie liczy, bo Ciebie nie ma…
Justynie, Klaudii i rodzinie, ale też i przyjaciołom, strach nam tu samym zostać, strach wielki, ale nie można inaczej, bo Boginie Parki swoją nić przędą i czasami tylko żal, ż tak prędko.
Piotruś, mój przyjacielu…, mój przyjacielu…
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.