2013-11-18, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
A dokładnie mówiąc, przy ul. Walczaka przybyło. Zobaczyłam je wczoraj, kiedy wracaliśmy z wycieczki do lasu. Bo zamiast szlakami Papuszy z Darkiem Barańskim, poszliśmy z Okuniów do Dankowa.
Pisałam wiele razy, że nienawidzę, kiedy wycinają drzewa, zwłaszcza w mieście, gdzie drzewa są potrzebne wszystkim. A z reguły są wycinane, bo przeszkadzają, głównie kierowcom, bo nagle rzucają się pod koła i powodują wypadki, bo zabierają miejsce do parkowania, bo ptaki, co na nich siedzą, brudzą karoserię. No powodów można wymyślić miliony. A tu proszę, taka niespodzianka. Co prawda, na dużym zielsku się nie znam, i nie wiem, co to za drzewa są. Zresztą z okna autobusu w mroczniejącą porę i tak byłoby ciężko rozpoznać. Ale wiem, kogo spytać, co to za drzewka są, a jak już się dowiem, to na pewno wam o tym napiszę.
No i z innej mańki będzie. Tym razem kolejny już raz o mańce tej. Otóż jeden z przemiłych znajomych haknął mnie znienacka – Renata, a skąd ty tę mańkę wzięłaś? Bo przeszukałem słownik i jakoś nie bardzo wiem. Voila, oto jest. Ano mańka owa, to knajackie powiedzenie jest, według profesora Bogdana Kunickiego, którego cenię i poważam. I w tym względzie się pan profesor nie myli. Bo to fakt i najszczersza prawda, ta oto mańka, to żargon z lekka przestępczy, chuligański, ludzi słabo wykształconych, jednym słowem coś okropnego, a znaczy dokładnie – z innej strony. Ale tak się dziwnie składa, że ja jakoś tę mańkę lubię. Podoba mnie się wyrażonko, lubię jego melodię i jakoś ci ta oto mańka przy mnie została i trwa.
A po wyjaśnieniu spieszę napisać, czego ta mańka tym razem dotyczy. Otóż moja klatka schodowa doczekała się wreszcie remontu. Na razie panowie elektrycy wymieniają instalację elektryczną. I już prawie całą ją wymienili, a przy okazji na frontowej elewacji zamontowali taki dinks – podświetlany szklany boks z numerem kamienicy, tak aby pan listonosz, albo moi poznańscy znajomi nie mieli wątpliwości, że oto są przy kamienicy, w której mieszkam. No i świetnie i po europejsku jest. Ładnie się świeci, z daleka widać. A że elewacja na mojej kamienicy brudna jest jak nieboskie stworzenie i cała w liszajach, to ten dinks wygląda, nie przymierzając, jak orchidea przy łachmanie jakim. Ale co tam, jest promyczek, może za jakiś czas, jak już spłacimy remont klatki i tylnej elewacji, jaka też się odbędzie, to znajdą się pieniądze na naprawę frontu. Co prawda, raczej to dalsza niż bliższa perspektywa, ale zawsze…
No i kolejnego kątka, coby się choć na chwilkę niewielką od tej mańki odczepić. Dziwili się znajomi, że ja się nie wybieram na spacer śladami Bronisławy Wajs-Papuszy, a do lasu, żeby się po chaszczorach i bezdrożach pałętać. No cóż, śladami poetki to ja sobie często chadzam, bo wszak mieszkała ci ona przy Kosynierów Gdyńskich, czyli była moją prawie sąsiadką. Zresztą ja ją pamiętam z tych czasów, kiedy jeszcze mieszkała w mieście nad trzema rzekami. Tylko wiedza moja była wówczas całkiem inna, całkiem szczątkowa. Musiało sporo wody w Warcie, Kłodawce i Srebrnej upłynąć, abym zrozumiała, kogo ja widywałam i co owa drobne smutna pani dla ogólnej kultury znaczy. Inna rzecz, że zwyczajnie szlag mnie jasny trafia, kiedy słucham tego medialnego bełkotu, jaki wokół tej drobnej, smutnej pani się teraz zrobił. Bo nagle wszyscy w Polsce zrobili się specjalistami od Cyganów, a w szczególności, od tej drobnej, smutnej pani. I ten medialny bełkot w żaden sposób się nie przekłada na polepszenie kontaktów w Cyganami. Nadal jest to jedna z najbardziej pogardzanych i źle tolerowanych mniejszości narodowych. Nadal w języku i myśli są paskudne stereotypy dotyczące ich postrzegania. Inna rzecz, że Cyganie to dość szczelna mniejszość, żyjąca według swoich, mocno zresztą anachronicznych reguł, ale są i żyją. I pora najwyższa, aby coś się w naszych z nimi stosunkach pozmieniało. Nie wiem, jak to zrobić i żadnej gotowej recepty nie mam, ale wiem też, że nie wymyśli tego żaden ministerialny urzędnik, bo zwyczajnie ich nie zna i nie rozumie. A pieniądze, jakie do tej pory na różnego rodzaju programy dostosowawcze zostały wydane, poszły zwyczajnie w błoto.
A w chaszczory i bezdroża poszłam, bo zwyczajnie to lubię i trochę mnie przy życiu trzyma, coby myśl dokończyć. I być może rację ma Piotr Steblin-Kamiński, pisząc, że ja mała jestem i fiu bździu mam w głowie… Być może to i racja wielka, ale to tylko maluśka dygresyjna i nie na temat, za co przepraszam.
Przy okazji kolejnych edycji Romane Dyvesa zawsze mam pewien dyskomfort. No bo jak to jest, że w takiej dla przykładu Szwecji, to Romowie, bo tak się każą tytułować, jakoś potrafią godziwie egzystować, ich dzieci chodzą do szkół, potem znajdują pracę i jest OK. Tylko u nas się nie udaje. Bo co, bo Polacy to naród wybrany, znaczy lepszy niż inne. A guzik prawda. Bo tylko się kłócimy i spieramy i nic z tego dobrego nie wynika. Bo znów rządzi nami język nienawiści sączony z telewizyjnego okienka, z ust polityków, z zachowania tak zwanych narodowców. I co najgorsze, jest na to przyzwolenie społeczne. Straszne. A już Victor Klemperer, landsberski Żyd, wielki uczony i niezmiernie światły człowiek, uczynił przerażającą wiwisekcję potwornego języka nienawiści, jakim stała się niemczyzna za sprawą tego obłąkanego diabła w ludzkiej skórze, Adolfa Hitlera (a tak swoją drogą, to zastanawiam się coraz poważniej nad pisaniem tego nazwiska małymi literami – skażona ortografia będzie jak najbardziej świadomym wyborem – no tak, od dziś tak będę robić). Klemperer napisał „Lingua Tertii Imprerii” i polecam tę lekturę wszystkim, zwłaszcza politykom. Ups, znów się patetycznie zrobiło. No dobra, koniec nieważnych dywagacji na ważne tematy.
No i teraz kolejny smutek Renaty Ochwat. Otóż umarła Dorris Lessing, Noblistka, wielka pisarka, której ważną książkę „Lato przed zmierzchem” przeczytałam po raz pierwszy, kiedy miałam coś około 16 lat i nic z tego nie zrozumiałam, bo zwyczajnie za młoda byłam. Dziś wiem, że w kozim wieku należy czytać kozie lektury, a nie porywać się na genialną prozę. Musiało lat wiele przebiec, aby tę znakomitą książkę zrozumieć. Potem przeczytałam jeszcze kilka rzeczy, z „Piątym dzieckiem” na czele i rozumiałam, o co w tym pisarstwie chodzi. Smutek… Co prawda inny, niż kiedy umierają przyjaciele, ale zawsze jest, kiedy odchodzą autorytety.
P.S. No i afiszyk niewielki na dziś.
16.00, biblioteka przy ul. Kombatantów, spotkanie Dyskusyjnego Klubu Książki.
17.00, biblioteka wojewódzka, ul. Kosynierów Gdyńskich, spotkanie z Angeliką Kuźniak, autorką „Papuszy”, najlepszej biografii tej drobnej, smutnej pani, którą widywano na ulicach Gorzowa i w parku Wiosny Ludów.
18.00, Filharmonia Gorzowska, ul. Dziewięciu Muz, Slajdowisko MultiKulti, poprowadzi Robert Piotrowski, który opowie o wielokulturowości Landsbergu i Gorzowa.
19.00, Grodzki Dom Kultury, ul. Wał okrężny, Minikonfrontacje Teatralne”, gośćmi będą Anatol Wierzchowski z Dębna i jego wychowankowie z Teatru KOD. Czyli wspaniały teatr robiony przez fantastycznego człowieka.
19.00, kino Helios, „Papusza” w reżyserii Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.