2013-12-04, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Miśki, kto z nas w dzieciństwie nie miał misia? Ale takiego, jakie można spotkać od dwóch dni w różnych miejscach miasta, na pewno nie.
Bo te misie, które nam się rozplęgły po mieście, to nieszczęśliwe misie są. Z obandażowanymi łapkami, zaklejonymi uszkami i z jeszcze innymi ranami. Boli mnie, kiedy je widzę, zwyczajnie mnie boli. Bo moje domowe dwa mają się dobrze, choć już wiekowe są. No cóż…
A jeśli chodzi o te pokaleczone i zaopatrzone, to kolejna społeczna akcja Jurka Owsiaka i jego Fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Chodzi o to, że Jurek i jego ludzie, oraz my zwykli mieszkańcy nie godzimy się na przemoc domową. A te misie, to symbol dzieciaczków, tych maleńkich, tych trochę większych i całkiem pokaźnych, tak do 1,5 m, ale cały czas małych i bardzo kruchych, które cały czas, ciągle trafiają do szpitali. I nie dlatego, że coś im się stało, tylko dlatego, że tata z mamą, może nie całkiem trzeźwi, pobili je tak, że trzeba było szukać pomocy w szpitalu. No i Jurek Owsiak w końcu powiedział dość, basta. I jak trafnie argumentuje, jego fundacja przez ponad 20 lat przekazała szpitalom w całym kraju sprzęt medyczny do ratowania tych małych i maleńkich i nie chce, aby do placówek medycznych trafiały te zdrowe, ale zmaltretowane przez rodzinę.
I jak to dobrze, że w Gorzowie te misie, symbole kampanii „Nie bij mnie, kochaj mnie” też się pokazały. Ja wiem, że strasznie trudno reagować, kiedy coś się dzieje obok, kiedy płacze dziecko, kiedy krzyczy katowana kobieta, ale może już pora, może czasem trzeba przemóc własne ograniczenia. Piszę teraz o czymś, z czym mi nigdy nie dane było się zmierzyć. Bo zawsze miałam i mam normalnych sąsiadów. Nigdy nic niepokojącego blisko mnie się nie działo. Nigdy nie musiałam odpowiadać sobie na pytanie – A jak zadzwonię, to potem ten ktoś się zemści. Warto więc?
Ale może jednak trzeba reagować. Ja tak robię w dziwnych sytuacjach, a że wzrostu krasnoludka jestem, to czasami dziwnie to wygląda, bo nie widać, a słychać. Pamiętam, jak kilka lat temu pod katedrą naszą kwestowały harcerki. Sprzedawały przed Świętem Zmarłych wieńce i wianuszki. I nagle zaczął je zaczepiać jakiś agresywny bezdomny. Więc i ja wkroczyłam do akcji, agresora przegoniłam, trzęsącej się dziewczynie wytłumaczyłam, że takiej sytuacji na przyszłość ma głośno krzyczeć o pomoc i już zabierałam się do pójścia dalej, kiedy nagle objawiła się jakaś pańcia i słabym głosem oznajmiła – Ale ja tu byłam. No to ja się zdziwiłam bardzo. Bo niby gdzie? To ja, krasnoludek, przepędziłam agresora. Nie ona. Ta pańcia. Więc jej wytłumaczyłam, że tak naprawdę to ja tu byłam, zupełnie z przypadku, i pomogłam dziewczynie, fakt, dużo wyższej ode mnie, ale młodszej znacznie więcej. Pańcia pokraśniała i nic nie odparła. A dziewczyna do dziś mnie się kłania, choć kilka razy jej tłumaczyłam, że to nic, że nie musi. Tak więc, może trzeba się zastanowić i zrewidować nasze stanowisko właśnie do takich rzeczy, takich akcji i sytuacji.
Popieram Jurka Owsiaka i dlatego tak dużo dziś o tym jest. A jak zobaczycie okaleczałe misie na przystankach czy też obok różnych instytucji, to miejcie na uwadze słowa Owsiaka – Nie dla przemocy tej wobec małych i maleńkich, ale też wobec kobiet, starszych osób, ale i facetów też. Bo jakkolwiek paradoksalnie to zabrzmi, mężczyźni też padają ofiarami przemocy domowej. (A moje przyjaciółki z kółka gender chyba padną trupem jasnym, jak przeczytają te słowa. Tak, tak, faceci też – niech już będzie na pognębienie moje).
No a teraz z kącika jakżesz przyjemnego. Bo z pracą we wrażej gazecie wiąże się też i to, że poznałam dzięki niej trochę fajnych ludzi, z którymi mam do tej pory bardzo dobre stosunki. Tak po prawdzie, to tylko z dwoma osobnikami, ale nie o tym chciałam pisać. Otóż dzięki informacji Ryszarda Rachlewicza z Radia Zachód dowiedziałam się, że w bibliotece wojewódzkiej można oglądać kolekcję odznak klubów piłkarskich ze zbiorów Janusza Dobrzyńskiego, emerytowanego dziennikarza sportowego wrażej gazety. No i właśnie pan Janusz, bo akurat z nim jestem na proszę pana, to kolekcjoner, o którym normalni ludzie, to znaczy niezarażeni żadną pasją, mówią, wariat ostatecznie zakręcony, bo o niczym innym, tylko o tych znaczkach. Ja miałam kilka, ach tam kilka, kilkanaście razy tę przyjemność, że pan Janusz pokazywał cząsteczki kolekcji i o nich opowiadał. Po prawdzie, jego zbiór powinien się znaleźć w Księdze Guinnessa, bo to taka skala jest. Więc polecam, wybierzcie się i liczcie na to, że właściciel kolekcji tam będzie. A wtedy magiczna podróż do różnych zakątków świata, gdzie piłkę kopią, murowana. Tylko trzeba sobie trochę czasu zarezerwować, bo jak pan Janusz zacznie, to… I tu sobie dopiszcie, co tam chcecie. Mnie za każdym razem zauraczają opowieści o tych znaczkach i ich historii. Nota bene we wrażej gazecie” przez lata całe pracował też jako dziennikarz sportowy Robert Gorbat i mnie z kolei zauaczały jego bajędy o podróżach, bo zjeździł świat cały. I chyba mówienie o dziennikarzach sportowych, że koncentrują się na tym, którą nogą kopnął piłkę Robert Lewandowski, albo też jak łyżwą pojechała Justyna Kowalczyk, jest cokolwiek nie na miejscu. Idźcie do biblioteki i się zadziwcie, bo warto. I tylko dodam, to mała a może i średnia fortuna jest.
P.S. No i afiszyk bardzoż niewielki.
18.00, Biblioteka Główna Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej im. Jakuba z Paradyża, ul. Chopina, pierwszy Akademicki Salon Dialogu u Jakuba, tematem przewodnim jest gorzowska kultura. Obecność zapowiedziała jej magnificencja pani rektor uczelni prof. dr hab. Elżbieta Skorupska-Raczyńska, czyli startuje miejsce ważne dla uczelni i dla miasta, mam nadzieję. I tak trzymać. Pora najwyższa, aby uczelnie się włączały w dialog o tym, co dla tego miasta ważne jest. A kultura jak najbardziej jest.
P.S. 2. A tu macie adresik do cokolwiek dziwnego wydarzenia. Mnie się podoba, daj Boże, wam też. A jak nie, to napiszcie na adres redakcji – Niech Ta Ochwat nic takiego nam nie poleca. Wtedy się zastosuję. Ale powiem tylko jedno słówko, taką haftowaną ukraińską koszulę, jaką nosi jeden z bohaterów, to bym szalenie chciała mieć…Ależ pioruńsko ona droga jest, więc na razie wzdycham. A określenie „pioruńsko” to gwaryzm górnośląski, też go trochę znam… A za braćmi i siostrami Ukraińcami trzymam kciuki.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.