2013-12-05, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Nie rozumiem, jak można odesłać matkę z maleńkim, co ma niespełna cztery lata, i od kilku dni temperaturę coś około 40 stopni Celsjusza, do domu i dać tylko środek na zbicie temperatury. Nie rozumiem i już.
A było tak. Przemiła znajoma z pracy czegoś niespokojna była. Po krótkim czasie się wyjaśniło. Otóż kochany siostrzeniec, ten maleńki, od kilku dni chory jest. I po prawdzie nikt za bardzo nie wiedział, co mu jest. Bo mama maleńkiego była odsyłana z zaleceniem – podawać lekarstwo, coby temperatura się nie podniosła. Ale kiedy się znów podniosła, to przemiła znajoma, zdenerwowana do maksa, czemu się nie dziwię zupełnie, zarządziła – Jedziesz szybko do szpitala, niech maleńkiego zdiagnozują ustalą, co jest.
No i tak się zadziało. Mama i maleńkie pojechali do szpitala i tam usłyszeli – może przyjmiemy, a może nie. Powód – nie było zlecenia od lekarza rodzinnego. I na takim etapie wiedzy jestem.
Nie wiem, czy maleńkiego, którego zresztą szalenie lubię, zdiagnozowano i zalecono terapię. O co inne mnie chodzi. O to, że lata temu, kiedy ktoś jechał do szpitala, ze sobą, albo z takim maleńkim, to nie było pytań. Od razu się taką chorą jednostką zajmowano, od razu był uruchomiany cały aparat diagnostyczny. I wiadomo było – nerwica – to my starsi. Coś innego, to oni – młodsi. A tu nie, trzeba zanalizować kwity, przemyśleć, zdecydować – diagnozują, bo zapłacą, lub też nie diagnozuję, bo nie zapłacą.
To tylko przykład jeden. Coś złego się porobiło w służbie medycznej, coś złego w nas, że tak reagujemy. Będą pieniądze, będzie diagnoza. Zapłacą, OK., robimy. No i te limity, które na ten rok wszędzie się pokończyły a rok przecież jeszcze trwa.
Tylko szlag mnie czasami trafia, że tak głupio się dzieje. Jurek Owsiak rozpętał, moim zdaniem, całkiem słuszną akcję, nie dla zmaltretowanych dzieci. A co z tymi maleńkimi, które kochane i hołubione są, ale nagle chorują? Dla nich miejsca nie ma? Szpital nie przyjmie?
Doceniam całe dobrodziejstwo przełomu demokratycznego, ale w tym się nie udało. Nie trybi i już. Dajcie wszystkie Bogi, aby to się zmieniło, aby taki maleńki nie musiał czekać, a jego mama i ciocia prawie zawału serca dostaną, bo nikt temu maleńkiemu pomóc nie chce lub też nie może, bo papierka zabrakło
I moją pisaninę dzisiejszą dedykuję pani marszałek i jej rozbudowanym służbom, w których trochę fajnych znajomych pracuje, aby politycy pomyśleli czasem o zwykłych ludziach i ich problemach. I Narodowemu Funduszowi Zdrowia także. Bo oni, owszem, myślą, ale głównie o sobie.
A takie małe i maleńkie, a czasami całkiem duże, sobie samym pozostawione są.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.