2013-12-12, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Ukazał się najnowszy numer pisma „Lamus”. Dla mnie prezent, a to za sprawą warstwy plastycznej numeru. Bo ilustrują je obrazy Jerzego Michalskiego, który na antypodach mieszka. Nareszcie wiem, na jakich, bo w Tasmanii.
No dobrze, niech więc znów będzie po Bożemu, czyli po kolei. Zachwyciłam się ostatnio jednym z obrazów Jurka (mogę tak familiarnie, bo znam, cenię i zwyczajnie lubię, no i po prostu czekam, kiedy w mieście nad trzema rzekami zagości, bo z naszego miasta jest). No i napisałam na Facebook, że mnie się praca podoba. Chcecie więcej, to w poprzednim złośliwcu jest. I natychmiast też na FB, jakby nie mógł inaczej, odezwał się Zbyszek Sejwa (familiaryzm też uprawniony, bo człowieka znam i cenię). Napisał, że właśnie „Lamus” wyszedł i mogę go sobie poczytać, a zwłaszcza pooglądać, bo wiele tam prac Jurka jest. No to więc w te dyrdy poleciałam do Kamienicy Artystycznej i pismo mam. Już sama okładka zachęca, bo jest reprodukcją pracy Jurka. Potem szybki look po tekstach, no tak moja bajka. Dużo o przestrzeni i architekturze. Lubię, mam w domu fantastyczną książkę, pisałam o niej nie raz, to „Wrzask w przestrzeni” mego guru w tych sprawach, pana Piotra Sarzyńskiego z „Polityki”. Ale „Lamusa” nie przeczytałam jeszcze, bo czasu zaledwie ociupinka była. Przeczytałam natomiast tekst Grażyny Banaszkiewicz o Jerzym Michalskim, no i muszę przyznać, że się trochę, a nawet mocno się rozczarowałam. W takim piśmie, jakim od pewnego czasu „Lamus” jest, spodziewałam się czegoś innego. A mianowicie tego, że ktoś zrobi rzetelną egzegezę twórczości, opowie o analogiach. A jak już o malarzu, to nie o mieszkaniu w Poznaniu, gdzie się spotykał światek artystyczny, tylko rzetelnej informacji.
Ja mam to szczęście, że malarza znam i wiem pewne rzeczy. A jak nie wiem, to dopytam, bo wiem, kogo, wreszcie samego Artystę. No szkoda. Jak sama pisałam teksty krytyczne o Andrzeju Gordonie, to nie pisałam w familiarnym tonie, bo nie miejsce i okazja. A jak w innych, to jak najbardziej familiarnie, choć, co za każdym razem zaznaczam, Artysty sama nie znałam, ale znam Zośkę, którą bardzo lubię, znam i znałam przyjaciół i oni mi mówili – Pamiętaj Renatko… No szkoda, ale każdy redaktor ma swoją licentia poetica na wygląd czy książki, czy pisma. Mnie zgrzytnęło. Inna rzecz, że jak już będzie chwileńka niewielka, to z wielką przyjemnością poczytam inne teksty, bo …
A teraz to inne słówko o Lamusie, już jako instytucji. Otóż na naszym portalu Piotr Steblin-Kamiński od jakiegoś czasu pisze ostre teksty o Lamusie i jego dyrektorze. I oczywiście ma prawo. Każdy z nas, mieszkańców miasta nad trzema rzekami, ma. Ale ja wczoraj posłuchałam Zbyszka i jego ludzi, znaczy pań Moniki i Sylwii. I na moją mądrość, lub też głupotę, jak kto woli, przekłada się to tak. Fakt, bar nie działa, ale to tylko 11 m kw. powierzchni. A oprócz baru jest jeszcze galeria, jest jeszcze cały pakiet różnych wydawnictw, jest stronka o historii miasta, która wystartuje oficjalnie 19 grudnia, a którą już można w Internecie oglądać, są koncerty. I jak mówi Monika (nie Kowalska), wygląda na to, że ja tu za miejskie pieniądze buty na Allegro sobie kupuję.
No i zastanowiło mnie to, co właśnie one mówią. Przecież cały czas coś tam się dzieje. A że bar nie trybi? No nie trybi. Coś się skończyło, coś się przeżyło, i usłyszałam to od kilku osób, kiedyś w barze lamusowym bywających. Być może rzeczywiście to już inna epoka jest. Czym innym twórcy są zajęci. Ale fakt, fajnie było po koncercie, czy też innym czymś wpaść późnym wieczorem do Lamusa. Ale z czasem coraz mniej ludzi tam zaglądało. No bo przeżył się czas.
Teraz więcej zagląda do Filarów, zwłaszcza muzycy FG po koncercie, bo tak mają, że gdzieś muszą odpocząć, odreagować emocje… Taki czas.
I jeszcze na chwileńkę niewielką do Lamusa zajrzę. Mnie osobiście przekonuje tłumaczenie, że czasy dawnego Lamusa, czyli knajpki przyjaznej, ale tylko knajpki, się skończyły. No cóż, taki świat jest. Bo coś się kończy, coś zaczyna (fani fantasy wiedzą, z kogo cytat. Innym nie podpowiadam, a co, a niech będzie, że złośliwa jestem, bo tak jest, czyż nie?). Chyba jednak trzeba docenić, że kamienica wydaje ważne pismo, kamienica robi koncerty, kamienica uruchomiła ciekawą stronę, kamienica wydaje ważne książki, kamienica zaprasza co i jakiś czas na interesujące wystawy.
Podobnie robi Jazz Club, ale… Szkoda, że akurat tego nikt za bardzo nie docenia. Bo wszak i płyty były, i wielkie wydarzenia muzyczne i parę innych spraw.
W każdym razie, myślę sobie, że takie małe trzeba cenić i doceniać. Oczywiście Piotr ma prawo do własnego zdania, ale w tym jednym troszkę się różnimy.
No i macie, szlag, a miało być kompletnie o czym innym. No to może innym razem.
P.S. I dla porządku domu, coby sobie łaciną głowy nie zaprzątać.
10.00, Teatr Osterwy, „Calineczka” według Hansa Christiana Andersena, w reżyserii Beaty Chorążykiewicz, bilety20, 18 i 16 zł.
11.00, biblioteka wojewódzka, ul. Kosynierów Gdyńskich, warsztaty „Ozdoby świąteczne” kierowane głównie dla seniorów, ale nie tylko.
Afisz uzupełniają kina 60 Krzeseł oraz Helios. O sportowych wydarzeniach, które nie są żużlem, nie piszę, bo się na nich nie znam i nie wiem, czy można polecać.
P.S 2. A tak na marginesie, to w właśnie słucham „Pasji według św. Mateusza” Krzysztofa Pendereckiego w zacnym wykonaniu Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Narodowej pod Antonim Witem, z Izabelą Kosińską – sopran, Adamem Kruszewskim – baryton, Romualdem Tesarowiczem – bas oraz z Krzysztofem Kolbergerem – narratorem. Bonusu nie będzie, bo to płyta. Miłego…
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.