2013-12-17, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
To był znów niedobry dzień w tym niedobrym roku. Na Niebieską Scenę odszedł pan Wojciech Deneka, znakomity aktor i fantastyczny człowiek.
O tym smutnym fakcie dowiedziałam się dzięki panu Zbyszkowi Moskalowi, także aktorowi przed laty związanemu z gorzowskim Osterwą. Ot, zwyczajnie zajrzałam na FB, a tam ta informacja. Zmroziło mnie, tym bardziej mocno, że przecież pan Wojtek, jak do niego zawsze mówiłam, nie był na tyle leciwy, aby wybierać się na drugą stronę. Nie wiedziałam, że był poważnie chory. Ostatni raz widziałam Go kilka lat temu, kiedy w Gorzowie i zaszedł wieczorkiem niepóźnym do Lamusa. Porozmawialiśmy chwilkę, zaprosił mnie na spektakl do poznańskiego Teatru Nowego im. Tadeusza Łomnickiego. Nie dotarłam… Szkoda, już nie zdążę. Miał wielką rację ten mądry ksiądz Jan Twardowski, kiedy pisał te słowa, że trzeba się spieszyć kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą. Można a nawet trzeba tę myśl rozszerzyć i o taką frazę, że warto dbać o znajomych i kontakty z nimi, bo też szybko potrafią odejść, a potem jest żal i gorycz, że… No właśnie, że się nie zdążyło, bo praca, bo obowiązki, bo coś tam jeszcze.
Pan Wojtek zawsze miał czas, żeby choć słówko zamienić, podyskutować o teatrze, czasem o czymś innym, ale jednak głównie o teatrze. Z uśmiechem filozofa przyjmował wszystkie żale i niekoniecznie dobre słowa o kolejnych premierach. Zawsze elegancki, zawsze mucha, potem też i okulary. No klasa człowiek.
Zadzwoniłam do Jana Tomaszewicza, dyrektora Osterwy i zadałam durne pytanie – Czy znał pan Wojtka Denekę? Dyrektor się zdumiał – Jak to znałem? Znam… Zaraz, zaraz, ale czemu mówisz – znałem (pan dyrektor mówi do mnie, jak chce, czyli albo proszę pani, jak jest na mnie zły, albo pani Renato, albo właśnie na ty, co mnie absolutnie nie przeszkadza). Przecież się widzieliśmy niedawno. Znaczy, odszedł? Potwierdziłam, chwilka ciszy, i usłyszałam, - Szkoda, nawet bardzo. Powiesimy klepsydrę na naszej teatralnej stronie. I jeszcze było kilka ciepłych słów o panu Wojtku.
Myślę, że koleżanki i koledzy, gorzowscy aktorzy się mocno zmartwili tą informacją, bo nigdy od żadnego z nich nie słyszałam złego słowa o panu Wojtku.
Nikt z nas nie przypuszczał, że Boginie Parki tak wcześnie przetną tę nić. Będę pana pamiętała tak, jak się pamięta przemiłego znajomego, z którym lubiło się rozmawiać i którego lubiło się oglądać na scenie.
Ale to nie była jedyna zła informacja tego dnia. Ten niekoniecznie najlepszy ze światów, choć jedyny nam znany, opuścił także wybitny angielski aktor Peter O’Toole. Miał 81 lat i w końcu pokonała go choroba. Ja go pamiętam i mam w oczach w wybitnej roli w „Lawrence z Arabii”, zwłaszcza widzę go w tuareskim zawoju na głowie i cały czas pamiętam te świdrujące błękitne oczy. Pamiętam też go z „Gwiezdnego pyłu” i paru innych ról. Kolejny wielki odszedł na Niebieską Scenę. Coraz więcej tam ich, bo także przedwczoraj pożegnała się z tym światem inna wybitna aktorka Joan Fontaine, laureatka Oscara, aktorka znana z wielu ról w filmach kostiumowych, między innymi w „Dziwnych losach Jane Eyre”. Prywatnie siostra Olivii de Havilland, także aktorki, która błysnęła rolą Melanii Hamilton Wilkes w „Przeminęło z wiatrem” według megasuperbestselleru Margaret Mitchell z wielkimi rolami wielu bardzo znanych aktorów, jak choćby Clark Gable jako Rett Butler czy Vivien Leigh jako Scarlett O’Hara, jak też znakomita Ona Munson w roli pani Belle Watling (aktorka słabiej znana, ale za to jaka rola!), szefowa lokalnego burdelu. I choć obie panie, mam na myśli siostry de Havilland, były skonfliktowane od dzieciństwa, to jednak do historii filmu przeszły jako te, które zdobyły Oscary za role pierwszoplanowe, czyli te zaliczane do wielkiego filmowego szlema.
Tak, tak, czas leci, ludzie odchodzą, czas się skraca, i choćby dlatego trzeba dbać o znajomych, bo jak pisał ksiądz Twardowski…
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.