Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Hugona, Piotra, Roberty , 29 kwietnia 2025

Bombek zaczepnych ciąg dalszy

2013-12-21, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

No bo jak nazwać wielką batalię, jaka przez ostatni rok przetoczyła się przez miasto na trzech wzgórzach w sprawie stadionu Warty.

Wszyscy wiedzą, o co chodzi, więc streszczać nie ma po co. Clou jest takie. Do niedawna szeryf miasta stał na stanowisku, że choćby się paliło, waliło, wszystkie gromy świata i okolic tu trzaskały, a wodospad Niagara na rzece Niagara na pograniczu amerykańsko-kanadyjskim nagle odwrócił swój bieg, to stadionu, ech tam, stadionu, ugoru, co kiedyś stadionem był, znów w boisko do gry z prawdziwego zdarzenia nie przywróci. I na nice zdawały się głosy zapalonych społeczników, że nawet sam prezes PZPN pan Zbigniew Boniek obiecał dać murawę, co w państwie, gdzie co trzecie dziecko i tyleż samo nastolatków na lekcje wf wcale nie chodzi jest sprawą wielką i bez precedensu. Pamiętam mało polityczną wypowiedź, że nie będzie szeryfowi mówił, co ma robić, wielki Zibi, jak go do dziś nazywają kibice i takie krasnoludki, jak ja, co to na futbolu się nie znają wcale, ale uwielbiają gapić się na mecze Dumy Katalonii oraz na to, jak małe i nieco większe uganiają się za piłką.

Mnie zwyczajnie było i jest cały czas żal tego pięknego miejsca, dziś popadniętego w kompletną ruinę, ale nie na tyle popadniętego, żeby nie dało się go uratować. No i jest. Jednak się chyba uda. Bo nastąpił przełom w sprawie. Szeryf dogadał się ze społecznikami i powstanie nowa jakość w tym pięknym miejscu, bo nad brzegiem Kłodawki. Znów będzie stadion, może na początek boisko. Ale jak znam zapaleńców oraz zdeterminowanych rodziców, którym zależy, aby ich dziecka miały gdzie i w godnych warunkach uprawiać sport pod tytułem piłka nożna, albo zwyczajnie ganienie za piłką, to własnymi siłami zrobią wszystko, aby to rzeczywiście godne miejsce było.

No i właśnie dotarłam do bombek zaczepnych, lub też rozpryskowych.  Bo czym są deklaracje, że nie, nie damy, nie uda się, mamy inne plany, a potem przychodzi moment i jest. No czym, jak nie bombkami zaczepnymi. To jak z tramwajami na Piaski. Też była groźba, ale nagle wolta o 180 stopni i już nie tylko tramwaj na Piaski będzie kursował sobie dalej, ale i plan puszczenia bimbki do szpitala, tego przy Dekerta, bo nadal nie wiem, jak lecznicę tę poprawnie tytułować, też jest.

Proste wytłumaczenie jest. Idą wybory, idzie znów o to, kto zostanie szeryfem. I tak się oto składa, że obecny szeryf opanował do perfekcji trudną sztukę, jaką jest panowanie nad emocjami wyborców. Bo nagle drażliwa sprawa stadionu stała się banalnie prosta. Chcecie, to bierzcie. Tylko ma być po Bożemu, czyli najlepiej, jak się tylko uda. OK. Niech będzie, niech się tam jak najlepiej dzieje. A ja, jak w końcu zechcę pobiegać, co raczej się nie zdarzy, bo wolę włóczęgę po lasach okolicznych i górach niekoniecznie pobliskich, to też tam będę mogła się udać i buty niszczyć w kręceniu kółek. Ja nie, ale mam paru znajomych, którzy i owszem tak, i owszem bardzo chętnie to uczynią.

No i po co te bombki zapalające, tudzież rozpryskowe stosować? No po co? Ano po to, żeby w spektakularny sposób się z nietrafionych decyzji wycofywać, bez uszczerbku na własnym wizerunku i ku radości mocnej zainteresowanych. A że przy okazji trochę punktów bonusowych się zarobi, to już insza inszość, jak mawiała moja świętej pamięci babcia Marianna. No cóż, nie każdy tak umie…

No i z innego kątka będzie. Swego czasu napisałam, że nie jest strachem przemieszczać się po centrum późnym wieczorem lub nawet później, bo żulerki już nie ma i to bajdy oraz jakieś stare legendy są. No i wczoraj wieczorem się przekonałam, że chyba na wyrost to było. Otóż wracałam sobie z Filharmonii Gorzowskiej po koncercie Viva Verdi, no bo jeszcze przez kilka dni świętować będziemy, znaczy ja i inni melomani, 200. rocznicę urodzin genialnego kompozytora oper, które są w żelaznych afiszach wielkich oper na tym z niekoniecznie najlepszych światów. No i szłam sobie przez jedno z najbardziej zachwycających miejsc w centrum, czyli przez skwerek przy ul. Łokietka. I strasznie mnie się zrobiło przez moment, bo tam ucztowali i w najlepsze się bawili młodzi ludzie, tak może w wieku około 20-30 lat. I przez moment było niekoniecznie fajnie. Nie chodzi mi o to, że alkohol trzeba pić tylko w knajpkach. Ale też nie powinno tak być, że kiedy się widzi taką dużą grupę z piwem w ręce, to człowiek, pomny zresztą różnych doświadczeń, zaczyna myśleć – iść dalej, czy też zawrócić i poszukać innej drogi.

Nie w centrum miasta, o którym moja przemiła znajoma mówi – wielkie i piękne, a ja czasami – kurnik. Nie o 22.30. Bo taka to pora była. Skończyło się tylko na zajęczym strachu, bo nic się nie wydarzyło, ale być nie powinno. I tu słówko do służb. Może warto zajrzeć tu i ówdzie trochę później, niż panie handlarki tam stoją.

Nie mam złudzeń, nikt tam nie zajrzy, bo grafik służb, bo … I tu sobie dopiszcie n wytłumaczeń.

I jeszcze z innego kątka, mego skwierzyńskiego. Znów ktoś oszukał mieszkańców, którzy chcą remontu mostu, starego nad Wartą. Bo lada chwila się zawali, a marszałkostwo coś tam baja, że będzie. Jak nie ma w kwitach, to nie będzie, a w kwitach nie ma i już. A czemu o tym tu piszę? Ano dlatego, że akurat ten most jest wygodnym początkiem drogi alternatywnej do miasta na siedmiu wzgórzach i coraz popularniejszej niż przez Księstwo Deszczniańskie, i moc autek tam jeździ. A pani marszałek mami prawdą zamgloną, że będzie remont. Jak długo kwitu nie będzie, tak długo nie uwierzę. Bo urzędnicy mnie czasami rozbawiają swoją nowomową, ale nigdy nie przekonali gadaniem na gębę. Bo takowa nie ma umocowania i się zwyczajnie nie sprawdza. Bo urzędnicza prawda polega na jednym. Kwit jest, prawda jest. Kwitu nie ma, sprawy i prawdy nie ma. A w przypadku mostu na Warcie w Skwierzynie kwitu nie ma, jest tylko słowo pani marszałek, dla mnie i wielu innych argument żaden. Parę razy już się przekonałam, że pani marszałek różne rzeczy mówi, a potem… No cóż, kontynuacji nie ma. Może jak się most w końcu zawali, to kwit się znajdzie. Oczywiście katastrofy nikomu nie życzę…

P.S. No i rozszczebiotały się jaskółki, nie domowe, które w zachwycie słuchają teraz „Trubadura” Giuseppe Verdiego i w napięciu czekają na chór Cyganów (tak w partyturze jest i przy tym pozostańmy), ale inne i mocno zaprzyjaźnione, że ostatnio doszło do scen nieobyczajnych w jednym z miejsc związanych z kulturą, w których bywają i ważni i mniej ważni twórcy oraz uczestnicy życia kulturalnego w mieście nad trzema rzekami. Ktoś ponoć kogoś obraził, ktoś się zdenerwował, ktoś kogoś… I tak dalej, i tak dalej. Nie widziałam, nie wiem dokładnie. Wiem jedno, jak ktoś się z kimś swarzy, to powinno się to godnie odbyć. A domowe szczebioczą… rzucaj gadanie o durnotach, pisaninę też, bo już się zaczyna, znaczy „Chór Cyganów”. I coby z ptaszorami domowymi nie zaczynać kolejnej wojny, pisaninę porzucam i lecę słuchać…

Wam też miłego słuchania życzę, z płyt, YouTube lub też innych nośników, z muzyką przede wszystkim.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x