2014-01-03, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Ano znów będzie o tym nieszczęsnym Szlaku Królewskim, czyli popadającej w coraz większą marginalizację ul. Chrobrego i jej naturalnego przedłużenia, czyli ul. Mieszka I.
Kilkoro moich przemiłych znajomych podzieliło się ze mną swoją wizją tego, jak te akurat ulice powinny wyglądać. O takich truizmach, jak równe chodniki i cichy tramwaj nawet nie będę wspominać, bo też i nie ma potrzeby. Bo to jasne jest jak słońce. Co niektórzy przypomnieli, że latem na Chrobrego te nieliczne knajpki, które się tam ostały, onegdaj wystawiały własne mini ogródki, teraz robi to tylko cukiernia Śnieżka.
Poza tym ktoś podpowiedział, że może ruch na ulicy przywróciłby w minimalnym stopniu na przykład coroczny festyn, coś na kształt, ale w odpowiedniej oczywiście skali, jak jarmark dominikański w Gdańsku, czy też święto ulicy Kościeliskiej w Zakopanem albo tuż po sąsiedzku, święto ul. Okólnej, jakie jakiś czas temu organizowali mieszkańcy.
Nie wiem, czy pomysł ma rację bytu, ale sam w sobie ciekawy jest. No i aby się udał, potrzeba zaangażowania przede wszystkim samych mieszkańców, jak i trochę życzliwości urzędu. Obawiam się, że raczej nie wypali, bo sąsiedzi z Chrobrego raczej na tyle zżyci nie są, aby się angażować i urządzać urodziny czy też imieniny, ale może gdyby skrzyknęli się ci nieliczni właściciele sklepów i lokali, to udałoby się coś fajnego urządzić. Ech, nie, jednak nie sądzę. A mogłoby wyjść coś fajnego, i poza sztampę festiwalu kolejnego. Bo niestety, obawiam się, że i w tym roku przygniecie nas zalew różnego rodzaju festiwali i festiwalików. Kto wie, możne nawet wystawa psów rasowych, wszak z tradycjami impreza, zamieni się w festiwal rasowych czworonogów, tak aby być bardziej politycznie nazwaną. Kto to wie? Urzędnicy mają dziwne pomysły, tak więc wiele rzeczy jest możliwych.
No i z innej mańki. Staram się omijać informacje dotyczące tak zwanego zrównoważonego rozwoju województwa lubuskiego, bo to określenie jest zwyczajnie puste i nic nie znaczy. A od wczoraj wszyscy mają prawo powiedzieć, że zwyczajnie kłamliwe jest i nie ma czegoś takiego, jak zrównoważony rozwój. A swoje twierdzenie opieram na informacji o tworzeniu dziecięcego szpitala specjalistycznego w Zielonej Górze. 80 milionów na początek lekką ręka obiecała pani marszałek. No i tym razem zatrzęsła mną cholera jasna. To u nas się degraduje szpital, zdegradowało się wcześniej całą publiczną służbę zdrowia, a tam się teraz odtwarza to coś, co tu było, miało długą tradycję i dobre osiągnięcia? No nie wierzę. I jak do tej pory z pobłażliwością przyjmowałam deklaracje pod tytułem, robimy rokosz i albo do Szczecina albo do Poznania, tak teraz coraz bardziej jestem przekonana, że taki jest nieuchronny koniec tego potworka, w jakie pod światłymi rządami pani marszałek i jej dworu zamienia się Lubuskie, zresztą twór od początku pusty i skompromitowany, jak owo zrównoważenie rozwoju.
Czytałam sobie ostatnio teksty Hansa Beske, rzeczywistego twórcy porozumienia byłych i obecnych mieszkańców grodu nad Wartą i on już na początku lat 70. minionego wieku zauważył, że Gorzów, przedwojenny Landsberg po zakończeniu wojny stracił na znaczeniu zdecydowanie i mocno, na rzecz, jak sam to ujął, Zielonej Góry, tego małego zapyziałego miasteczka gdzieś na Dolnym Śląsku – określenie Beskego, nie moje. I jakżesz prorocze to były słowa. I jakżesz prawdziwe. I ciekawa jestem, jak długo elity polityczne naszego miasta będą się wykłócać o najmniejsze dziury i dziurki, zamiast zewrzeć szeregi i powalczyć o rozwój Gorzowa. Bo tak właśnie jest w Zielonej Górze. Może i tam się opcje ze sobą kłócą, ale jeśli chodzi o przyszłość miasta, to solidarnie stają razem i robią wszystko, łącznie ze stawaniem na głowach i machaniem rzęsami jednocześnie, aby Winy Gród nie stracił choćby pięciu groszy. Ech tam zaraz pięciu, co za rozrzutność, nawet jednego marniutkiego grosika. I efekty tego są, ot przyszły szpital, czy też zapowiedziane wydziały prawa oraz lekarski na UZi. A u nas lokalna wojenka o akademię, ech…
No i tak po prawdzie to mnie się już więcej komentować nie chce, bo niestety miasto nasze rzeczywiście steruje w stronę owego kurnika, a nie miasta wielkiego i pięknego, jak z tej romantycznej ramoty, której zresztą niecierpię. A winę za ten stan mogą sobie przypisać lokalni politycy, dla których partykularne interesy ich partii, ale mierzonych w skali makro ważniejsze są od partykularnych interesów, czyli skali mikro. Ja rozumiem, że lepiej mierzyć w skali makro, ale jak praktyka pokazuje, mikro jest bardziej zauważalne i docenialne.
A Noa przyjedzie do nas nie z Włoch, gdzie też jest artystka funkcjonująca pod takim imieniem, a z Izraela, i to jest jeszcze ciekawsze. Tak więc osobiste jaskółki już poleciały stać w kolejce po bilety, bo wszystko co z Izraela jest im ważne. No i dobrze. Ja usiądę na schodach i też będzie dobrze.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.