2014-01-18, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Fakt, sporo wody upłynęło w rzekach trzech w mieście na siedmiu wzgórzach, zanim ja tak naprawdę doceniłam to, że po centrum nie jeżdżą wielkie ciężarówki.
Trzeba aż było wycieczki do miasteczka w widłach Obry i Warty, aby się przekonać, jakim błogosławieństwem może być wyprowadzenie ruchu wielkich samochodów poza centrum lub nawet niekoniecznie centrum, ale poza miasto.
A było tak. Otóż los i okoliczności sprawiły, że cały tydzień spędziłam opodal Gorzowa. A przez miasteczko cały czas prowadzi tranzyt. I też tak się złożyło, że kilka razy musiałam się wybrać po zakupy. I chcieli, nie chcieli, musiałam stać na jedynym skwierzyńskim rondzie jak to cielę przed malowanymi wrotami i czekać, aż ruch się przewali, aby przejść na drugą stronę. No dramat grecki i rzymskie tragedie w jednym. I dokładnie w takich momentach przypomniało mnie się, jak to było, kiedy przez centrum grodu na siedmiu wzgórzach u stóp matki wszystkich gorzowskich kościołów przewalała się niepoliczalna liczba TIR-ów i wszelkiej innej maści aut i auteczek w drogę nad i z morza ‒ Bałtyku albo i innych słonych wód.
I po raz pierwszy chyba tak naprawdę po raz pierwszy doceniłam Zachodnią Obwodnicę Gorzowa jako ten wentyl, który uwolnił centrum od wielkich aut ryczących i smrodzących. Późno, bo późno, dobrze jednak, że w końcu. A dlaczego dopiero teraz? Ano z prostego powodu. Nie mam prawa jazdy i nie umiem tego ocenić z pozycji kierowcy, natomiast wycieczka do miasteczka koło największego kirkutu w pasie zachodnim kraju między Odrą a Bugiem dokładnie mnie to uświadomiła. No to szczęście niepomierne, że ruch ci u nas: w wielkim a pięknym mieście, jak chce moja przemiła znajoma, kurniku – jak ja chcę oraz mieście najbardziej niezadbanym w Polsce – jak chcą inni mieszkańcy, jednak poszedł na boki, a nie u stóp matki wszystkich lubuskich kościołów i obok zaprzyjaźnionego kiosku Ruchu.
No i z innej mańki. Teraz trochę prywaty będzie. Otóż dziękuję tym wszystkim, którzy odpowiedzieli na mój apel w sprawie książki. Bardzo dziękuję. Znaczy jednak ktoś moje złośliwce czyta i okazał serce. Dziękuję i spieszę poinformować, że już się z przemiłą czytelniczką umówiłam, a potem wam napiszę, jak się „Nocny pociąg do Lizbony” czytało, bo film bardzo serdecznie polecam, zwłaszcza dla gry Jeremy Ironsa, Charlotte Rampling i garstki słabiej znanych aktorów. Bardzo dobre kino, niczym bardzo dobre czerwone wino, jakiś cabernet dla przykładu.
A teraz znów z innej mańki. Otóż od lat narzekam, że w mieście na siedmiu wzgórzach grasują wandale nad wandalami. Przekonałam się jednak, że chuligaństwo działa wszędzie. Otóż w miasteczku w widłach Warty i Obry latem magistrat i ziomkostwo byłych mieszkańców Schwerin postawiło dwie ławeczki. Jedna dedykowana Januszowi Olczakowi, po naciśnięciu guzika czytała fragment jego prozy. Druga wygrywała kawałki marsza pana Piefke, kompozytora, który też się urodził w mieście nad Wartą i Obrą. Minęło kilka miesięcy i co, i nic, i to samo, co w mieście na siedmiu wzgórzach i też nad Wartą. Nie działa nic. Szkoda wielka, bo miasteczko S. w atrakcje turystyczne raczej ubogie i to bardzo. Ech, szkoda słów. Tak samo, jak szkoda słów na tych oszalałych, być może pijanych lub naćpanych idiotów bez mózgów, którzy zdewastowali świeżo wyremontowane Wały Kattego na starej kostrzyńskiej twierdzy. Ci, co mnie znają i znają fascynację tym miejscem i ogromnego fioła na punkcie pewnego szczególnego mieszkańca-więźnia tego miejsca, mogą się domyślać, co czuję. Ano aby wszyscy wiedzieli – totalny żal i niepohamowaną wściekłość. I w tym przypadku jestem za prawem Hammurabiego, czyli dosłownie oko za oko, ząb za ząb. Ja zwyczajnie takim barbarzyńcom ucięłabym po jednej ręce, może inni się na przyszły raz pięć razy zastanowią nim coś podobnego uczynią. No jednym słowem, niech ich… I tu dedykację może sobie wpisać każdy. Aha, no i jeszcze na tych barbarzyńców nasłałabym wszystkie kostrzyńskie duchy z porucznikiem von Katte i hrabią Tomaso di Caetano na czele, co by ich porządnie i co noc straszyły.
P.S. Odnalazły mnie domowe jaskółki i ślą rozpaczliwce – Wracaj do domu, nie umiemy płytek z muzyką odpalić, już nie będziemy się dąsać – słychać cichuteńki szczebiot. Wracam, wracam…
P.S. 2. Uzupełnienie afisza z zakładki kultura. Otóż Krystyna Kamińska i Robotnicze Stowarzyszenie Twórców Kultury zaprasza dziś o 17.00 do Miejskiego Centrum Kultury przy ul. Drzymały na promocję książki Łucji Fice pt. „Wyspa starców”.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.