Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Hugona, Piotra, Roberty , 29 kwietnia 2025

A kto nie był, niech żałuje, odsłona druga

2014-02-07, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

A słowa te kieruję do melomanów, którzy z lekką być może podejrzliwością traktują spotkania Klubu Melomanów Filharmonii Gorzowskiej. Bo znów było intrygująco, trochę plotkarsko, ale i wyśmienicie muzycznie.

medium_news_header_6396.jpg
Fot. Jacek Buczyński

Zgodnie z zasadą, spotkanie moderował Marek Piechocki. No bo po prawdzie, kto inny, jeśli nie on. No i znów było tak, że w FG muzycy orkiestry próbowali przed dzisiejszym koncertem do „Księżniczki Czardasza” Emmericha Kalman. I jak sobie tak siedzieliśmy w sali kameralnej FG, to jakoweś fajne dźwięki nas dochodziły. Ale tak, jak przez jakąś grubą zasłonę, kurtynę ciężką połączoną z takową kotarą.

Ale to, co dla nas najważniejsze, działo się w sali prób. Marek w fascynujący sposób omawiał lutowy repertuar. A że upłynie on głównie pod znakiem Fryderyka Chopina, bo ponoć kompozytor urodził się 22 lutego, lub jak on sam chce, 1 marca, to było o czym rozmawiać. I popłynęły opowieści o samym Fryderyku i jego uczniach oraz o utworach. A tak się składa, że wśród wielkich w muzycznym świecie, którzy grywali i nadal grywają kompozycje wielkiego polskiego romantyka, był sam tak samo wielki Artur Rubinstein, więc zwekslowało i na geniusza fortepianu. Marek oględnie mówił i o tym, że choć naprawdę wielkim muzykiem Rubinstein był, to jednak jako człowiek dość nieobyczajnie się prowadził, przynajmniej na początku swego artystycznego życia. No i oczywiście, jak Filip z konopi wyrwała się piszące te słowa. No bo po prawdzie, był wielkim, ale też i jak każdy geniusz, w życiu zwykłym, takim wiecie, między kapciami, myciem zębów i paroma innymi domowymi czynnościami się zupełnie nie sprawdzał. No i kiedy się odezwałam, to usłyszałam – Opowiedz. No i potem, kiedy Marek już skończył merytoryczną część spotkania, opowiedziałam, jak lata temu, kiedy w Polsce wyszła rewelacyjna książka kucharska pani Anieli de domo Młynarska, po mężu Rubinstein, to nagle zrobił się dym i zamieszanie wokół wielkiego Artura. Bo był ci on wielkim, ale także Don Juanem. Znaczy kobiety różne w swoim życiu kochał, lub też lubił. A ja mam w oczach i w uszach pewien film, gdzie córka wielkiego Artura mówiła w oględny, ale jednocześnie wielce czytelny sposób, że owszem tak, był wielkim muzykiem, wielkim artystą, ale w życiu to raczej człekiem marnej konduity. Oraz i to, że ciężko się z nim żyło. A przemiła znajoma, niech będzie, pani Krystyna Kamińska, tylko przypomniała, że przecież u schyłku życia wielki Artur porzucił żonę swą Anielę, zwaną przez zaprzyjaźnionych Nelą, i poszedł do innej. I tak nam się trochę muzyczna pralnia zrobiła. Były też i inne smaki, jak i ten, kiedy Marek opowiedział o losach pewnego rękopisu Ferenca Liszta, który usiłował poprawić ten, któremu zadedykowane nutki były i jak sam wielki Liszt, którego za „Rapsodie węgierskie” kocham miłością wielką, zareagował. No i po plotkarsku mówiąc, szlag go jaśnisty trafił. Znaczy Ferenca Liszta, oczywiście.

No i był też fajny moment, kiedy dyskusje o muzyce zwekslowały na Mozarta. Bo Marek opowiedział nam, że rękopisy Chopina, to zagadka, tak tam dużo przekreśleń i poprawek jest. Wiem, widziałam na zdjęciach. I powiedział takie zdanie, że u Chopina to inaczej niż u Mozarta, bo ten geniusz, to cudo muzyki, pisał tak, że żadnych poprawek czynić nie było trzeba. I w dyskusję włączył się pan Roman Buszkiewicz, wielki meloman i naprawdę znawca, który miał tę przyjemność oglądać rękopisy cudu z Salzburga w tym oto Salzburgu właśnie. Potwierdził tylko, że Mozart pisał tak, że a vista orkiestra grać może. Bo tam nie ma żadnych, ŻADNYCH,  poprawek. No było fascynująco i zajmująco.

A na zakończenie wieczoru przyszli muzycy. A byli to pani Natsuki Matsuno na fagocie  i pan Eike Schafer na oboju. I zagrali nam przepiękny utwór, czteroczęściowy skomponowany przez Francesco Geminianiego. A bonus polegał na tym, że muzycy poćwiczyli tylko dwie pierwsze części, bo zajęci są straszliwie i na dodatkowe występy, takie jak w naszym Klubie Melomana, to naprawdę czasu nie mają. Ale skoro nam się podobało, to pan Eike oznajmił, chcecie, to wam zagramy jeszcze dwie kolejne części, bo ich nie próbowaliśmy. I wtedy się wydało, że dwie ostatnie części będą grać a vista. I jakżesz pięknie było. Byliśmy zachwyceni. A to wszak straszliwie trudna rzecz jest, zagrać a vista, nawet przed tak przyjaznym audytorium, jak my. Było przepięknie i super. I dodam tylko, że muzycy FG wcale nie mają żadnego obowiązku grać dla nas, tej garstki osób, było nas coś raptem ze 20 ludzia może, a jednak dają się namówić, Markowi może, pani dyrektor może. I za to jesteśmy im bardzo, bardzo, bardzo wdzięczni. Bo jednak po ciężkim dniu próby przyszli, pokazali instrumenty, zagrali. Fantastyczna sprawa. No i kolejny raz czapki z głów wobec FG, że jednak chce w taki dość niekonwencjonalny sposób promować siebie i artystów, którzy tam grają.

Jednym słowem, wieczór czarowny był i żal tym wszystkim, którzy na niego nie dotarli. Dedykuję go zwłaszcza mojej przemiłej znajomej, bardzo mocno przemiłej, która się wybierała, ale którą kontuzja łokcia w domu zatrzymała. No to do następnego razu.

No a teraz z innej mańki, ale też muzycznej. W zaprzyjaźnionej piwnicy przy ul. Jagiełły, pełna spinka. Już za chwilkę, już za momencik, za kilka godzin w mieście nad trzema rzekami zagości Noa. Przepiękna kobieta z przepięknym głosem. A jutro jej koncert. Śpiewa różny repertuar. Dla mnie najważniejsze jest to, że godzi różną tradycję. No i czekam. A że będzie super, to wątpliwości żadnych nie ma. Bo Prezes, jak coś robi, to robi dobrze.

No i z jeszcze innego kątka. Otóż od czasu do czasu piszę o tym, co warto, owszem tylko moim zdaniem, poczytać. Fantastycznej książki z Lizboną w tytule jeszcze nie zdążyłam odebrać, ale to przez rozliczne progi, jakie mnie spotkały. Pożyczę i będę wdzięczna, że jednak ktoś mnie tę akurat pozycję pożyczyć chciał. I w tym samym temacie. Wdzięczna bardzo jestem pani Bogdanie ze Strzelec Krajeńskich za książkę. Dostałam, przeczytałam i chwalę. Bo warto pamiętać i oni tam w tym pięknym mieście pamiętają. Szkoda może taka jedna jest, że się nie zatroszczyli o ISBN, numer Biblioteki Narodowej, który nakłada między innymi i tę konieczność, że egzemplarze obowiązkowe rozesłać trzeba. Ale i za tym idzie, coś fajnego. Ano to, że książka nie przepadnie, będzie tam zawsze, jak w Bibliotece Kongresu Amerykańskiego.  No może następnym razem się uda i ISBN będzie. Tego życzę.

P.S. A w domu znów awantura. Domowe jaskółki odpakowane już trochę z ogonów, ale trochę cieplej się zrobiło, choć w domu nadal chłodno, roszczebiotały się znów mocno. – Znów sobie poszłaś, znów fajnej muzyki słuchałaś, a my tu same…I nawet płytki odpalić nie umiemy, że o czytaniu poezji, nie wspominając, bo chciałyśmy Marii Rilkego… - No więc na zgodę, choć po prawdzie, wredne ptaszyska nie lubią chodzić, tam gdzie ja, odpaliłam płytkę. Słuchamy Dietricha Buxtehudego. Taki trochę zapomniany, ale przez chwilę przypomniany kompozytor. Ptasie stado się uspokoiło i szczebiocze po cichuteńku – No jednak, jak chcesz, to potrafisz. Ano wiem.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x