2014-02-14, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
… albo wyszło teraz na ulice i się przedstawiło. A skąd to wiem? Ano z tych przeokropnych paciagów, jakie to zło zostawia na odnowionych, ale też i nie, kamienicach.
A było tak, żeby po Bożemu i nie skłamać. Wracałam wczoraj z wykładu pana Andrzeja Kirmiela, dyrektora Muzeum w Międzyrzeczu, który nam w fantastyczny, syntetyczny, ale i wielce ciekawy sposób objaśnił historię miasta w widłach Paklicy i Obry, do czego za chwileńkę niewielką wrócę.
Wracałam w bardzo przezacnym towarzystwie, które unosiło się nad wykładem, zresztą i słusznie i gdybało o muzyce, bo jakoś tak lubimy. I nagle nasze towarzystwo, niekoniecznie duża gromadka, no bo wszak trzy panie, to nieduża gromadka jest, przechodziło obok do niedawna świetnie odnowionej kamienicy przy ul. Kosynierów Gdyńskich (wiem, konserwator ma inne zdanie). To ten dom, gdzie mieszkał Jan Mickunas, kawalerzysta i więzień Oflagu Woldenberg IIC, ten, który wsławił się ucieczką z obozu i na tyle spektakularną, że i książka wyszła, i naukowcy się temu wyczynowi przyglądają. Dość zaznaczyć, że pod Gorzowem mieszka jego osobisty syn, pan Wojciech Mickunas, wybitny jeździec olimpijczyk i trener kadry narodowej na igrzyska olimpijskie w Seulu.
Swego czasu myśleliśmy ze znajomymi, coby tablicę pamiątkową na tym budynku umieścić, na pamięć pana Jana Mickunasa, owszem wybitnego uciekiniera, ale też i wybitnego dyrektora dzisiejszego Technikum Ogrodniczego, który w swoim uroczym stylu, zresztą mocno nadwyrężając swoje osobiste bezpieczeństwo, zatrudnił hrabiów Kwileckich i Szembeków (nota bene świetnych fachowców). Może kiedyś o tym więcej napiszę, ale tej dygresji nie mogę się powstrzymać. Chichot historii sprawił, że dziś, zresztą od lat kilku świetnie sprawuje urząd dyrektora szkoły tejże właśnie pan Marcin Szembek. Tak, tak, potomek pierwszych Szembeków w mieście nad Wartą, też szlachta herbowa jest.
Och, ale za daleko w dygresję popłynęłam. Otóż na tym, zaledwie kilka miesięcy temu odnowionym budynku (jakby ktoś nie pamiętał, jak wyglądał, to powiem tylko, łuszczył się straszliwie i wyglądał jak rudery w wielokrotnie tu przywoływanych favelas), jakiś idiota bez mózgu napisał czarnym sprejem „Zło”. Jak to zobaczyłam, a przechodzę tam często, bo to moja droga do biblioteki jest, i wcześniej nie było, powiedziałam długą tyradę, słów nieobyczajnych tam dużo było, łącznie z łacińskim określeniem na zakręt, no cóż, dużo tych zakrętów było. Towarzyszki moje, w mniej, och, dużo mniej oględnych słowach, mówiły to samo.
A potem dotarłam do własnego domu i też odkryłam taki paciag, z tym samym napisem uczynionym czarną farbą „Zło”. No cóż, mój dom nie miał remontowanej fasady od początku, kiedy istnieje, więc wśród innych paciagów trochę ginie.
Ale tamta kamienica? Tak ślicznie wyremontowana? Taka czysta i zwyczajnie ładna? Dlaczego znów za sprawą jakiegoś idioty, och tam zaraz idioty, jakiegoś wandala zwykłego, człowieka bez mózgu i bez empatii dla tego, co ładne, znów stała się trochę slamsem. Współczuję mieszkańcom, bo wiem, ile to kosztuje, remont elewacji, remont czegokolwiek.
I dlatego tak wiele o tym piszę. Bo znów w mieście nad trzema rzekami jakiś durny miś, co ma lat naście, kupił sobie sprej i zrobił szkodę, wielką zresztą. Bo popaciał coś, co przez moment było ładne. Tak się składa, ż durnych misiów ze sprejami nie brakuje nigdzie. Jakiś idiota kilka miesięcy temu zniszczył przepiękny mural w Krakowie z postacią Jana Pawła II, jakiś inny w Nowym Jorku, tak tak, w tej obecnej stolicy świata, zniszczył mural Basquiata. Ktoś tam jeszcze gdzieś coś takiego zrobił.
Tylko dlaczego tak się dzieje? Bo jak coś nowe jest, to trzeba zniszczyć? Jestem tolerancyjna na wszelkie nowości. Ale moja tolerancja kończy się w tym miejscu. Jaka szkoda wielka, że nikt tego durnia ze sprejem nie przyuważył i nie sprawił, że dziś oglądalibyśmy go sobie jako tego oto dewastanta. Ja dla takich mam jedną karę, pisałam zresztą już o tym jakiś czas temu. Osądzić i dać szmateczkę niewielką oraz pilnik damski do paznokci, taki z papieru, coby nie było z metalu, i niech sprząta, na tej kamienicy przy Kosynierów Gdyńskich i na mojej, co nie jest jeszcze wyremontowana, ale za chwilę może być. A rodzice tego oto debila bez mózgu i bez czucia tego, co piękne, niech płacą za całą elewację, za jej remont, i przy okazji, za remont mojej też.
No i pojechałam jadem…
A jeśli chodzi o wykład pana dyrektora Andrzeja Kirmiela, to pogratulować, bo świetnie się słuchało. I trzymać będę za słowo, że jak z wycieczką do Międzyrzecza się udam, bo taki mam plan, to zadzwonię wcześniej i ktoś mnie i mojej wycieczce Muzeum, zresztą cudnym, drzwi w niedzielę otworzy. I sobie pooglądamy kolekcję portretów trumiennych, kameę, no i także ludowiznę, bo akurat tam ludowe jest na miejscu. Bo tak po prawdzie, być w Międzyrzeczu i portretów trumiennych nie widzieć, w tym von Dewitzów, to zwyczajny niehonor. Ja byłam, widziałam, mam katalog z ważnej berlińskiej wystawy, gdzie te portrety eksponowane były, i dlatego od czasu do czasu tam z różnymi ludźmi bywam.
P.S. Nie piszę, co jest do zobaczenia i uczestnictwa podczas weekendu jest, bo w zakładce kultura na naszym portalu po przerwie niewielkiej znów jest odrębny tekst.
P.S. 2. A domowe jaskółki, które pocztę domową przede mną przeglądają, jazgot podniosły: - Ty na serio tam jedziesz, do Izraela? – usłyszałam. - Na pewno? A jak cię tam na ulicy zabiją, to kto nam będzie płytki odpalał (bo słuchamy sobie teraz ścieżki dźwiękowej do „Rzeki krzyczących ptaków ”Bnjamina Brittena) i będzie nam czytał poezję. Bo dziś przyszło potwierdzenie, jeśli nie umrę albo coś, to tam jadę. Do Ziemi Narodu Wybranego….
Miastu przybędzie kolejny honorowy obywatel. Ten zaszczyt przypadł panu senatorowi Władysławowi Komarnickiemu.