2014-03-01, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Aktorzy jednego z najpopularniejszych seriali pojawią się w mieście na siedmiu wzgórzach. Tak przynajmniej informuje producent.
Kto ma się tu pojawiać? Ano Victoria Consalida (Katarzyna Dąbrowska), najzdolniejszy lekarz chirurg w serialu „Na dobre i na złe” emitowanego w II programie Telewizji Polskiej. A czego tu będzie szukać? Ano pracy, bo postanowiła wziąć udział w konkursie na stanowisko ordynatora chirurgii naszej przewspaniałej lecznicy. No i w taki oto sposób miasto na siedmiu wzgórzach po raz drugi w swej historii znajdzie się w filmie fabularnym. Pół wieku temu nazwa Gorzów pojawiała się w pierwszym polskim westernie, czyli w „Prawie i pięści” w reżyserii Edwarda Skórzewskiego i Jerzego Hoffmana do scenariusza Józefa Hena. To tam prawy bohater grany przez Gustawa Holoubka dzwonił po pomoc do Gorzowa. Potem miasto na siedmiu wzgórzach pojawiała się i owszem, ale w dokumentach, w fabule nie. A tu masz, taka reklama.
Może jak doktor Consalida zostanie u nas ordynatorem, to przy okazji znajdzie sposób na wyjście lecznicy z długów – to żart, oczywiści. A prawda smutna jest taka, że skoro miasteczko nasze pojawia się w popularnym serialu, to znaczy, że faktycznie ma status grajdoła jakich mało. No i trzeba się z tym fantem pogodzić. Bo dla przykładu taka Zielona Góra pojawiła się w jakichś serialach, a to między innymi za sprawą Domana Nowakowskiego, scenarzysty, który się w Winnym Grodzie urodził, i którego mama, zresztą moja imienniczka, do dziś tam mieszka.
Dla mnie, która śledzi wątki gorzowskie, ślad filmowy jest kolejnym kwiatkiem do nieobszernego, ale coraz ciekawszego bukietu. Na razie składa się ci on z dwóch, (a co, a niech będzie na bogato) filmów oraz kilkunastu tropów literackich – zaznaczam, fabularnych, bo pamiętnikarstwo i filmy dokumentalne to zupełnie inna para kaloszy, choć i ją nieustannie śledzę. Tfu, znaczy wątki dokumentalne, a nie buty do chodzenia po deszczu.
A tak swoją drogą, jestem ciekawa, jak ów filmowy Gorzów będzie wyglądał. Bo może tak jak u państwa Krauze w kuriozalnej, moim zdaniem oczywiście, „Papuszy”. Bo choć wszystko, co najważniejsze dokonało się w życiu poetki w mieście nad trzema rzekami, to jednak państwo reżyserzy nie znaleźli czasu ani ochoty, aby zdokumentować choćby to miejsce, bo o rozmowie z rodzinę nie wspomnę. Ok, pożyjemy, zobaczymy.
A teraz z innej mańki będzie. Dziś różne środowiska obchodzić będą Dzień Żołnierzy Wyklętych. Mnie zawsze było po drodze z taką Armią Krajową, sama przez lata działałam w drużynie im. Szarych Szeregów, swego czasu przyjaźniłam się z nawet z kilkoma Parasolarzami. Ale dla mnie termin żołnierze wyklęci jest terminem trudnym, nieostrym i niejednoznacznym. Pisałam już kiedyś, że taki Józef Kuraś, pseudonim Ogień do dziś dzieli ludzi na Podhalu, wiem o tym, bo jeżdżę tam od zawsze i trochę ludzi tam znam. Podobnie niejednoznacznie odbiera się i innych. Poczekajmy jeszcze ze świętowaniem, niech jeszcze trochę wody w Wiśle i Odrze upłynie, niech jeszcze bardziej stonują się emocje, niech nieopierzeni pseudohistorycy z IPN nabiorą trochę doświadczenia i pokory, dopiero wówczas określajmy, kto jest żołnierzem wyklętym i czy rzeczywiście pasuje do niego ten przymiotnik, bo wszak czasy komuny i innych izmów już się dawno skończyły.
Ok, ale kto chce, niech świętuje. Tylko na litość Boga, nie z róbmy tego narodowego święta, kolejnego zresztą.
P.S. Dziś o 17.00 w Galerii BWA otwarcie wystawy Pawła Susida, ja z przyczyny osobistych nie mogę pójść na wernisaż, ale na wystawę się wybiorę. A jak nie wiecie, co robić w niedzielę, to chodźcie z nami na wycieczkę. Z Naszą Chatą znaczy się, zapraszam.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.