Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Balladyny, Lilli, Mariana , 30 kwietnia 2025

A kto nie był, niech żałuje (odsłona kolejna)

2014-03-07, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Mam na myśli oczywiście melomanów, których życiowe ścieżki nie zawiodły w gościnne progi Filharmonii Gorzowskiej na kolejne spotkanie Klubu Melomana. Bo kolejny już raz było zachwycająco i salonowo…

I od tego zacznę – salonowo. W sensie XIX-wiecznych salonów towarzyskich, podczas których się towarzystwo spotykało, rozmawiało, krytykowało, słuchało muzyki lub też popisów literackich pisarzy różnego autoramentu. No i myśmy, znaczy gorzowscy melomani, ustalili sami ze sobą, że właśnie nasze klubowe spotkania w pierwszy czwartek każdego miesiąca w nader gościnnych progach FG, to są właśnie takie salony, bo i muzyka jest i gadulec o sztuce z wyraźnym akcentem na muzykę. Ale i czasami o literaturze się słówko wśliźnie, czasem ploteczka z tamtych czasów, jak to jeden czy drugi pan muzyk się prowadził i co z tego wynikło. Świadomie piszę muzyk, nie muzyczka, bo w tamtych czasach, czyli od początku kultury do XIX wieku i nawet do początków XX to jednak faceci prym wodzili.

Ale niech będzie po Bożemu, czyli od początku. Czwartkowy wieczór (no wiecie, gdzie) zaczął się dość nietypowo, bo od minikoncertu muzyków FG. Tak po prawdzie to od słóweczka Marka Piechockiego, naszego nieocenionego moderatora, o instrumencie fantastycznym, czyli o klarnecie. Ale w sali kameralnej FG był obecny pan Grzegorz Tobis, klarnecista, jeden z dwóch, którzy nam muzykę zagrali i trochę prostował Markowe informacje. Genezą fantastycznego instrumentu, jakim jest klarnet, zanudzać nie będę, bo każdy sobie może poczytać, ale nie w wikipedii, bo tam same banialuki są, tylko w rzetelnym wydawnictwie poświęconym instrumentom właśnie. A po chwili niewielkiej zaczęła się magia i czar. Bo dołączył pan Waldemar Żarów – pierwszy klarnet FG i jeden z pierwszych w ogóle w kraju oraz pan Przemysław Kojtych na fortepianie i zagrali  „Pozdrowienie z Bałkanów” Beli Kovácsa. I to jak zagrali. Wielką przyjemnością było patrzeć, jak panowie muzycy wykonują tę przepiękną kompozycję, ile serca wkładają w grę. No coś absolutnie świetnego. A ponieważ grono melomanów, których ścieżki życiowe jednak do FG zawiodły, żywiołowo ich oklaskiwało, był bonusik niewielki, czyli bis. Utwór się nazywa „Mały kwiatek” i jest tangiem wybitnego tangopisarza, ale ja się na tym nie za bardzo znam, znaczy na tangach, więc wymyślać nie będę. Zmiana tylko przy fortepianie nastąpiła, bo Przemka Kojtycha (piszę tak, bo znaczy z muzykiem na ty jestem) zastąpił pan Grzegorz Tobis, a pan Waldemar Żarów zagrał oczywiście na klarnecie. Muzycy trochę się sumitowali, że to takie trochę a wista. Ale usłyszeli zapewnienie, że mają przed sobą najbardziej przyjazną publiczność na świecie i nawet jakby co nie poszło, to i tak nie ma znaczenia. I znów był aplauz i zachwyt. A potem panowie poświęcili nam jeszcze sporą chwilkę, poopowiadali znów o instrumencie czarownym, jakim jest klarnet, pokazali, co on może.

A za kolejną chwileńkę popłynął gadulec o tym, co nas w marcu na koncertach w FG czeka. Ja oczywiście musiałam wtrącić mego ukochanego władcę, Fryderyka II Wielkiego Hohenzollerna, bo to właśnie na jego dworze w Berlinie i Poczdamie prawie 30 lat spędził Carl Philipp Emanuel Bach, syn wielkiego Jana Sebastiana Bacha, którego 300. urodziny świętujemy – syna znaczy –  i który jest gwiazdą dzisiejszego koncertu (szczegóły w zakładce kultura na naszym portalu). Dziwne to jest i trochę trudne do uwierzenia, że światły muzyk, też i dusza towarzystwa, ale i również bywalec tamtejszych salonów, no bohema berlińska jednym słowem, wytrzymał z Władcą, który był … no cóż trudno, napisać to trzeba, okropny. Bo chimeryczny, despotyczny, władczy, żądający. Ale jak Marek powiedział, grywał na flecie i potrzeba mu było kogoś, kto poprawnie, ale nie lepiej niż on sam podegra mu na fortepianie. No i dali radę. I tu wtręt kolejny, no cóż, miłość ślepa jest, kocham Fryderyka II Wielkiego i jak się coś z nim łączy, to ja muszę… Marek wybaczył, mam nadzieję, że inni też wybaczą.

A ja przy okazji (niestety też gadulec mnie się włączył) zareklamowałam również suity wiolonczelowe Jana Sebastiana Bacha, które mam w domu i których właśnie słucham w mistrzowskim wykonaniu Jeana Guihena Queyrasa, zwłaszcza części zatytułowane „Sarabanda”, bo w każdej suicie są. Warto posłuchać. I tu bonusik, http://www.youtube.com/watch?v=0Qwz0foa7sQ, piękna muzyka, nieprawdaż? Ale to tylko wtręt, znaczy dygresja jest.

Potem jeszcze było o Mendelssohnie i jego muzyce i paru innych kompozytorach oraz o wielkiej polskiej sopranistce Iwonie Hossie, która zagości u nas, znaczy w gościnnej FG, w ostatni piątek marca. Pani Iwona Hossa już tu śpiewała. Wykonała u nas – w warstwie wokalu – III Symfonię Pieśni Żałosnych Henryka Mikołaja Góreckiego, arcydzieło, które najpierw na Zachodzie musiało się spodobać i się spodobało, aby w kraju nad Wisłą co niektórzy je docenili. Ja panią Iwonę słucham od dawna, od jej pierwszego koncertu w Drezdenku, gdzie wystąpiła w ramach Festiwali Organowych organizowanych przez Wiesława Pietruszaka i od tego czasu pod wielkim zachwytem jej głosu jestem.

Ale aby nie zanudzać szczegółami innymi. Zapraszam na następne rozdania i spotkania klubu. Wszystkich, którzy lubią muzykę. Warto się wybrać, bo każdy może powiedzieć, co go zachwyca lub też może nie. Mnie nie zachwyca Ryszard Wagner i Hektor Berlioz, kogoś innego być może mój ukochany Jan Sebastian Bach (ech tam, nie wierzę, bo jak ktoś choćby słyszał przepiękną Arię na strunie G to nie może nie kochać JSB, no lubić choćby zwyczajnie).

I ponawiam zaproszenie. Być może za dużo gadamy, ale zawsze można o coś zapytać, coś dodać. Tak naprawdę to jedyne miejsce w Mieście, gdzie można o muzyce sobie pogadać i jedyni ludzie, którzy nie będą zaskoczeni, nieprzyjemnie zdumieni, że ktoś czegoś nie wie. Ale będą też przemile zaskoczeni, kiedy ktoś coś fajnego podrzuci. Warto sobie rezerwować ten czas w pierwsze czwartki miesiąca, choćby i po to, aby wejść do gościnnej FG, podpatrzeć muzyków czy też maestrę Monikę Wolińską w trakcie próby lub też chwilę po. Jedyne takie momenty.

I zwyczajowo się należą podziękowania dla FG, bo wcale tak nie musi być, że nas melomanów przytula, że o nas dba, że czasami się wsłuchuje w nasz głos. No i może kiedyś dane nam będzie posłuchać Johna Cage’a „4’33” pod dyrekacją właśnie Moniki Wolińskiej. Chciałbym, zwłaszcza przy okazji 1 kwietnia. Może się zdarzyć. Pierwsza do oklasków się zerwę.

P.S. A tu macie kolejny bonusik, czyli „Rapsodie węgierskie” Ferenca Liszta, o którym moje domowe jaskółki mówią, geniusz. A jak ja im mówię Bach, to one świergolą, stare, ty o romantyzmie pomyśl. Nie lubię, w słowie pisanym, ale w muzyce bardzo… więc macie

http://www.youtube.com/watch?v=5ufMqzIT5eE. Dla bardziej zorientowanych w filmie tylko podpowiem smaczek „C.K Dezerterzy”. Tam ta muzyka też jest, ale odrobineczkę inaczej. Przy fortepianie, przynajmniej na początek pani Anna Gornostaj, moim zdaniem wielka aktorka, a poniżej gefrajter Kania, w tej roli pan Marek  Konrad.

P.S. 2. Pamiętajcie, kolejne spotkanie klubu w pierwszy czwartek kwietnia. Gościny użycza FG, moderuje Marek, Ochwat czasami się włącza. Ale nie musi, bo jak kto się znajdzie z większą wiedzą, to się taktownie wycofuje. 

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x