Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Balladyny, Lilli, Mariana , 30 kwietnia 2025

O Herbercie będzie

2014-03-08, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Jakie to dziwne. Niezbyt wielkie miasto gdzieś na rubieżach zachodnich Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, a jednak miało dość wyraźny związek ze Zbigniewem Herbertem, wielkim polskim poetą.

Piszę o tym, bo w książnicy wojewódzkiej można sobie obejrzeć wystawę poświęconą patronowi biblioteki. Dla tych, którzy jeszcze by nie wiedzieli, Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna nosi zaszczytne imię wielkiego poety. Na gali nadania imienia była żona śp. poety, hrabianka Katarzyna Dzieduszycka z domu. I choć herbowa to szlachta, to jednak żona poety na chwilę porzuciła wówczas sztywny gorset i nawet rozmawiała z dziennikarzami, a co więcej, nawet pozwoliła się fotografować, choć to wówczas wcale nieoczywiste było. Na co zwracał uwagę dziennikarzom dyrektor książnicy Edward Jaworski, który uczulał, bo…

No w każdym razie bardzo dobra wystawa poświęcona autorowi „Elegii na odejście” wisi na parterze megaprzyjaznej instytucji kultury, za jaką mam właśnie książnicę.

I jest to wystawa ze wszech miar godna polecenie zarówno tym, co zwyczajnie lubią dobrą literaturę, jak i tym, co tropią gorzowskie ślady. Bo są tam kartki, jakie autor „Pudełka zwanego wyobraźnią” wysyłał z różnych zakątków świata do państwa Ireny i Tadeusza Byrskich, dyrekcji Osterwy za tamtych czasów. Ale są i zdjęcia z przygotowań do wystawiania „Jaskini filozofów” właśnie u Osterwy, bo Herbert kierownikiem literackim tu był. Fakt, krótko, ale jednak. I jakaż szkoda, że lata temu, ktoś zdecydował o zamalowaniu ściany w teatrze, na której swe podpisy nabazgrali wielcy świata kultury, którzy Osterwę nawiedzali. Może warto ten zwyczaj przywołać na nowo, bo co i rusz ktoś z wielkich przy tul Teatralnej w mieście na siedmiu wzgórzach bywa.

No i na tej wystawie także są zdjęcia kamienicy we Lwowie, gdzie się wielki poeta i eseista w jednym urodził. Ten dom do dziś stoi, nazwy ulicy nie pamiętam, ale od Cmentarza Łyczakowskiego umiem trafić, bo najpierw od głównej bramy w prawo, potem długo prosto, potem trzeba przekroczyć szeroką arterię i znów prawo i po chwilce niewielkiej jest – ta ulica, i ten dom. To zwykła kamienica z brudnożółtą elewacją z przełomu XIX i XX wieku, jakich w starym „polskim” Lwowie moc jest. Na budynku stosowna tablica zaświadcza, w dwóch językach dodam, że właśnie tu urodził się i mieszkał w dziecięcych latach autor „Rapotru z oblężonego miasta”. No i cymes też jest, czyli zdjęcie z letniska w Brzuchowicach, czyli z miejsca pod Lwowem, gdzie doszło do tragedii znanej Polakom jako sprawa Gorgonowej, a i z miejsca, gdzie ja mieszkałam podczas mojej niedawnej wizyty w Lwowie, mieście na Ukrainie Zachodniej, które żadną miarą Ukrainą nie jest. No jednym słowem, pogapić się jest na co, bo i są też fotokopie autografów wierszy, można zobaczyć, jak wyglądała praca nad tymi perełkami poezji, perełkami wartymi Nobla. No się nie zdarzyło, a szkoda. Ale cóż…

No i tak sobie dumałam nad tą wystawą, nad Poetą, o którym obok Jana Kochanowskiego, tego z Czarnolasu oczywiście, myślę, że On (i Kochanowski, rzecz jasna) to poezja, a poezja to On (i Kochanowski, rzecz jasna). I tak mnie się błogo na duszy robiło, aż tu nagle zadzwoniła moja przemiła przyjaciółka i powiedziała – Wiesz, boję się, że wojna będzie… I się rozpłakała.

I w taki to oto sposób znów mnie dotknęła wojna, albo jej początki. Ja już nie oglądam telewizji, w każdym razie nie kanały informacyjne. I to też przyjaciółce mojej poradziłam. Poskutkowało, poszła sobie głowę popiołem posypać, bo wszak Środa Popielcowa kilka dni temu była. I po jakimś czasie już trochę bardziej uspokojona zadzwoniła raz jeszcze, że lepiej, że trochę spokojniej.

Mam w mieście na siedmiu wzgórzch i nad trzema rzekami bardzo bliskich znajomych, których rodziny tam są. Współczuję im bardzo. Sobie też trochę, bo też mam rodzinę bliską w Łucku i okolicach oraz w samym Kijowie. I też drżę o nich. Ale też i o siebie i o nas wszystkich. Czyżby za sprawą jednej osoby i jej myślenia o sobie – carem ci ja współczesnych czasów jestem, miałaby się skończyć cała cywilizacja? Jeśli nie odpuści, to chyba tak.

I taka mnie naszła kolejna konstatacja, że jak ja piszę o debilach ze sprejami, którzy niszczą fasady nowo wyremontowanych kamienic, to używam określenia – bezmózgie istoty z białą masą zamiast szarej. Ale jak patrzę na gesty i zadziałnia cara nowożytnej Rosji, to też mam wrażenie, że … szara gdzieś znikła. Została tylko biała, a to źle wróży. No cóż…

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x