2014-03-18, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Ale nie o wydarzeniach, a o akcji, jaką Miejski Zakład Komunikacji zamierza przeprowadzić wśród pasażerów, czyli chce nauczyć ludzieńki, jak podróżować, aby innym nie przeszkadzali.
Chwalebne, nawet bardzo. Tylko, że jest takie przysłowie, które mówi, że ktoś widzi słomkę w oku drugiego, ale belki we własnym to już nie. A chodzi mnie dokładnie o kontrolerów, zwanych powszechnie w mieście na siedmiu wzgórzach kanarami. Zresztą nie tylko u nas mają ci oni ten dźwięczny przydomek.
Otóż przytkało mnie onegdaj z lekka, kiedy zobaczyłam, kto pracuje w charakterze tego, co ma ustalać, czy pasażerowie jeżdżą po Bożemu, znaczy bilety mają i nie narażają MZK i pośrednio nas wszystkich na straty.
Tak się składa, że znam człowieka i to nie tylko jednego i uważam, że jednak do kontrolowania innych to oni się jednak nie bardzo nadają. Z różnych powodów zresztą. I dlatego myślę sobie, że MZK powinno się pięć razy zastanowić, zanim zacznie przeprowadzać akcję ukulturalniania podróżnych, i nie jest ważne czy zrobi to przy pomocy plakatów, akcji społecznych, czy w jakikolwiek inny sposób. Niech może najpierw zrobi porządek z własnym podwórkiem. Mam na myśli zacinające się automaty do kupowania biletów, owych nieszczęsnych kontrolerów, a także i smród nieszczęsny, jaki niekiedy zalatuje z jednego lub drugiego tramwaju, bo ostatnio zdarzyło mnie się kilka razy bibmbkami podróżować.
A kultury podróżowania to musi nauczyć dom albo szkoła, która de facto teraz już niczego nie uczy, poza tym, jak rozwiązywać testy przedmiotowe tak, aby się znaleźć w następnej klasie czy też szkole. Żaden plakat czy inna akcja społeczna tego nie załatwi. Bo przecież ludki pomaleńku przestają czytać ze zrozumieniem teksty dłuższe niż linijka. Więc po co wydawać kasę na plakaty.
I tu doszłam do kolejnej mańki. Otóż ja przestałam już śledzić naczelny periodyk urzędu marszałkowskiego, bo zwyczajnie nie interesują mnie ociekające lukrem bałwochwalcze propagandówy (zdumiewające jednak jest, że pod takim czymś podpisują się ludzie, którzy mają za sobą dość chwalebny rozdział dziennikarski, że we wrażej gazecie, to trudno, ale jednak). Propagandówę wziął do ręki Piotrek Steblin-Kamiński i przeczytał, że marszałkostwo zabiega o kasę i się biedny zbulwersował. Nie ma się czym bulwersować, bo takim językiem operuje ta cała ekipa, napisałam wyżej, że szkoła uczy tylko zdawać testy, nie uwrażliwia na język i jego niuanse. No i skąd biedny redaktorzyna propagandówy ma wiedzieć, że kasa to knajackie określenie, no skąd. A zresztą, gdyby takiego autorka zapytać, co znaczy określenie – knajackie, to nie dość, żeby nie wiedział, to jeszcze nie wiedziałby, gdzie tego określenia szukać. Bo sztuka czytania słowników też już dawno zaginęła.
No i kolejnego kątka. Otóż jutro o 17.00 w bibliotece wojewódzkiej odbędzie się pokaz filmu Georgesa Meliesa „Podróż na księżyc”. Ten film znają wszyscy, którzy interesują się kinem, a ci co nie, to na pewno widzieli sztandarową scenę, jak rakieta wysłana z Ziemi wbija się w Księżyc, i ten płacze z bólu. No w każdym razie Georges Melies był pierwszym wielkim magiem kina, który zrozumiał z jak wielkim i potężnym medium ma do czynienia. Od niego się zaczęła kreacja. A piszę o tym, bo chce przy okazji zareklamować inny film czyli „Hugo i jego wynalazek” nakręcony przez Martina Scorsese. Doborowa obsada, fantastyczna historia i wcale nie tylko dla dzieci, jak obstaje pewien bardzo znany krytyk. Film można obejrzeć w Canale Plus, ale za jakiś czas na pewno pokażą go i inne. Obejrzyjcie, coś fantastycznego ze względu na samą opowieść, ale i na wyśmienita obsadę.
Ja się wzruszyłam, tego też wam życzę.
P.S. Miałam napisać o tym, jak wygląda Gorzów z perspektywy trochę dalszej podróży. no cóż, wygląda jak typowe arabskie miasto. Brudne, zapuszczone, pozbawione wdzięku i uroku. Właśnie tam byłam i mam świeżo w oczach właśnie typowe arabskie miasta. No coś strasznego.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.