2014-03-28, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Mam na myśli mural w parku Wiosny Ludów. Jednym słowem można, bez nadymania się i opowieści z kraju mchu i paproci.
Przyzwyczaiłam się, że w tym moim przyszywanym mieście wszystko musi być naj... No bo i wielka Słowianka jest, wielkie inne inwestycje, wielkie murale, które różnie wyglądają, bo zwyczajnie czasem nie pasują do miejsca, no i oczywiście Dominanta. A tu proszę, takie ładne coś nam się pojawiło w Parku Róż. Choć w tym samym parku straszy coś pięknego i kolorowego, czyli muzykantów trzech, a jednak mural pasuje. Kiedy go zobaczyłam, to się uśmiechnęłam, co raczej rzadko mnie się zdarza. I od razu sięgnęłam do własnych zbiorów foteczek ulubionych, coby się jeszcze raz pogapić na taki fajny muralek z Białegostoku. Tam na ścianie jednego domu pojawiała się dziewczynka z konewką, która podlewa rosnące pod tą ścianą drzewo. Można? Można. W mieście nad trzema rzekami ostatnimi czasy coraz mniej jest miejsc zachwycających, ładnych. Coraz więcej natomiast szarości, brudu i zaniedbania. I z przykrością o tym piszę, bo na moich oczach miasto moje przyszywane się degraduje w sposób niebywały.
No ale z drugiej strony, co się dziwić. Kiedy jeden URZĘDNIK z drugim URZĘDNIKIEM w powadze majestatu urzędu... (tu sobie dodajcie milion różnych przymiotników, jakie wam do głowy przyjdą) produkują ważny kwit, w którym proste w końcu słówko śródmieście nabiera kształtu ŚRUDMIEŚCIE, no to co się dziwić. Nawet już ręce opaść nie mogą, bo nie mają gdzie. No bo już tak bardzo są opadnięte, że więcej się nie da. Skoro ktoś, od kogo zależą ważne miejskie sprawy, a do tych zaliczam przede wszystkim dbanie o ład, porządek, myślenie o perspektywie dla miasta oraz o innych ważnych drobnych rzeczach, robi aż tak podstawowe błędy, a ktoś następny go jeszcze nieudolnie broni, to znaczy, że rządzą tym miastem..., ech tam, nie napiszę, bo jeszcze jeden ważny URZĘDNIK z drugim ważnym URZĘDNIKIEM poda mnie do sądu o zniesławienie, albo o cos innego, a tego sobie wolałabym oszczędzić.
Gratuluję wszelako dobrego samopoczucia tym, co mowę rodzinną tak traktują. Gratuluję i jednocześnie nadziwić się nie mogę. Ale ja mam właśnie taką skazę mózgową, że polszczyzna jest najważniejsza. No cóż...
A teraz z innej mańki. Otóż zbliża się chwila, kiedy doktor Consalida z serialu „Na dobre i na złe” zjawi się w gorzowskim szpitalu. No i z zajawek, jakie o tym doniosłym fakcie informują, wynika jasno to, o czym myślałam. A mianowicie to, że twórcy serialu traktują Gorzów Wielkopolski, to tak dla jasności sytuacji, coby nie myśleć o Gorzowie Śląskim, jako o jakimś Czadzie, Kamerunie, Gambii albo innym bardzo, bardzo odległym, egzotycznym, mało znanym i przez to uważanym za kompletnie oderwane od cywilizacji miejsce. Otóż w niebiańskim serialowym szpitalu w Leśnej Górze hasło Gorzów wywoła właśnie takie reakcje. Ale co się dziwić. Mamy zaledwie jedną instytucję kultury, która jest znana, ale ostatnimi czasy dziwnym kaprysem losu jest mocno tępiona przez urzędników. Mamy kilka różnych drużyn sportowych, ale żadna w liczącej się naprawdę mainstreamowej dziedzinie, mamy szeryfa, za którym, niestety, ciągnie się cały czas ten nieszczęsny areszt (inna spraw, czy był potrzebny), mamy najbardziej dziurawe drogi w pasie zachodnim, mamy umierające centrum. No i w końcu mamy Dominantę, czyli paskudne coś, za sprawą czego miasteczko słynne było na całą Polskę. No bo Makabryła to jednak sukces...
Wystarczy? Wystarczy.
Jakie to szczęście, że wokół miasta na siedmiu wzgórzach jest tyle pięknych miejsc, jak choćby Kabatki, albo rozlewiska Kłodawki. Pójdę sobie tam w niedzielę i labidzenie mi przejdzie. Ciekawe na jak długo....
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.