2014-03-31, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Tak, tak, można się było przekonać, jak było w dawnym Landsbergu, choć po prawdzie tylko na niewielkim kawałeczku drogi jest. Mnie się podobało.
Mam na myśli kawalątek niewielki ulicy Wełniany Rynek. Tuż przy skrzyżowaniu z ul. Hawelańską. Tam ostatnio panowie fachowcy przeprowadzali jakieś prace naprawcze lub też inne. Koniec końców ich pracy jest taki, że zerwali całkiem spory pas asfatlu i odsłoniła się takaż sama kostka brukowa. Nie kocie łby, choć Bogiem a prawdą nie wiem, co te biedne Mruczki i inne szare i pręgowane oraz rude winne są, że w miarę wygodne drogi z otoczaków ochrzczone są ich pogardliwym imieniem. Koty lubimy, głównie za to, że chadzają własnymi drogami.
Ale ad rem. Szłam ci ja sobie tam ostatnio i nagle… zachwyt. Wąski pas, taki na około 2 metry regularnej jezdni z przełomu XIX i XX wieku się moim oczom odsłonił. Typowa miejska kostka, trochę większa, niż ta w ul. Matejki, ale jednak. Stałam i w niemym zachwycie się gapiłam. Więc jednak, więc pod tym asfaltem jest! Są stare landsberskie ulice, porządne i dobre, tylko za czasów Polski naszej pokryte cienkimi wstążkami asfaltu. Od zawsze, czyli od jakichś kilkunastu lat, jak mieszkam na Nowym Mieście w mieście moim przyszywanym to przeczuwałam, tak jest. Bo na mojej, coraz bardziej dziurawej ulicy kostka, taka sama, jak na Wełnianym Rynku – prawdaż jaka to piękna nazwa, znacznie ładniejsza niż poprzednia, od jakiegoś tam imienia działacza komunistycznego stosowana, też z dziur wyłazi. A jak się pójdzie na Garbary i pogrzebie w asfalcie, to też się znajdzie. Choć po prawdzie tej historycznej, to Garbary inna mańka jest. Ale tam też kostka pod asfaltem jest.
Ale wyrwa szybko została zalana asfaltem o kto nie zdążył, to nie zobaczy historycznej śródmiejskiej ulicy Landsbergu, dziś miasta na siedmiu wzgórzach.
A teraz z innego kątka. Otóż za sprawą przemiłej znajomej byłam w Gliniku. To taka mała wieś tuż pod miastem na siedmiu wzgórzach. O.K., pałace tam są i inne wille. Ale też i stary układ wsi, ulicówki, co trochę dziwne. Ale i kościół z emporami, a to już bardzo dziwne, ale i stara strażacka remiza a także dobrze zachowany monument na pamięć tych mieszkańców, którzy w I wojnie światowej służyli w armii i polegli na różnych frontach tej okropnej wojny. A ważne jest to, że chyba nikomu ten monument nie przeszkadza, bo jest i nikt nie protestuje, nie obala, nie paćka. Jest, znaczy, normalnie. I tego, tej normalności, się trzymajmy.
Byłam totalnie zauroczona i nadal jestem. A jak trafiłam nad jezioro, zachwyt sięgnął maksimum. Godzina wczesnowieczorna była, cisza spokój, tylko jakieś młode przez chwilkę szalało na motorze i quadzie. Ale potem cisza i spokój znów ale i też wygodne ławy do siedzenia ustawione troskliwą ręką leśników z Nadleśnictwa Skwierzyna (no moje to miasto, choć nie tam mnie było dane…). I tak sobie pomyślałam, że tak naprawdę do pewnego szczęścia niedużo trzeba. Ot przyjaciółki, która wpadnie na pomysł – Dawaj do Glinika. Decyzji – jadę. I może być tak pięknie, jak w egzotycznym kraju. A o Gliniku i jeziorze, to za jakiś czas trochę więcej będzie.
Bo niestety teraz do głosu dorywają się jaskółki. Domowe moje znaczy. Bo jakiś czas temu, dwa dni może, haknęła mnie znajoma i zapytała, A co tam u jaskółek? No i może zignorowałabym pytanie, gdyby nie prosty fakt, e o ptaszory zapytała kolejna znajoma.
Otóż tak. Mają się dobrze. Śledzą, co piszę, ale dzioby już nie w kokardkę, ale w ósemki mają zakręcone z tego oto oburzenia, że do Ziemi Świętej bez nich sobie poleciałam. Nie ma szczebiotu, nie ma próśb o muzykę. Tylko jeden komunikat był i nadal jest, napisany zresztą, nie wiem, czyją ręką, bo wszak jaskółki pisać nie umieją – opuszczamy ciebie. Nas lekceważysz tak bardzo, że w najważniejszą podróż życia nas nie wzięłaś… Tłumaczę, że tam wracam, i to z nimi, nie wierzą jednak. Tak więc jaskółki mieszkają nadal ze mną, ale się ze mną nie komunikują. Może im przejdzie… Co oczywiście, dajcie wszystkie Bogi świata i ty wredny Dżinie z lampy Alladyna też.
P.S. Nienawidzą zmian czasowych, nikomu to nie jest potrzebne, a człowiek się kiwa taki niedospany i nieprzytomny niczym Turek na kazaniu w meczecie.
P.S. 2. Są jeszcze, choć zaledwie maleńka garsteczka, bilety na sobotni koncert Hiromi. To będzie największe jazzowe wydarzenie roku, nie warto przegapić. O samej artystce za chwilkę niewielką będzie w zakładce kultura.
P.S. 3. I tylko przypominam, w czwartek spotkanie klubu melomana w FG, warto być bo jak zwykle będą niespodzianki. Muzyczne....
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.