2014-04-03, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Tak, tak, do willi Jaehnego przy ul. Kosynierów Gdyńskich, która niszczeje w zastraszającym tempie. A pisać o niej będę znów, bo prosili o to mnie Czytelnicy.
Wracam do tego tematu co jakiś czas, bo zwyczajnie mnie serce boli, kiedy patrzę, jak śliczny budynek popada w coraz większą ruinę, a dookoła niego rosną sterty śmieci. jestem tam często, bo to moja do biblioteki, a bez tej instytucji jakoś nie funkcjonuję.
No i szłam tam onegdaj i znów zakuło mnie w sercu. A jakby na ironię losu przemiły Czytelnik (wszyscy, co czytają, są przemili – to tak gwoli ścisłości) przypomniał mi, że obiecałam podymić akurat w tej sprawie.
Zadałam pytanie, a właściwie pytań kilka wysokiemu magistratowi i czekam na odpowiedź, ale boję się, że z tego czekania nic nie wyjdzie, bo od jakiegoś czasu urzędnicy stosują nader wykrętny sposób komunikacji z narodem lokalnym w ważnych sprawach – typu – jeszcze nie podjęto decyzji, jeszcze nie ma, jeszcze ....
Tak się zastanawiam, co my, zwykli ludzie możemy zrobić, aby jednak to miasto było na nasz wymiar, a nie na wyobrażenie wysokich urzędników. Bo wszyscy rozsądni i normalni ludzie wiedzą, iż obecna siedziba Miejskiego Ośrodka Sztuki to unikat jest w skali całego kraju i jeśli się go odrestauruje, ale w stylu w jakim jest obecnie, to przyciągać może nie tylko już zachwyconych artystów, ale i innych, którzy lubią klimaty z lat 70-80. XX wieku, a tych jest coraz więcej, bo to szalenie modna dziś epoka.
A dołki należy wyremontować i znaleźć dla nich sensowne zastosowanie. Przyznam, że gdybym wygrała w lotka, a nie wygrałam niestety, to bym sobie dołki kupiła i stworzyła fundację historii miasta Landsbergu i Gorzowa. Bo akurat ta willa jest na takie przedsięwzięcia, na taką skalę, a nie na tworzenie tu Miejskiego ośrodka sztuki czy też innej przestrzeni wystawowej. Na całym świecie jest tak, że o takie perełki się dba, a u nas... U nas nie. Chodzi mnie po głowie społeczny protest, może jakaś niewielka pikietka, może coś na kształt... Inna rzecz, że ja w takich akcjach najmądrzejsza nie jestem. Ale może ktoś podpowie...
A teraz z innej mańki. Teraz już wiem na milion procent, kto jest największym bałaganiarzem w przestrzeni miejskiej. Wędkarze. Tak, ta, ci panowie i te nieliczne panie, którzy moczą wędki w każdym nawet najmniejszym akweniku z nadzieją na wielką rybę. Wracałam ostatnio z miasteczka w widłach dwóch rzek i kiedy szynobus wjechał na most kolejowy (jakie to szczęście od Boga, że jeszcze pociągi duże i małe są tam wpuszczane) i nagle zobaczyłam nabrzeże Warty – toż to jeden wielki śmietnik. A kto tam śmieci zatargał – ano właśnie moczykije. Od dość pokaźnego czasu błąkam się podgorzowskimi lasami, w których rzek, rzeczułek, jezior i jeziorek jest od zatracenia i też ciągle dane jest mi oglądać bałagan pozostawiony przez wędkarzy. I nie rozumiem, jak to jest, że idzie się do lasu albo nad Wartę, bierze ze sobą cokolwiek, a potem to cokolwiek rzuca byle gdzie, choć nawet w lasach przy kąpieliskach są kosze na śmieci. Oczywiście tak długo, póki jakiś pijany czy naćpany wandal ich nie zniszczy dla samej przyjemności niszczenia. No cóż, taki kraj. Ale ogłaszam wszem i wobec – NAJWIĘKSZYMI ŚMIECIARZAMI SĄ WĘDKARZE.
No i z jeszcze jednego kątka. Otóż dr Wiktoria Consalida już jest w Gorzowie, choć po prawdzie nie jako ordynatorka chirurgii, ale jako pacjentka naszej lecznicy przytruta rogalikami z marmoladą jagodową. Dla niezorientowanych, chodzi o bohaterkę serialu „Na dobre i na złe”, który znów zaczęłam oglądać właśnie dla gorzowskiego wątku. I muszę przyznać z podziwem, że dużo starań filmowcy włożyli w to, aby pokazać Gorzów, wcale go nie pokazując. Bo o ile poznańską Maltę w serialiku da się rozpoznać, to jednak naszego szpitala nie. No i wnętrze oddziału na którym leży przytruta dr Consalida jest takie sobie mocno siermiężne. Czyli takie, jakie o tzw. prowincji mają warszawscy scenarzyści. No Ok., zobaczymy, co się wydarzy dalej. Myślę, że wątek gorzowski tak samo szybko się skończy, jak się zaczął, pani dr wróci na stołeczne pielesze z zakochanym w niej mężczyzna u boku.
I tyle by było w temacie filmowym.
P.S. Przypominam tylko, dziś o 18.00 w FG spotkanie klubu melomana. O Haydnie będzie, ale też i kilka niespodzianek wszelakich. Moderuje Marek Piechocki, przeszkadza pisząca te słowa.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.