Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Balladyny, Lilli, Mariana , 30 kwietnia 2025

No i było pięknie

2014-05-16, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Mam na myśli wieczór autorski Marka Piechockiego w naszej książnicy. Która zresztą wydała jego tom „Czerpanie z pustki”.

Tom, bo pisać o tej książce tomik, jest zwyczajnym nadużyciem, jest tym czymś, co czytacze lubią najbardziej. Cudna strona edytorska, czysta forma, coś, co od razu zachęca do sięgnięcia. A jak już się sięgnie i zacznie czytać, to trudno się oderwać. Z poezją tak jest, że albo trafia, albo nie. Znaczy w gusta czytelnicze. Ja od początku pisarstwa Marka mam tak, że to wszystko, co on napisał, to też moje jest. Maluteńko przymiotników, zero spieszczeń, brak słów wyświechtanych, absolutny brak figur stylistycznych, no jednym słowem przejrzystość wielka. Właśnie o takim pisarstwie i jego odbiorze mówiła pani Weronika Kurjanowicz, wybitna polonistka, którą mam zaszczyt znać, a Marek miał tę szansę w życiu, że była jego nauczycielką. I zwyczajnie po ludzku mu tego zazdraszczam, bo ja na swojej drodze do filologii polskiej, którą skończyłam w Poznaniu, spotkałam tylko kilka. Moja najgorsza nauczycielka rodzimego narzecza, o którym często piszę, że najważniejszym lepiszczem wspólnoty naszej jest i karygodnym jest nie znać polszczyzny dobrze, była smutną panią. Miała wówczas coś ze 30 lat, czyli dla mnie w tamtych czasach taka trochę stara, dziś młoda i bez charyzmy. I to ona właśnie najpierw nam w drugiej klasie liceum zadała olbrzymią eseistyczną robotę z całym aparatem naukowym, czyli przypisami, źródłami i bibliografią, a potem te wypocone prace zgubiła w drodze między Skwierzyną a Międzyrzeczem, gdzie mieszkała. A jeszcze potem, za brak nauczenia się wiersza, tego … poety, czyli Ody do młodości sprawiła, że stawałam na specjalnym egzaminie, aby ocenę lepszą niż trójka z szynami mieć (w tamtym czasie byłam olimpijką polonistyczną, więc szkolna nota jak zupa dla… ulubionych czworonogów, się należała).  Ale wracając do pani Weroniki, uwielbiam Ją spotykać, uwielbiam słuchać, bo jak Marek mówi, taką polszczyzną dziś już prawie nikt nie mówi. Ja tam nawet nie startuję, bo gdzie mi tam. A mam ambicje, mam… bo mega poprawna polszczyzna to mój lekki zajob. Pierwszy przed Frycem, tfu… przed Fryderykiem II Wielkim, królem Prus. No cóż, tak mam, że akurat tak się zajoby układają

Ale wracam do popołudnia w książnicy. Przyszli przyjaciele i znajomi, oraz w całkiem dużym formacie stawił się Klub Melomana z FG, bo Marek jest jego moderatorem i modus wszelaki. No i było bardzoż fajnie, bo o poezji było, i trochę o moim przyjacielu Kazimierzu Furmanie też. I nagle mnie naszła taka oto konstatacja, cholera, to już pięć lat będzie, kiedy go nie ma z nami. Więc, że swoją ulubioną frazę z innych tekstów zastosuję, a kto nie był, niech żałuje. Bo Marek, choć tego nienawidzi, podpisał tomy, no jednym słowem było super. I dzięki przytomności Zbyszka Sejwy, bo autorzy na wieczorach autorskich mogą się pogubić, Marek wspomniał o Piotrze Milerze, także i moim przyjacielu, który zrobił mu zdjęcie, jakie od jakiegoś czasu na książkach Marka jest. Bo choć trudne początki były, to Piotruś, bo tak do niego mówiłam, jednak moim przyjacielem był.

A teraz z innego kątka. Otóż bardzo ale to bardzo lubię, kiedy włodarze naszego miasta, mego tak po prawdzie trochę przyszywanego, mówią o wielkości, o planach na przyszłość, o tym, jak ono ma wyglądać. A potem, gdzieś w kącie się dowiaduję, że jednak nie tak, że to inaczej ma wyglądać. I znów się szykuje zamieszanie w kulturze, naszej gorzowskiej, i to raczej duże. Tylko nie wiadomo, komu i czemu ma to służyć. I potem wszyscy będą jojczyć – to taka piękna fraza ze Lwowa, a po co nam to było? No oczywiście tego nie wie nikt, poza szeryfem. No zwyczajne lubię prezydenta, ale nie potrafię zrozumieć, że nie słucha dobrych i bardzo dobrych doradców. A szkoda, dla nas szkoda.

No i po kolejne. Czytam sobie teraz najnowszą książkę Krzysztofa Vargi o Węgrzech, Węgrach, nostalgii, smutku, smakach, i słucham Polskiego Radia 2, gdzie idzie jakaś cygańska, albo i węgierska muza i robi mnie się cudnie. Bo nawet zjem tę słoninę z tej świni, napiję się wina. Ale tak naprawdę to autorowi zazdraszczam. Tej fantastycznej swobody operowania słowem. Ale ja tak naprawdę znam tylko dobrze jeden język, inne trochę kulawo. I dlatego lubię książki Vargi, bo mnie pokazują  inny kontekst.

P.S. I dla porządku domu. Et pro domo sua, w innym języku. Dziś wielkie święto melomanów. Zaczyna się II Festiwal Muzyki Nowej. Dziś takie trochę duże wyzwanie… melomańskie, ale damy radę.

P.S. 2. Już nie mogę pisać o ptaszorach… Jaskółki zagroziły, że jeszcze słowo, a się wyprowadzą. Ok. Niech i tak będzie, a wobec tego kto zadba o kawę, jak ja pojadę do Pragi…

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x