2014-05-24, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
A dokładnie o jednej, tej najpiękniejszej, którą do życia przywróciła gorzowska rzeźbiarka Zofia Bilińska, na którą była miejska i niemiecka kasa, a którą kolejny już raz okradli i zdewastowali mieszkańcy miasta na siedmiu wzgórzach, ci sami, co to ową gorzowskością chlubią się ponad wszystko.
A było tak. Szłam sobie niedawno przez Stary Rynek, nie mylić z placem Katedralnym, bo te tylko w Ameryce Południowej występują. Ale nie szłam sama, tylko w świetnym towarzystwie miłych znajomych spoza miasta nad trzema rzekami. Z niedalekiej odległości, ale zawsze. No i tak sobie gaworzyłam o mieście moim przyszywanym, aż doszłam z gośćmi do fontanny, no wiecie, do Pauckschmarie, zwanej czule przez gorzowian Maryśką, albo mniej czule, z odrobiną pogardy, ale i nutką dumy Bamberką (co by znanego gorzovianisty – znak firmowy, muszka – nie wprowadzać w stan furii, a to rzeczą bardzo prostą jest, od razu powiem, że też uważam, iż nazwa ta kompletnie nie jest uprawniona. Jak kto chce Bamberkę prawdziwą, w sensie rzeźby znaczy, to do Poznania na Stary Rynek się powinien wybrać, bo tam ci ona stoi). I tak sobie gadam, snuje się opowieść o fundatorze, dziwnych losach fontanny, czarownej postaci i losach jej wskrzeszenia właśnie przez panią Zofię Bilińską, aż... Tu nagle mili znajomi mi przerwali gadulanie, taką oto kwestią – No zaraz, fajnie, że ktoś wyłożył kasę, ale ta twoja Maryśka, to jakaś taka niewydarzona jest. Te dzieci mają jakieś takie puste gesty, czegoś tu brakuje. No i na tę chwilę zrobiło mnie się wstyd okropecznie, Bo to prawda jest i nie można jej zaprzeczyć. Już kolejny raz jakieś ręce dokonały dzieła zniszczenia. Ktoś zwyczajnie ukradł to, co się dało. Wędki już dawno nie ma, innych pomniejszych elementów też nie. No i co było tkać, opowiedziałam im właśnie o tym, że niestety, fontanna, piękna zresztą, pada cały czas łupem idiotów albo innych wandali i co miasto kasę wysupła, żeby ją znów w całości móc podziwiać, to niewiele wody w rzekach trzech upłynie, a jakiś idiota znów sprawi, że kaleka jest. No i mnie, tylko przyszywanej gorzowiance, przykro i smutno się z tego powodu zrobiło. Bo wstyd i żal jednocześnie. Wstyd, że pokazuję znajomym okaleczałą rzeźbę, bo tego się nie powinno robić, żal, bo za każdym razem, kiedy idę obok Maryśki i widzę te okaleczałe postaci, to mnie zwyczajnie żal, żal tego, że gorzowianie z dziada pradziada, znaczy urodzeni w tym mieście, nie potrafią i nie chcą zadbać o to, co może być ich i moim, bo wszak tu mieszkam, znakiem rozpoznawczym, i niszczą, zwyczajnie niszczą te piękne rzeźby, bo Maryśka taką jest.
Przytomnie nie poprowadziłam znajomych do rzeźbki Edwarda Jancarza, choć oni tam byli i sami widzieli, żeby się nie tłumaczyć, dlaczego ten motor taki jakiś dziwny, bez tych elementów – dla mnie jakichś linek – dla tych, co jeżdżą, to pewnie coś ważnego. Bo po co się było tłumaczyć, że ktoś, że coś…
No i do brzegu zmierzam. Nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem gadania o miłości do tego miasta, do tych miejsc, i jednocześnie beztroskiego niszczenia tego, co, jak już powtórzę, znakiem firmowym grodu nad trzema rzekami jest. Tego czegoś osobnego i podziwianego w turystycznym światku. Tych rzeźb metalowych. Bo już jakiś porządny czas temu jacyś durni debile (przepraszam za język, ale inaczej się nie da) kolejny raz zdewastowali rzeźbkę Szymona Giętego koło Parku 111. Stoi sobie Szymon z wyciągniętą ręką, bo w zamyśle autora, mojego ulubionego rzeźbiarza i cenionego znajomego Andrzeja Moskaluka, miał tam pogrzebacz i fajerkę. No wszak mistrzem świata i okolic był w toczeniu fajerki. A tu fajerki niet, co więcej pogrzebacza też niet.
No jak można, jak można tak głupio niszczyć? Ano widać można. Miasto nad trzema rzekami i na siedmiu wzgórzach, zrób coś. Ten patetyczny apel kieruję do mieszkańców, bo to oni widzą pijaną ekipę, która dla czystej przyjemności niszczenia w tym pijanym widzie to robi. Dzwońmy na policję, niech w końcu dzięki interwencji mundurowych wygląda w miarę dobrze. Bo chyba tak można w końcu powstrzymać falę dewastacji.
I w tym momencie przypomnę tylko, że miasto, ale też i mieszkańcy wykładają całkiem niezłą kasę na remonty kamienic. Dzieje się to małymi kroczkami, bo najpierw gaz, potem coś tam, potem elewacja. A potem jakiś szalony debil ze spreyem, i już nie jest pięknie. Jaka szkoda… Ja tylko powiem, że nie mam skrupułów, od niedawna zresztą i dzwonię. Może jestem policyjnym upiorem, ale nie pozwolę, aby ktoś niszczył to, na co poszła moja i nie tylko moja kasa.
P.S. A miało być o muzyce, ale nic straconego, bo za króciuteńki czas będzie. I będzie o instrumencie.
P.S. 2. A w ulubionym radiu, Polskie Radio Program 2, słucham sobie kompozycji Sun Ra, wielkiego szamana muzyki, wielkiego jazzmna, wielkiego pianisty, którego stulecie urodzin obchodzimy w tym roku i zauroczona jestem bardzo, zresztą nie po raz pierwszy. I każdemu z was takich zauroczeń życzę.
P.S. 3. A o festiwalu muzyki nowej będzie lada dzień, bo trzeba o tym więcej napisać i nie w konwencji felietonu.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.