2014-07-07, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Tak po prawdzie, to w kraju naszym, ale jednak. Pierwsza była Łódź, dołączył Kraków. Pora na miasto nad trzema rzekami. Pora na nas.
Staram się nie oglądać telewizji, ale czasami bywa, że zerkam. Zwłaszcza, kiedy dobry mecz jest, albo fajny program poświęcony miejscom, które lubię, albo do których kiedyś tam chciałabym dotrzeć. No i przez taki oto przypadek zobaczyłam, jak z wandalami radzą sobie, albo lepiej po raz pierwszy poradzili sobie w stołecznym mieście Krakowie. Otóż w taki oto sposób. Ktoś namalował im fajne graffiti na brzydkim bloku, ktoś inny, jakiś wandal, im to graffiti zepsuł, więc ludzie wespół, w zespół postanowili ów malunek przywrócić do pierwotnego stanu. Kupili farbę, ruszyli do malowania i każdy z nich mówił to, co ja za każdym razem powtarzam. Trzeba wandali złapać, i nawet jak mają lat naście, przykładnie ukarać. Niech oni sami, albo i ich rodzice płacą za zniszczenia. Stołeczne miasto Kraków to drugie po Łodzi, które wytoczyło walkę oszołomom ze sprejami w ręce. Drugie, ale mam nadzieję, że nie jedyne. W Łodzi społeczna ekipa zamalowywała okropne rasistowskie i antysemickiej hasła, bo oni tam właśnie z tym mają problem, w Krakowie ekipa ratowała ciekawy mural. W mieście nad trzema rzekami wandale ze sprejami w rękach to poważny problem. W mojej dzielnicy tylko kilka dni cieszyła oko nowa elewacja, bo znalazł się jakiś bezmózg, który raczył coś na niej nabazgrać. Że też takiemu ręka nie zadrży, że też..., no jednym słowem, szkoda słów. Uważam, że za taki wandalizm kary powinny być maksymalnie wysokie. Dla przykładu – osobnik taki, albo jego rodzice, jeśli osioł jest małoletni, powinni zapłacić za odnowienie całej elewacji, a to coś około 200 tys. zł. I nie jest istotne, skąd mają wziąć pieniądze... Tylko takie kary idiotów z farbami są w stanie odstraszyć.
A teraz z innego kątka. Chciałam serdecznie pogratulować radnym naszego miasta. Gratuluję wpisywania się w program niszczenia gorzowskiej kultury. W sąsiednim kraju mają takie słowo, dziś bardzo demodé ze względu na zmiany ustrojowe. To słówko to urawniłowka. Co na naszą mowę przekłada się wyrównanie. Znaczy, przyciąć wszystko do jednego szablonu. Obrazowo mówiąc, jak do szkoły, to wszystkie dzieci w jednych mundurkach, z jednymi tornistrami, w takich samych skarpetkach i bucikach. Jak do pracy, to wszyscy w obowiązkowych garsonkach koloru mysiego, o jednym kroju, z takimi samymi bluzkami i identycznych okularach. W gorzowskiej kulturze przekłada się to na coś takiego. Jeden wielki kombinat, gdzie giną osobowości, inności, a do tego maksymalnie rozdęty wydział kultury, zresztą nie wiedzieć po co, bo wszak kultura w jednym worze się mieści, a do kontrolowania jego potrzebny może jeden człowiek jest, a na pewno nie ci wszyscy, co tam teraz pracują. Za czasów Lidii Przybyłowicz wydział to było pięć osób i sobie jakoś świetnie radził, za czasów nowej pani dyrektor wydział dziwnie spęczniał, ale co się dziwić, wszak te wszystkie kwitki ktoś musi produkować, a potem ewidencjonować. Szkoda tylko, że tak zwanych urzędników nie widuje się na imprezach, ale po co bywać. Wystarczy papierki poczytać.
No i takim oto sposobem, dzięki Wysokiej Radzie, jak lubią się radni tytułować, znika nam z pejzażu Grodzki Dom Kultury, Lamus i Miejski Ośrodek Sztuki. Powstanie nowy twór, co do którego działania nikt na razie koncepcji nie ma, umieszczony zostanie w szklanym akwarium i nazwany przez gorzowian, jak chcą członkowie Wysokiej Rady. Farsa się dzieje i to w najgorszy z możliwych sposób...
Jeszcze raz gratuluję Wysokiej Radzie zatroskania miastem, które do tej pory za jedną ze swoich wizytówek podawało wielość... Także w kulturze.
Nie chce mnie się więcej tego komentować, wiem jedno. Jak przyjdą wybory do samorządu, nikt i nic mnie nie skłoni do głosowania na obecną ekipę, nikt i nic. I nawet gdyby mój głos, bo pójdę karteczkę do urny wrzucić, miał się zmarnować, to i tak wybiorę kogoś nowego, kto nie był uwikłany w działania tego tworu, co się mieni z lubością Wysoką Radą. Być może radą ona i jest, ale do wysokości, powagi i profesjonalizmu, to jej zwyczajnie tak daleko jest jak z miasta na siedmiu wzgórzach do Dachu Świata.
P.S. Nie będzie, bo szkoda słów.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.