2014-07-25, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Jak prof. Monika Wolińska poinformowała za pomocą swego konta na FB, kto do nas zawita jesienią, zwyczajnie mnie mowę odebrało na dość długi czas. A przecież wszyscy wiedzą, że gadanie to coś, co krasnoludkom polskim wychodzi najlepiej.
A było tak. Ponieważ nie mogłam się dodzwonić do prof. Moniki Wolińskiej, więc napisałam przez komunikator FB (no dumna byłam niepojęcie, że się udało, bo jakieś przeszkody nie z mojej strony powodują, że moje inforki idą nie tam, gdzie mają iść). Pani profesor się odezwała, a za chwilę stronie głównej przeczytałam między innymi i to: „Na estradzie Filharmonii Gorzowskiej wystąpi Artysta największego formatu, elektryzujący publiczność na całym świecie, jeden z najbardziej szanowanych i oczekiwanych śpiewaków naszych czasów, cieszący się najlepszymi opiniami krytyków, melomanów i fanów – amerykański baryton Thomas Hampson. Słynący z niezwykle rozległego repertuaru i z wielkiej staranności w jego doborze, jest jednym z najważniejszych interpretatorów pieśni niemieckiej, zwłaszcza takich kompozytorów jak Schumann, Mahler i Wolf. W programie koncertu w Filharmonii Gorzowskiej znajdą się m.in. niezwykle ważne w Jego Artystycznym dossier „Lieder eines fahrenden Gesellen” (Pieśni wędrującego czeladnika) Gustava Mahlera, które – dzięki znakomitej orkiestracji i wybitnej kompozytorskiej partyturze – stanowią muzyczne arcydzieło. Artysta, który występował już na wszystkich najważniejszych scenach operowych oraz salach koncertowych z największymi dyrygentami i solistami, tym razem gościć będzie w naszej filharmonii na pierwszym i jedynym koncercie w Polsce. Już 24 października będziecie mieć Państwo niepowtarzalną okazję, by na żywo podziwiać jeden z najpiękniejszych głosów świata. Thomas Hampson poprowadzi również kursy mistrzowskie”.
Fakt, krytyka i fani pieją z zachwytu, ja też jestem pod szalonym wrażeniem, choć za bardzo za wokalem nie przepadam, to jednak no czapki z głów, że Maestrze, bo tak panią profesor zwykle nazywam, się udało. Taka wielka sztuka. I pomyśleć, że FG ma tylko trzy lata, tylko trzy, czyli zwykłym dzieciakiem, i to dość smarkatym, jest, jeśli porównać do innych instytucji muzycznych w tym dziwnym kraju między Bugiem a Odrą z Wisłą w środku. Zresztą cały miniony sezon był taki, że mogą nam wszyscy pozazdrościć i zazdroszczą, a wiem to od znajomych z innych miast, którzy co koncert pisali albo gadali w telefonie, że nie wierzą, że w mieście nad trzema rzekami takie rzeczy się dzieją. A tu taka niespodzianka.
Z Thomasem Hampsonem jest bowiem tak, że nie jest ważne czy śpiewa partie operowe, czy też standardy jazzowe, jak choćby Nat King Cole’a, to człowiek się roztapia z zachwytu. Bo przepiękny głos, bo skala, bo możliwości, bo ekspresja, bo styl, bo własne podejście do materii muzycznej, no jednym słowem wszystko.
No i w tym wszystkim jest jeszcze jedna wartość. FG za sprawą Maestry robi dla miasta to, co od lat robi Jazz Club Pod Filarami. Prezes Dziekański do miasta na siedmiu wzgórzach od lat zaprasza wielkich jazzu, bywa, że na pierwsze i jedyne występy w tym dziwnym kraju, co to ukoronowanego orła białego w herbie ma, a teraz dołącza do niego właśnie FG.
Pływy w świecie sztuki i artystów są takie, że o wielu wydarzeniach, nie jest ważne, dużych czy małych, ale na pewno interesujących i szalenie istotnych oraz bardzo ważnych zarówno w dossier artysty, jak i instytucji je organizujących decydują znajomości i opinia. Tak, tak, znajomości i opinia. Dodam, dobra opinia o organizacji koncertu, podejściu do muzyków, całego tego dziwnego otoczenia, o którym słuchacze z reguły nie wiedzą. A fanaberie gwiazd mogą być dziwaczne… Taki styl.
Bo to osobista opinia między innymi Leni Stern zadecydowała, że do miasta na siedmiu wzgórzach wybrał się ostatecznie jej mąż, Mike Stern i to w towarzystwie maga jazzowych skrzypiec Didiera Lockwooda (koncert był marzenie, marzenie). Bo opinie wielu innych decydują, że znak Jazz Club Pod Filarami już jest rozpoznawalny i odczytywany jako solidna firma, dobry organizator w przyjaznym miejscu. I dlatego tu przyjeżdżają. To tylko przykład, ale jakżesz wymowny.
A wracając do FG, to dzięki znajomości z Maestrą w mieście nad trzema rzekami poprowadził np. naszą orkiestrę Maestro Kazimierz Kord (dla mnie to był koncert marzenie, też). Maestro nawet nie był za bardzo zainteresowany honorarium. Chciał tu wystąpić i wystąpił za naprawdę śmieszne pieniądze (źródło tej informacji ‒ szeryf miasta, który bywa w FG jak tylko może, i nie jest to podlizywanie się szeryfowi, tylko oddanie prawdy, bo to się należy), a po koncercie komplementował zarówno orkiestrę, jak i samą FG, a także miasto, które FG powołało do życia. I chyba te słowa Maestro Korda, jak ktoś ciekawy, to w jakimś moim starym złośliwcu znajdzie, bo przytoczone in extenso są, stały się kanwą do gadania o FG źle, zwłaszcza przez tych, co tam nigdy nie byli, a radnymi są. To także znajomości Maestry zdecydowały, że kolejny raz wystąpili w FG prof. Konstanty Andrzej Kulka i Tomasz Strahl, oraz prof. Piotr Paleczny czy pani Olga Pasiecznik (klęczeć należy, słuchając jej wokalizy do muzyki Wojciecha Kilara) … i wielu innych.
Konkludując. Jak Maestra powie, że za jakiś czas zagości u nas Piotr Beczała, to się kompletnie nie zdziwię ani nie zadam głupiego pytania, a jak to się stało. Tak samo będzie, kiedy może kiedyś zagra Academy of St. Martin in the Fields, bo jak pokazuje przykład Thomasa Hampsona, wszystko jest możliwe.
I jeszcze jedna konkluzja. Tak oto mamy znakomite exemplum tego, że jak są wyraziste, dobre, wręcz znakomite instytucje kultury, rozpoznawalne w świecie, to należy dać im święty spokój, pomagać i wspierać, bo to właśnie one promują miasteczko G. znacznie mocniej i lepiej oraz ze znakomitymi skutkami, aniżeli wymyślone, sztuczne i w gruncie rzeczy puste hasło – Przystań. Że o barwach mnie obcych nie wspomnę
Co za dzień. A miało być jak zwykle labidzenie… Ale dziś się nie da, bo radość wielka jest. I oczekiwanie na wydarzenie.
P.S. A domowe jaskółki już rozpoczęły prasowanie ogonów, bo na październikowym koncercie byle jak nie wypada wyglądać (oznajmiły, że idziemy razem – no strach się bać). Oznacza to, że deska stoi, żelazko chodzi, piórka po kolei się prasują. No i jak ja to wytrzymam do tego 24? No jak?
P.S. 2. Pada deszcz, zrobiło się chłodniej, stawy odpuściły… Znakiem tego, żyć będę…
P.S. 3. Et pro domo sua, w 975 roku naszej ery urodził się Thietmar, autor kroniki, w której opisał bitwę pod Cedynią oraz spotkanie cesarza Ottona III i Bolesława Chrobrego w Szprotawie, a dokładnie w dzielnicy Iława (paskudny pomnik to wydarzenie zaświadcza). Ja Thietmara mam za takiego bajkopisarza jak Galla Anonima, Jana Długosza, Wincentego Kadłubka i paru innych wczesnych polskich kronikarzy. Inna rzecz, że to fajna lektura jest. W 1918 na wiecu ludności spisko-orawskiej w Zakopanem uchwalono przyłączenie Orawy i Spiszu do Polski, co dla mnie ważne jest, bo to moja duchowa ojczyzna. Mata Hari została w tym dniu skazana na śmierć. Dziwne, zważywszy, że chyba szpiegiem nie była, a raczej zwykłą kurtyzaną. No cóż. No i tego dnia urodziła się Maria Komornicka, co to bardziej znana jest jako Piotr Odmieniec Włast. Postać mocno tragiczna i przez to bardzo interesująca. Naprawdę. No i tego dnia urodziła się Louise Brown, pierwsze dziecko z probówki, czyli in vitro, w dobrej kondycji jest… To tak przy okazji. W 1969 roku umarł Otto Dix, wybitny niemiecki malarz ekspresjonista, jego największa kolekcja jest w Stuttgarcie, byłam, widziałam i pod wrażeniem jestem. A kilka lat temu między innymi jego obrazy znaleźli w przemycie pogranicznicy w Słubicach. Oglądałam, ciekawe to było.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.