Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Balladyny, Lilli, Mariana , 30 kwietnia 2025

To dziś Godzina W

2014-08-01, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Chyba nie ma nikogo w kraju między Bugiem a Odrą z cezurą Wisły w środku, kto by nie potrafił zidentyfikować hasła „Godzina W” i słów paru sensownych na ten temat sklecić. No chyba, że ma trzy lata i umie tylko powiedzieć, co znaczy słowo mama…

Dziś o 17.00 na cmentarzu komunalnym przy ul. Żwirowej zaczną się oficjalne i uroczyste obchody wybuchu Powstania Warszawskiego (błąd ortograficzny zamierzony i celowy). O tej samej godzinie w mieście nad trzema rzekami, zresztą jak i w wielu innych miastach, miasteczkach i wsiach zawyją syreny. Uruchomią je władze tych miast, miasteczek i wsi lub też ochotnicy strażacy, albo jacyś zapaleńcy (a że tacy są, wiem bardzo dobrze). I jak tradycja nakazuje, powinniśmy się na ten moment zatrzymać wszyscy. My piesi, ludzie w autach, autobusy i tramwaje. Na jeden moment, na mgnienie oka, na minutę. Aby oddać hołd tym, którzy heroicznie rzucili się do walki z gadzim najeźdźcą.

Można i należy dyskutować o potrzebie i konieczności tego powstania. Można i należy zważyć i zmierzyć rachunek strat i wypracować jakąś wspólną definicję ujmującą wszystkie aspekty tego wydarzenia. Wiem, że to utopia dziś i kompletnie nierealna sprawa, bo żyją powstańcy, bo biblioteka Powstania Warszawskiego to tomy liczone w tysiącach. Bo ciągle grają emocje. Mnie, szarej harcerce z dobrej drużyny im. Szarych Szeregów trudno jest werbalizować, czym dla mnie powstanie w stolicy jest. Na pewno wielkim narodowym zrywem, niestety w tym znienawidzonym przeze mnie stylu, czyli w romantycznej manierze, że dawaj, idziemy, a potem jakoś to będzie. Polski romantyzm to trucizna, która zaciera granice logicznego myślenia, to czad, który osada się na mózgu i sercu oraz kompletnie paraliżuje osąd rzeczywistości. To partyzantka tych wszystkich do partyzantki nieprzygotowanych.

Ale z drugiej strony powstanie, ten wielki zryw, który pokazał, że do końca warto, mimo wielkiej, tragicznej ofiary krwi i inteligencji, walczyć. Bo jarzmo obłąkanego systemu trzeba zwalczyć. Ale czy rzeczywiście? Wiele razy stałam w Warszawie przed budynkiem, w którym 4 sierpnia 1944 roku zginął w głupi sposób, bo od zabłąkanej kuli Krzysztof Kamil Baczyński, jeden z moich ulubionych poetów, geniusz, a tak szybko… Wiele razy tam kładłam kwiaty, stawiałam znicz i przechodnie patrzyli na mnie dziwnie. No bo jakby się ta głębiej zastanowić, to cała lewobrzeżna Warszawa jest memoriałem pamięci tych, co poszli i co padli, a ci co przeżyli, cały czas żyją w cieniu tych wydarzeń. Jest trauma wydarzeń i radość tych, co przeżyli oraz duma, że choć zdławione, ale jednak nie do końca. Ambiwalencja.

Jak widać z tej króciutkiej egzegezy, pytań i wątpliwości jest milion i to takich bez durnego nacjonalistycznego zadęcia. Bez nacjonalistycznego spojrzenia, bo niestety, ostatnio polski patriotyzm ma coraz większy smrodek właśnie nacjonalizmu, ksenofobii, antysemityzmu, anty wszelkiego innego. Prymitywnego poczucia, że my Polacy… Dlatego też pragnę przypomnieć, czym owo ‒ My Polacy skończyło się w XVIII wieku, ano rozbiorem pierwszym, drugim i trzecim, a wielkim architektem tego wydarzenia był, no cóż trudno, prawdę pisać trzeba, mój ukochany władca Fryderyk II Wielki Hohenzollern wespół z Katarzyną II Wielką, carycą Rosji, o której w różnych okazjach mawiał ze swadą – ta kreatura. Jakże wdzięcznie, prawda? Bo źle pojęty patriotyzm właśnie do tego prowadzi. Do ksenofobii, a w rezultacie do totalnego osłabienia i marazmu, tylko przykrywanego populistycznymi hasełkami.

Ale mimo tych wszystkich wątpliwości, tego świerzbienia mózgu, oczywiście oczyszczonego z czadu polskiego nacjonalizmu, dziś trzeba wspomnieć tych, którzy poszli przeciwko obłąkańcom, tych, którzy jednak ruszyli na wielką machinę zabijania. I choć się straszliwie wykrwawili, bo danina z ciała i ducha była wielka, bo zamordowano w ostatnich dniach wojny ostatnie zastępy polskiej inteligencji, to jednak ten gest nie może zostać bez upamiętnienia. Najlepiej o tamtych wydarzeniach opowiedział Andrzej Wajda w „Kanale” czy Janusz Kuba Morgenstern w „Kolumbach”. A opisał dla przykładu Stanisław Jankowski „Agaton” w książce „Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie”. Zresztą książek i filmów jest znacznie więcej.

I choćby dlatego warto dziś pojechać na Żwirową, albo zwyczajnie we własnym domu zapalić lampeczkę i wstać, kiedy zawyje syrena. Mnie się znów zeszklą oczy, ale tak mam od zawsze, od czasu, kiedy miałam 16 lat i pojechałam na swój pierwszy harcerski rajd do Warszawy, na „Arsenał”, na którym czciliśmy pamięć Rudego, Zośki, Alka, Niedźwiadka i innych. A potem, po latach, kiedy poznałam hm. Hankę Zawadzką, siostrę Zośki, to też mnie się oczy szkliły. Ona przeżyła, przeżyła Powstanie Warszawskie. Jak i pani Lila Zielińska, moja znajoma poznana na Jasnej Górze, łączniczka i więźniarka stalinowskich więzień ze śladami butów przesłuchujących na nogach i plecach.

I choćby dlatego, że cały czas nieoczywiste są konteksty powstania, ale jeden jest nad wyraz czytelny. Padło tam całe jedno pokolenie tych, którzy mieli być architektami wolnej Polski, trzeba o nich pamiętać. Ja będę. I choć nawet mózg mnie będzie świerzbiał od pytań, bo tak jest, to jednak stanę o 17.00. Stanę jak zawsze, bo od lat, od szarego harcerstwa tak mam. 1 sierpnia, godzina 17.00. Hołd powstańcom, hołd mimo pytań.

P.S. Nie będzie.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x