2014-08-16, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
W Alpach wydarzył się wypadek. Gorzowski speleolog utknął w jaskini i już jest coś na kształt medialnej dyskusji... Tylko po co?
Wydarzył się wypadek, chłopak spadł w austriackiej jaskini, trzeba było go ratować, udało się i chwała bogom różnym oraz memu dżinowi z lampy Aladyna.
A na poważnie mówiąc, dobrze, że tak cała awantura się zakończyła. Akcja ratunkowa się udała, zresztą dlaczego miałby się nie udać? Przecież to Austria, kraina skały, lodu, jezior, pięknych lasów, dobrego piwa i krasnoludków (tak, tak, najwięcej gipsowych figurek krasnego ludku widziałam w ogródkach w Austrii, samego Wiednia nie wyłączając). No i właśnie w tej oto Austrii służby ratownicze górskie należą do jednych z najlepszych w świecie. Pisze o tym choćby wybitna himalaistka Anna Czerwińska w swojej książce "GórFanka", między innymi przy okazji akcji na Matterhornie, warto poczytać.
A ja zmierzam, fakt, nieco pokrętnie do tego, że boję się, iż znów podniesie się narodowe larum, no może nie narodowe, ale regionalne, o sensie uprawiania sportów ekstremalnych, ich kosztach i tak dalej. Bo jak zwykle najwięcej do powiedzenia na ten temat będą mieli ci, co nigdy albo prawie nigdy w górach nie byli i mało co na ten temat wiedzą. Przeżyliśmy to ostatnio po słynnej wyprawie na Broad Peak, w której zaginęli Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski. No i zaczęła się histeria. Tym, którzy chcą w jakiś sposób zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, znaczy w łażeniu po górach, potem wspinaczce i wdrapywaniu się na szczyty Gór Najwyższych, a w przełożeniu schodzeniu na Dno Świata polecam wywiad, jakiego w ubiegłą sobotę udzielił "GW" Reinhold Messner, pierwszy, który zdobył Koronę Ziemi, jeden z najwybitniejszych himalaistów świata. Wybitny specjalista od łażenia po górach.
I raz jeszcze, cieszę się, że chłopakowi nic się nie stało, a zanim ktoś zacznie na ten temat opinie wydawać, niech pamięta, że prawdopodobieństwo wpadnięcia pod samochód na zwykłej ulicy jest dwa razy większe, niż wypadek w jaskini. I nie ja wymyśliłam to porównanie, tylko jacyś okropecznie mądrzy statystycy.
A teraz z innego kątka będzie. Marzęcińskiego znaczy. Jeśli kto nie był we wsi, której nie ma, a która leży o rzut beretem od miasta na siedmiu wzgórzach, to najbliższe niedzielne spacery powinien sobie tak zaplanować, aby tam pójść. Wystartować można w Azylu Małgosi i Roberta Rossowiskich, czyli przy leśniczówce Gośniewiec. Dróg jest kilka, można o nich poczytać w odpowiednich moich tekstach w zakładce "Na Szlaku", a wybrać się trzeba, bo Nadleśnictwo Kłodawa znów dokonało zmian jakościowych. Jest dzwonnica i wiatka z ławka, pojawił się elegancki kamienny wskaźnik do pomnika Hermna Schultza, właściwie płyty upamiętniającej bohaterskiego leśniczego, który w 1923 r. został tu postrzelony przez kłusowników, ale dotarł do Gośniewca. Poza tym jest jeszcze kilka udogodnień. No i miejsce ma czar i niezwykły urok (piszę o tym w tekście "Do wsi, której nie ma" w "Na szlaku"). Jak dla mnie, to zmiana jest niebywała, oczywiście na korzyść. Plączę się po tamtej okolicy przynajmniej kilka razy do roku i za każdym razem miejsce mnie zauracza. No i kolejny raz słowa uznania dla leśników z Kłodawy, bo o takie miejsca warto i należy dbać, pamiętać o nich i przez nie się promować.
Zresztą w ostatnich czasach nadleśnictwa generalnie robią szalenie dużo właśnie dla turystyki i promocji. Szkoda tylko, że durni wandale, te pijane watahy nastolatków, oraz tak zwani wędkarze skutecznie im to dzieło psują. Pod hasłem pseudowędkarzy rozumiem tych, którzy jadą na ryby i zostawiają po sobie bałagan albo też śmieci elegancko zebrane w platikowy worek i z gracją powieszony na jakiejś gałęzi. Znaczy to jedno - mają nadzieję, że worek nóżek dostanie i sam się zaniesie do najbliższego śmietnika lub też wierzą w krasnoludki sprzątające świat. To tak, jakby krasne bractwo nic innego do roboty nie miało, tylko latało brzegami rzek i jezior i sprzątało po brudasach i niechlujach. A z moich obserwacji wynika, że takich brudasów i niechlujów wśród moczykijów pospolitych jest 90 procent. Ale do narzekania na stan środowiska oni pierwsi. Jakie to polskie...
No i z kolejnego kątka. Tym razem będzie militarnego. Byłam na koncercie "Róż Europy" w miasteczku w widłach Obry i Warty. No i byłam przyjemnie zaskoczona. Bo "Róże" odegrały fantastyczny koncert, a nie jakąś tam chałturę, jakiej się można było spodziewać, bo wszak miasteczko niewielkie, piknik militarny, no wiecie, takie gminne klimaty. Ale było bardzo dobrze. I tylko dość przykrym zgrzytem było, kiedy burmistrz miasteczka poinformował, że dziękuje wszystkim dookoła w galaktyce naszej i ościennych, łącznie z szefem policji, który z miasteczka jest, tylko nie radnym, bo ci nie uznali za stosowne wesprzeć inicjatywy ściągającej fanów militariów z dość odległych kątków. No i macie paralelę działań Wysokich Rad, które jakoś nie potrafią docenić pewnych zachowań marketingowych. W mieście na siedmiu wzgórzach to promocja w Herfordzie, a w miasteczku przy kirkucie to właśnie piknik militarny, jedyna rozpoznawalna impreza, jaka faktycznie promuje miasteczko. No szkoda, ale jakżesz to polskie.
P.S. A dziś imieniny św. Rocha..., więc z tej okazji wszystkim Rochom na świecie wszystkiego naj...
P.S.2. Jestem pod wielkim wrażeniem wczorajszego dnia na mistrzostwach lekkoatletycznych, gdzie Polacy zdobyli dwa złote medale, jeden srebrny i jeden brązowy, to muszę przypomnieć, że dziś mija sześć lat, kiedy rewelacyjny Jamajczyk Usain Bolt poprawił własny rekord świata na 100 m. Wyleciał ten dystans w 9,58 s. Jak się uda, to pojadę do Warszawy na miting im. Kamili Skolimowskiej, żeby wielkiego Bolta zobaczyć....
Choć generalnie na to miasto należy jedynie narzekać, to są jednak jasne punkty. Do takich zaliczam komunikację miejską.