2014-10-31, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Mam to szczęcie niepojęte, ale i też pecha, że mieszkam w centrum, a dokładniej na Nowym Mieście. To ta dzielnica, która zachowała w całości urodę dawnego Landsbergu, ale i też tę spuściznę, która oddychać nie daje w mgliste jesienne wieczory.
Od zawsze lubię jesień, ten czas kiedy przebarwia się wino (nota bene jakaś durna ręka wyciachała wino z szopek na moim podwórku, jedną z naprawdę niewielu pięknych rzeczy w tym miejscu), zaczynają się mgliste wieczory, światło z latarni pięknie się rozmywa, kiedy katedra rozmywa się też pięknie i trzeba się domyślać kształtów oraz dobrze uważać, żeby w dokładnie wybrany zaułek skręcić.
Ale jednej rzeczy w tych pięknych polskich jesieniach zwyczajnie nie lubię. No okropecznie nie znoszę, kiedy robi się naprawdę chłodno i ludzie dookoła mnie zaczynają ogrzewać domy. Bo palą wszystkim, naprawdę wszystkim w piecach. No i niestety w tym roku przeżyłam już pierwszą taką drogę do domu, że zatykało mnie od zwyczajnego smrodu (nadredaktor wybaczy, a portal jakoś wytrzyma owo okropne słowo). Szłam sobie spokojnie ul. Wybickiego, a potem mi przyszło skręcić w osobistą armijną ulicę i to już nie było tak dobrze. Bo zaatakował mnie właśnie smród z kominów, bo zimno było. Szłam, dusiło mnie i modliłam się o jedno. Niech już ta KAWKA, program redukcji zanieczyszczeń ruszy. Niech już, nawet kosztem rujnacji mego domu, powstanie system zaopatrywania mieszkań w ciepło z miejskiej sieci. No niech, bo znów nie chcę chorować ze względu na wdychanie tych okropieństw. Tego czadu strasznego. A przede mną cały listopad i grudzień, więc może być tylko jeszcze bardziej okropnie. No nie daj Boże, o dżinie nie piszę, bo od jakiegoś pokaźnego czasu jest moim stałym lokatorem i chyba się lubimy (Dżin się wydziera – nie lubimy), żeby coraz więcej takich kominów dymiło.
Więc dlatego apel, niech ta KAWKA w końcu się dzieje, bo ja i moi sąsiedzi na to czekamy…
No i z innego kątka. Pojechałam wczoraj na kirkut landsberski (Szema Israel), zapaliłam zniczka przed bramą a potem poszłam na cmentarz. Dokładnie wiem, że na kirkut pobożni bez przyczyny nie wchodzą. I powiem jedno, bałam się bardzo, co mogę zastać. Ale widok mnie zaskoczył i to bardzo pozytywnie. Był klar, nie było jakiejś supermega dewastacji, co więcej, nie było stałego elementu, czyli śladów po ogniskach, jakie okoliczni lubią palić i palili niejednokrotnie na cmentarzu, takim samym, o jakich ich babcie i dziadkowie z płaczem wspominali, i jeszcze wspominają w taki sposób: - Tam u nas w Pińsku, w Lidzie, w Baranowiczach, w Czeremoszu… - gdziekolwiek, mówili – Tam groby rodzinne, tam jechać trzeba. No i nie było puszek po piwie, potłuczonych butelek, no jednym słowem cud.
O miejsca pamięci dbać trzeba, sama dbam. No i jak mnie przyjdzie wyjechać z G., to zawsze będę prosić znajomych, aby zniczka, małego, tam przed płotem kirkutu zapalili, także w mojej intencji odśpiewali albo w myśli odmówili kadisz.
P.S. A dziś w Jazz Clubie zagości rewelacyjna kapelka z Krakowa, czyli Legend of Kazimierz. Jak nie macie pomysłu na wieczór, przyjechali znajomi albo cokolwiek, to dawaj jak w dym...
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.