Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Estery, Kiry, Rudolfa , 7 lipca 2025

I o burdlu przyszło znów napisać

2014-11-26, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Wiem, że to okropne słowo, i to w tytule, ale dokładnie oddaje istotę rzeczy. A chodzi mnie o miejsce tuż obok po byłym kinie Słońce cały czas strzeżone przez groźną tabliczkę „Teren prywatny”.

A było tak. Szłam sobie wczoraj w towarzystwie przemiłej znajomej, która się udawała na tradycyjną kolację w towarzystwie przyjaciółki, a ja do domu. I droga nam tak się świetnie ułożyła, że mogłyśmy spokojnym krokiem przejść się razem. I wszystko było Ok., dopóki nie doszłyśmy do tego oto burdla. Bo obok byłego kina Słońce, znów zobaczyłyśmy ogrom bałaganu. Jakieś resztki podestu, jakąś budę. No jednym słowem, coś okropnego. I moja przemiła znajoma powiedziała ważne słowa, że jej się to zwyczajnie nie mieści w głowie. Bo jak przez lata coś takiego może w majestacie prawa, czytaj – teren prywatny – tu, w sercu wielkiego i pięknego miasta, jak chcą niektórzy, ja nie, się dziać.

Nie formułuję oskarżeń pod żadnym adresem i raczej nie mam nadziei, że ów burdl zniknie szybko. Bo teren prywatny to rzecz święta, chyba, że to Niemcy albo USA, tam inaczej. Ale w naszym niekoniecznie pięknym i w dodatku skłóconym przez polityków kraju, formułka „Teren prywatny” zamyka sprawę. Nie ma, powtarzam, nie ma żadnej siły, aby to zmienić. I wtedy moja przemiła znajoma stwierdziła, że może jednak trzeba mieć nadzieję, że może jednak się uda i burdl zniknie. Daj Boże.

No i wyjaśnienie się należy, burdl, burdla, burdlowi (odmiana gramatyczna na wypadek, gdyby ktoś okropne słówko chciał do swego słownika osobniczego, o którym uczeni w piśmie mówią idiolekt, włączyć) to dla mnie określenia na coś okropnego w mieście, coś, co szpeci i budzi odrazę, ale nie ma żadnych konotacji ze słowem mocno podobnym, ale o innym znaczeniu. No i dodam, że w słownikach poprawnościowych go nie ma, bo to moje autorskie określenie na taki stan, jaki jest u wlotu ul. Chrobrego w Szlak Królewski i kawałek dalej, po lewej, gdzie też jakaś budka straszy. Inne zniknęły, kolejna się pojawiła. No szkoda.

To też określenie na to, co zostało po słynnym skwerku ekologicznym na Garbary, o którym ja z uporem maniaka powtarzam, że pani plastyk miejska powinna za tę akcję zapłacić z własnej kieszeni. Bo o tym też z przemiłą rozmawiałyśmy. Magistrat bowiem pogonił kramiarzy, między innymi z najlepszym zielskiem do jedzenia w mieście, bo ponoć coś tu się miało dziać. Zadziało się jedno. Pani plastyk urządziła skwerek ekologiczny, obśmiany zresztą do maksa, a który wkrótce zniknął. Bo nikt jakoś recyclingowej idei nie zrozumiał. Został pusty plac i tęsknota za kramiarzami. Pogonionymi z tego miejsca w imię wyższej sztuki, kompletnie niepojętej w mieście nad trzema rzekami. A wszak podatki płacili, chcieli nadal i nawet deklarowali, że dość mocno paskudnawe szczęki metalowe, co to im za kramy służą, zamienią na coś ładniejszego. No nie było woli.

Takich burdli w centrum i na Zawarciu znajdzie się więcej. I jakoś nikt nie ma ochoty ani siły się nimi zająć. Może teraz to się uda… No może.

A teraz z innego kątka. Bo nie wszyscy operują na FB. Otóż szukam byłych uczniów Szkoły Podstawowej w Kłodawie, którzy w 2007 roku byli w klasie VIb i ufundowali pomnik Eriki Sommerfeld w Marzęcinie. Chciałabym porozmawiać. To było siedem lat temu, czyli dziś to są nastolatki. Może ktoś z was ma znajomych z Kłodawy, co mają dzieci w takim wieku. Będę megawdzięczna za pomoc. Sama jakoś na trop tych fajnych ludzi wpaść nie mogę, więc... FB wszystko może... FB może, ale i nasz portal może też, więc liczę, że się uda. Czekam na kontakt na naszą redakcyjną pocztę, albo na FB, na mój profil. Łatwo znaleźć.

No i o jeszcze jednym. Moja ulubiona „Polityka” napisała w najnowszym numerze o ruchach miejskich i jako modelowy przedstawiała „Ludzi dla miasta” z osobą nowego szeryfa na zdjęciu otwierającym tekst. Polecam. My w mieście to wiemy, ale teraz o sile tego ruchu dowiedziała się też i ta część polski, która generalnie telewizora niet, Internetu też nie za bardzo, ale mądre papierowe gazety to i owszem.

I tak na marginesie. Ostatnio wyszła niebywała książka . Napisał ją Jacek Dehnel i nosi tytuł „Matka Makryna”. I to kolejny kamyczek do tego, aby absolutnie na poważnie nie brać polskiego romantyzmu i nie dać się oczadziać prawicowym politykom w tym, co teraz robią. Bo matka Makryna Mieczysławska jest tak samo odpowiedzialna za błędne myślenie o polskim romantyzmie w sensie haseł, jak Andrzej Towiański. Oni obydwoje zatruli myślenie Mickiewicza, a ten z kolei na lata myślenie Polaków. Szkoda. Książka Jacka Dehnela godna ze wszech miar polecenia jest. A my w mieście na siedmiu wzgórzach może musimy pomyśleć, aby wieszczowi na pomniku przy ul. Sikorskiego w końcu ręce wyprostować, bo coś asymetrycznie nieregularne one są. Żart.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x