2014-12-03, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Tak po prawdzie dopiero za dwa tygodnie, czyli jeszcze trochę czasu jest. Ale jakoś zupełnie nie mam nastroju na komentowanie, tego co już, stąd wzdychanie do jednej z najbardziej fantastycznych imprez, jakie w mieście nad trzema rzekami się wydarzają.
I to od kilku poważnych lat. Imprezę wymyślili państwo Dębiccy, Ewa i Edward. Bo jakoś tak mają, że nie lubią robić tylko jednego, więc co i rusz coś nowego im się uplęgnie w głowie i dawaj robić. Oczywiście mają przy realizacji całkiem sporą rzeszę pomocników. Mam nadzieję, że współpracownicy nie obrażą się za mocno kolokwialne określenie, ale jak dla mnie pozytywna definicja pomocnik niesie szalenie wiele dobrych konotacji.
Zawsze w początkach grudnia zastanawiam się nad fenomenem miasta nad trzema rzekami. Fenomen polega bowiem na tym, że mieszkają tu różne nacje, różne mniejszości narodowe, takoż i religijne. I one właśnie spotykają się na Wigilii Narodów, na którą zapraszają właśnie Ewa i Edward Dębiccy.
Jak pokazuje historia od 1945 roku, czyli od chwili, kiedy niemiecki Landsberg stał się polskim miastem na siedmiu wzgórzach, nic tu się złego mniejszościom nie przytrafiło (nie piszę nazwy miasta, bo konwencja złośliwca tak zakłada – wszyscy czytający wiedzą, o jaki gród chodzi). Jakiś czas temu pisałam o fenomenie obecności byłych mieszkańców znów obecnych nad Wartą, Kłodawką oraz Srebrną. Niemcy zaczęli tu bywać, w pewien konkretny sposób wpływać na poprawę stanu miasta, ich miasta, ale i naszego miasta. I jak od czasu do czasu widzę gdzieś panią Ursulę Hasse-Dressing, panią Christę Greuling, innych z ziomkostwa tych ziem, to zwyczajnie szczęśliwa jestem, że znów tu są. Minęło już tyle lat, że okropnie kolczaste i wredne słowo za sprawą komunistycznej propagandy oraz durnych zachowań panów Czaja i Hubka, a ostatnio Eriki Steinbach, czyli ziomkostwo, nabrało jednak mocno dobrych konotacji. Bo po latach oglądania się wzajemnego byłych i obecnych mieszkańców miasta na siedmiu wzgórzach, ale i okolicznych miejscowości także, okazało się, że ziomkowie to nie polityka i nie rewizjonizm. To byli i nadal są ludzie oraz ich potomkowie, których zawierucha historii i durny diabeł w ludzkiej skórze, skazali na trudny i mozolny los. To ludzie, którzy chcieli wrócić i zobaczyć miasto dzieciństwa, pokazać je własnym dzieciom, a przy okazji coś tu dobrego zrobić, bo się okazało, że jednak można. A nie cokolwiek odbierać, bo po prawdzie i po co? Minęło wiele lat, a my w końcu możemy się porozumieć i zrozumieć, oraz polubić zwyczajnie.
Ale nie tylko Niemców mam na myśli. Bo w mieście przy katedrze zamieszkali też i Ukraińcy, Łemkowie, Tatarzy i Cyganie w ostateczności, bo najpóźniej okrutnym i strasznym we wprowadzaniu zarządzeniem ich los osiedleńczy dopadł, ale jednak. Zamieszkali i nigdy nic złego im się tu nie działo. O religijnych mniejszościach nie mówię, bo to dla mnie, starej Żydówki, kwestia jest poza dyskusją. Dla wszystkich to miasto miało tylko jedną twarz, tę dobrą.
Czas na historyjkę. Otóż jak w dawnych czasach pracowałam w szkole, gdzie uczyłam języka ojczystego, to miałam ciekawą klasę, wówczas IV podstawówki to była. Trzeba było dzieci uczyć czytać i pisać oraz prawidłowo odmieniać rzeczowniki przez przypadki a czasowniki przez osoby i parę innych kategorii, no i zmusić do czytania lektur. To właśnie w tamtych czasach jakieś wiatry zagnały mnie na parafię prawosławną, wówczas jeszcze była przy ulicy Warszawskiej, w takim dziwnym budynku, bo za sprawą ś.p. księdza Bazylego Michalczuka przeniosła się ona do cudnej cerkwi przy ul. Kostrzyńskiej. Tam wówczas, w tej parafii, spotkałam swego ucznia. Nie pamiętam już imienia i nazwiska. Chłopiec przyszedł na lekcję religii. A jak mnie zobaczył, no swoją panią nauczyciel, to się mocno spłoszył. A ja się ucieszyłam, że jakąś znajomą twarz zobaczyłam. Przywitałam się grzecznie, pochwaliłam, że na religię przyszedł. Dzieciak odtajał i nawet się uśmiechnął. A potem w szkole nie było tematu. Inna rzecz, że to była i nadal jest bardzo dobra szkoła, mam na myśli SP nr 2, dziś Gimnazjum nr 9. Zresztą inne szkoły w mieście na siedmiu wzgórzach to mają. Inne wyznanie, inna opcja, OK. nikomu nie przeszkadzamy w wyznawaniu religii. Wtedy, jak czas pokazał, zachowałam się w możliwie najlepszy ze sposobów.
A jak czas pokazuje, wszyscy mieszkańcy tego miasta też zachowują się w możliwie najlepszy ze sposobów. Bo tak naprawdę liczy się człowiek, jego zachowanie, sposób, w jaki komunikuje się z sąsiadami, z ludźmi w pracy. A jak się czasami zdarzy, że ktoś przyniesie coś smakowitego, z domowej kuchni, to jest święto. I podobnie, jak ktoś mówi, że trzeba mu wolnego, bo nacja, bo religia, to też nie ma problemu. I na tym polega niezbywalna jakość życia na pograniczu. Na tolerancji, na poszanowaniu innego.
I dlatego zawsze na początku grudnia myślę sobie, że państwo Dębiccy zrobili i robią coś niebywałego. Na Wigilię Narodów zapraszają wszystkich. I znów się spotykamy. My, różni ludzie, my Polacy, my Ukraińcy i Łemkowie, my Żydzi, my Poleszucy, my Wilnianie, my z Lwowa i okolic, my Cyganie, my Tatarzy, my Czesi, choć ich prawie nie ma, my Tatarzy, choć ich też po prawdzie prawie już tu nie ma, my Niemcy, my niewiadomo kto. Nawet my, z wyboru bez wyznania i przypisanej narodowości, bo też my tacy są. My, ludzie pogranicza, my wszyscy, którzy tu na pograniczu mieszkamy, mamy prawo mówić o sobie, że stąd, ale i zewsząd jesteśmy, my, których nas dziwne zrządzenie losu i historii tu przygnało, tu się osiedliśmy i dla nas jest to nasz kraj. Nasz, całego tego barwnego wachlarza nacji, religii i kultury ludzi. I za to spotkanie, co się odbywa raz do roku, należy być wdzięcznym państwu Dębickim i ludziom, którzy im pomagają w organizacji takich ponad wszystko spotkań. Ponad granicami, ponad nacjami, ponad religiami.
Bo nagle ta para, on Cygan, zresztą wymaga, aby o nim tak mówić, ona Polka. Małżeństwo artystyczne, z niebywałymi osiągnięciami, oni nagle zechcieli pokazać i pokazali, że w mieście mozaice mieszkamy, a ta mozaika kolorowa i bardzo przyjazna jest i dla każdej kosteczki nawet najmniejszej w tej układance jest miejsce.
I dlatego na początku grudnia o tym myślę. Bo jak dla mnie, to wartość najwyższa i niezbywalna jest. Różnić się w nacji i religii, ale różnić się pięknie. Przyjaźnie. I to miasto, jeszcze moje, za chwilkę już nie, ma. Bo inne już tego nie mają.
Pani Ewie i panu Edwardowi za kolejny sukces spotkania ponad wszystkimi granicami, podziałami, gratulacje, a nam gorzowianom też. Bo nigdzie w kraju nad Bałtykiem to się w takim stopniu, jak tu, nad trzema rzekami nie udało. Taka akceptacja, że powtórzę, bez względu na nację, religię i podobne. W tym miasto na siedmiu wzgórzach jest wielkie, w akceptacji inności i niech tak zostanie.
P.S. A o bieżących sprawach to za jakiś czas. Grudzień przyszedł, tak mam, że myślę o mniejszościach właśnie i o akceptacji, także i dla mnie starej Żydówki…
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.