2014-12-11, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Płonął zamek Książ. Jego dach. Mnie ta informacja mocno zmroziła. Bo po pierwsze to cudna stara, może nie do końca, ale jednak, budowla jest. A potem mnie przyszła refleksja okropna. Bo to może być i wyjście, aby się niewygodnej i kosztownej spuścizny pozbyć.
Przez cały dzień byłam daleko od komputera, od telewizji czy jakichkolwiek informacji ze świata bliższego, ale i dalszego. Wieczorem otworzyłam komputer, a tam informacja jak grom z jasnego nieba. Płonie zamek Książ. Boże, taż to nie może być prawda, nie ten zamek, nie pożar, nie woda używana do gaszenia, bo spustoszenia będą jeszcze większe. No niestety to była prawda. Paliło się poddasze i dach. Tego pięknego zamku, po trosze pałacu na Dolnym Śląsku, blisko szpetnego miasta, za jaki mam Wałbrzych. I tak po prawdzie mam w wysokim poważaniu, czy ktoś się o to określenie obrazi.
Dla mnie najważniejsze było i nadal jest to że, płonie Książ. Zamek Hochbergów, miejsce magiczne, które gościło koronowane głowy, wielkich polityków oraz luminarzy kultury. To wspaniały zabytek, miejsce do którego odnosi się każdy przewodnik po Dolnym Śląsku gdziekolwiek jest, a mówi o rodowych posiadłościach. Raz ze względu na wielkość, dwa ze względu na urodę i znaczenie.
Bratnim zamkiem pałacu Książ jest w pewien sposób oczywiście Pszczyna na Górnym Śląsku, gdzie książęta von Pless karty rozdawali i dzielili. Gdzie książę Bolko von Pless szokował. Gdzie bracia jego motali się między zgodą na nazizm, a zgodą na ulżenie trudnemu losowi polskich generalnie robotników. Na szczęście o Pszczynę dbają władze, choć oczywiście mają łatwiej, bo i księżna Daisy, bo film, bo w końcu i legenda.
A Książ, zamek – pałac, przepiękna budowla, ale kosztowna. A jak nie daj Boże się spali, to i problemu nie będzie. Owszem będzie, bo właściciele dochodzić swego będą. Ale nie daj nam nikt, aby tego dobra narodowego nam kto zabrał. Wiem, wiem, dobro narodowe w tym przypadku to zbyt duże określenie. Bo to generalnie niemiecka spuścizna jest. Ale skoro od 1945 roku w naszej gestii jest, znaczy polskiej, to dbać trzeba, bo warto, bo piękna budowla, bo historia.
A ja nie bez kozery o tym pożarze piszę. Bo w mieście nad trzema rzekami jest też trochę miejsc, o które należy w sposób właściwy zadbać. Bo już nam spłonął Gomad przy ul. Mickiewicza. Faktycznie spektakularny pożar to był. Moja zaprzyjaźniona fotografka, dziś w Islandii mieszkająca, Katarzyna Chądzyńska, zdjęcia zrobiła.
Dziś tam w jego miejsce jest małe centrum handlowe z różnymi markami. Ale na remont cały czas czeka willa przy Kosynierów Gdyńskich, czyli fabrykancka siedziba Jaehnego, bo za chwilkę niewielką dołączy Zawarciański Zameczek, czyli willa Hermanna Pauckscha, wybitnie światłego landsberskiego fabrykanta, była siedziba Grodzkiego Domu Kultury, wybitnie piękna budowla okropnie zaniedbana przez polskie władze, na remont czeka. Jak i wiele innych zachwycających obiektów – śladów po zamożnym Landsbergu. Bo zwyczajnie się boję, ja zwykła od niedawna mieszkanka tego miasta, że znów ktoś, coś zadziała jak w przypadku Gomadu. Zwyczajnie prościej jest puścić z dymem coś starego i budować coś nowego na danej działce. No i nie daj nam Boże oraz wszystkie inne bogi, aby tak się stało. No nie dajcie, abyśmy z drżeniem serca reagowali na każdy sygnał Straży Pożarnej.
Ja wiem, że nudne jest pisanie w kółko o tym, że o starą spuściznę zamożnego i pięknego Landsbergu zadbać trzeba. Ale też i w kółko powtarzać będę. Jakieś losy mnie do tego miasta przywiodły i takie same sprawiły, że ciągle tu mieszkam, więc z uporem maniaka upominam się o zachowanie. O zachowanie spuścizny, jaka nam po światłych landsberskich fabrykantach została, oraz o to, co nam po gminie żydowskiej też zostało (Szema Israel). I absolutnie nie chodzi mnie o jakieś prywatne możliwości, typu Muzeum Miasta, typu cokolwiek innego. Chodzi mnie o przywrócenie temu miastu jego piękna, jakie można oglądać na starych zdjęciach, pocztówkach – jak choćby z kolekcji Roberta Piotrowskiego czy Wawrzyńca Zielińskiego, lub wręcz absolutu w opowiadaniu o pięknie tego miasta, którego już nie ma, a może być, z rycin pana Romana Picińskiego.
Lansberg przed II wojną światową, wojną wywołaną przez obłąkanego diabła w ludzkiej skórze, któremu odmawiam prawa nazywania go człowiekiem, był czymś niezwykłym, był czarowną dziurką na wschodzie Brandenburgii, na tyle atrakcyjną, że tu przyjeżdżano i cieszono się architekturą, niespiesznym stylem życia, fajnymi knajpkami, że wspomnę Cafe Voley, no warto tu było przyjeżdżać. A potem, a potem degradacja i walka polityczna o swoje nastąpiła. I co? No nic. Bo choć zabiegi byłego szeryfa nadały miastu dobry, bo wręcz europejski sznyt za sprawą różnych instytucji, to jednak ciągle o tym mieście myśli się tak… G. – och to takie miasteczko koło dobrej drogi nad morze. – Och, to takie miasteczko. A nikt nie wie i raczej nikt nie chce pamiętać, że to miasto, które może się poszczycić osiągnięciami w sporcie, nie tylko w żużlu, ale i w kulturze, bo kolekcja Arsenału dzięki panu dyrektorowi Zdzisławowi Linkowskiemu powstała, bo kolekcja prac Władysława Hasiora, a to dzięki panu dyrektorowi Jerzemu Gąsiorkowi również, a to bardzo dobry DKF i to dzięki wielu, bardzo wielu osobom z tego miasta stale działa.
I dlatego z drżeniem serca śledzić będę doniesienia z Dolnego Śląska, z akcji ratowania zamku Książ. Bo jak tam się nie uda, to i u nas się nie uda. Znaczy stare, piękne, wzruszające ma iść na zatracenie, bo nikomu poza mną nie jest potrzebne. Nie wierzę. Zwyczajnie nie wierzę.
P.S. Zamek Książ jednak ocalał. Super. Mam nadzieję, że i nasze zapomniane zabytki też nie spłoną, a cieszyć oko będą. I to taki malutki drobiażdżek do myślenia o mieście dokładam, bo nie tylko Szlak Królewski, jak o Chrobrego ulicy mówią co niektórzy, ale i stare pofabrykanckie wille. Zadbać o nie trzeba i to już… Trudna sprawa. Wiem. Ale coś zrobić. Trzeba. Już. A potem można się szczycić. No można.
Miastu przybędzie kolejny honorowy obywatel. Ten zaszczyt przypadł panu senatorowi Władysławowi Komarnickiemu.