Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Józefa, Lubomira, Ramony , 1 maja 2025

No i doczekałam się wiatru…

2014-12-13, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Wiało i to całkiem nieźle. A trakcie wiania zdarzyło się kilka dziwnych rzeczy. Całkiem ciekawych i jedna całkiem nieoczekiwana, tym bardziej, że niezrozumiała.

Ale po kolei. Szłam sobie wczoraj do FG na przecudny, jak się okazało, koncert (o nim jutro słów więcej i w innej zakładce będzie). Po drodze jak zwykle zatrzymałam się na chwilkę przy cudnej kamienicy, kiedyś piękniej, tak po prawdzie, bo dziś w coraz gorszej ruinie, czyli przy Łokietka 17. To stara kamienica popadająca w coraz większą ruinację. A tu nagle zaskoczenie. Bo z domu zniknęły samosiejki, czyli całkiem spore już drzewka i inne zielsko. Bo zostały zamknięte wszystkie okna. Czyli wiatr o statusie orkanu przyniósł w końcu zmianę? Bo jednak stary i piękny mimo wszystko budynek ma szansę na remont? Ech, tam remont, kompletną przebudowę? Oj dajcie wszystkie bogi tego świata oraz mój już dość mocno zaprzyjaźniony dżinie z lampy Alladyna. Jeśli ten wiatr miałby tylko taką zmianę w mieście przynieść, to niech wieje jak najdłużej.

A potem prawie już doszłam do FG, a tu kolejny zaskok. Bo jest takie dziwne miejsce w mieście nad trzema rzekami, przy ul. Warszawskiej, takie otoczone technicznym, z falistej blachy, płotem. Duża miejska działka porośnięta dziczkami i chyba zapomniana przez wszystkich. Nie wnikam, kto właścicielem jest, bo rzecz mocno zawikłana i bardziej się nadaje na osobne śledztwo, co być może uczynię. No w każdym razie jest kawał gruntu, niemal w samym centrum i od lat tam nic się nie dzieje. A wczoraj, no proszę, wrota wiodące do tego jednak przynoszącego wstyd placu, stały otworem. Czyżby i tam coś się dobrego zaczynało dziać? Czyżby ktoś tam coś miał fajnego dla miasta, ale i dla siebie uczynić? No skoro wrota stanęły otworem, to bardzo być może, że jednak tak. No i byłoby nareszcie świetnie, bo zwyczajnie źle to wygląda.

Jednym słowem, coś się chyba jednak zmienia. Czyżby ten wiatr?

A potem w końcu dotarłam do FG i dane mnie było poznać lady Camillę Panufnik. To za dobrą chwilę nastąpiło. Natomiast z dużą przykrością patrzyłam, jak pani dyrektor FG stała z lady Camillą na środku głównego holu w FG i czekały…, czekały…, czekały na przyjazd do Filharmonii nowego szeryfa miasta wraz z osobą towarzyszącą. Bo był zapowiedziany. Ja wiem, i rozumiem, oraz jestem w stanie przyznać, że nowy szeryf ma milion i jeden obowiązków na głowie, całkiem nowych i wymagających czasu, ale jeśli już wiedział, że nie da rady przybyć, to należało zadzwonić, bo wszak komórki mamy wszyscy. Wystarczyło powiadomić, że choć wizyta w FG zapowiedziana była, to jednak sprawa niecierpiąca zwłoki się wydarzyła i włodarz miasta nie dotrze. Wówczas pani dyrektor FG i lady Camilla Panufnik nie stałby tam i nie czekały. Bo zwyczajnie nie uchodzi.

Rzadko, nader rzadko się zdarza, aby w mieście na siedmiu wzgórzach gościła angielska szlachta. Bo tytuł lady jest tego szlachectwa znakiem. Królowie brytyjscy, że posłużę się ogólnym określeniem, mają to do siebie, że uszlachcają. A skoro tak uczyniono i  wdowa po wielkim polskim kompozytorze nosi ten tytuł, to nie każe się jej czekać na środku głównego holu FG w towarzystwie zmieszanej pani dyrektor i coraz bardziej zaniepokojonego zespołu pracowników instytucji. A skończyło się tak, że siedem, powtarzam siedem minut do 19.00, pani dyrektor zaprosiła lady Camillę na koncert. Niesmak pozostał. Nie mnie pouczać o kindersztubie. Ale mleko się wylało i po koncercie od wielu bywalców FG usłyszałam… Napisz o tym, bo nie chcemy, aby ta przemiła pani myślała o mieście źle. Bo tak się nie godzi włodarzowi miasta. I nikt z bywalców nie chciał słuchać, że może coś się w ostatniej chwili stało, że może jakaś niecierpiąca chwila się wydarzyła. Wszyscy powtarzali jak mantrę… Żyjemy w takich czasach, że mamy telefony, komórka, to podstawa, bo zanim do znajomej wejdziemy na kawę, to do niej dzwonimy. Przykro mi takie słowa pisać. Przykro tym bardziej, że lady Camilla to cudna osobowość i cudna osoba. I powtórzę kolejny raz, angielskiej szlachcie nie wypada stać na środku głównego holu jakiejkolwiek instytucji i czekać. Szczęściem wielkim, lady Camilla jakoś siebie mocno nie celebruje. Dla niej liczy się głównie muzyka męża, a ta była wyśmienita. Ale, że powtórzę, w innym tekście o tym będzie. No mnie było jednakowoż wstyd i czułam się zażenowana. A czuć się zażenowana nie lubię. A wystarczył tylko jeden telefon. Tylko tyle.

A skoro przy koncercie, wyśmienitym, znakomitym, to powiem kolejny raz, jestem. To i kolejny kamyk. Tym razem w stronę publiczności. Nie wychodzi się z koncertu, kiedy on się zaledwie skończył, kiedy maestra się jeszcze kłania, kiedy jeszcze kwiatów jej nie wręczono. Nie robi się tego na Boga, na różne bogi. Bo to wstyd jest wielki. Że powtórzę kolejny raz, nie mnie nauczać o kindersztubie. Ale i muzycy, jak i maestra widzą tę zbiorową ucieczkę do szatni. Jak kto niebywały, to sobie w ferworze emocji zaklaszcze między częściami symfonii lub koncertu. To już bardziej zrozumiem. Ale wychodzenie, kiedy jeszcze koncert trwa, bo oklaski są jego niezbywalną częścią? Bo orkiestra jest jeszcze na scenie? Bo Maestra jeszcze dziękuję swoim ludziom, ale i nam słuchaczom za wydarzenie? Bo wskazuje na partyturę, jako klucz do sukcesu, ale każdy wie, że bez niej i jej ludzi tego sukcesu by nie było? Do szatni? Do tramwaju czy autobusu? Tego nie zrozumiem. Proszę, zapamiętajcie. W filharmoniach obowiązuje taki sznyt. Nie klaszcze się między częściami utworu – nie było tą razą. Sukces. Ale i nie rzuca się do wyjścia, kiedy trwają owacje, kiedy jeszcze maestra, maestro na scenie są, jak i świetna orkiestra. Bo jeszcze coś się może wydarzyć. A takie gremialne wychodzenie słuchaczy, jakie odbyło się po piątkowym koncercie, to pokaz tego, że ktoś przyszedł i nie do końca wiedział, po co. Bo ja dla przykładu przychodzę po muzykę, po wzruszenie, ale i po to, aby muzykom i maestrze godziwie podziękować  za niebywałą dawkę pozytywnych, mnie ostatnio emocji potrzebnych. Za ogromną pracę. Za zachwyt. Mam tylko nadzieję, że lady Camilla tego nie widziała. Bo ja z własnego wyboru siedzę zwykle wysoko, moje ucho dostroiło się już do takiego umiejscowienia, ale też i niestety widzę dużo. A lady Camilla siedziała niżej. Więc może po niepotrzebnym czekaniu w holu oszczędzone jej zostało choćby to.

A dlaczego o tym piszę? Ano z prostego powodu, bo po koncercie wiele gorzkich i nawet nie gorzkich, ale złych słów posłuchałam. Bo mamy cudną i na mistrzowskim wręcz poziomie instytucję, ale zachowania różne powodują, że czuję się czasami  zażenowana. A tego najbardziej na świecie nie lubię.

P.S.  A dziś w mieście gotuje się od imprez. Więcej w naszej zakładce „Kultura”. Trzeba rzucać łodygami krwawnika albo monetami, aby wybrać, gdzie iść. Moja marszruta jest gotowa. Tak więc do zobaczenia w różnych miejscach. 

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x