2014-12-23, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
No niestety. Jakiś czas temu myślałam, że to przypadek, ale wczoraj kolejny raz patrzyłam ze zdumieniem, jak pomyka najpierw jeden, a potem drugi, oba z innymi numerami, ale oba do tego samego celu, znaczy na Piaski.
Przykro mnie jest pisać źle o tramwajach, bo jako osobnik spieszony, bez prawa jazdy i samochodu skazana jestem na transport publiczny, który zresztą lubię, bo mieści się on w moim ekologicznym myśleniu. Dlatego też podwójnie źle mnie jest, bo nie wylewa się pomyj na coś, co ułatwia życie. Ale nie mogę zdzierżyć, stąd złośliwiec taki. Otóż kilka lat temu narzekałam głośno w redakcji wrażej gazety, że coś chyba nie trybi z tą komunikacją miejską, bo autobusy jeżdżą stadami, ale i tramwaje też. Wówczas mój przemiły kolega, spec od komunikacji miejskiej tłumaczył mnie mniej więcej tak – Ależ Ochwat, ty nie rozumiesz, to są węzłowe godziny, węzłowe przystanki, więc tak to może wyglądać, ale naprawdę tak nie jest. Chodzi o to, żeby wszyscy mieli sposobność w miarę racjonalnej przesiadki. OK. Przyjęłam wówczas tłumaczenie. Ale lata mijają, a ja jakoś nie potrafię się zgodzić z takim tłumaczeniem. Kilka dni temu widziałam, jak jeden po drugim pomykają po sobie tramwaje jadące na Piaski. Pomyślałam, jakieś spóźnienie, jakiś błąd, ktoś się pomylił. Ale potem podobne obrazki widziałam kilka razy. No i pomyślałam sobie, nie, to nie błąd, nie żadne spóźnienie. Skoro dzień po dniu o określonych porach w odstępach zaledwie sekundowych na Piaski jadą aż dwa z trzech generalnie jeżdżących linii tramwajowych w mieście. A potem się czeka, szlag, bywa długo. Więc to nie spóźnienie, ani błąd. To zwyczajnie źle ułożony plan komunikacji. Bo nie powinno tak być, że w niezbyt dużym mieście, gdzie jednak sporo ludzi korzysta z tramwajów i autobusów, właśnie miejska komunikacja jeździ stadami. A jak się widzi jeden i drugi tramwaj jadący za sobą na Piaski, a każdy z innym numerem, to się myśli, wataha tam podąża. Ale konsekwencja jest taka. Pierwszy z watahy zbiera pasażerów, a drugi z watahy tylko wyrzuca pasażerów. A tych, co czekają na następne połączenie diabli z feblikiem biorą. Bo muszą poczekać niemal 20 minut na następne połączenie. A gdzie logika, gdzie sens? Że powtórzę, nie znam się na układaniu rozkładu jazdy pociągów, tramwajów i autobusów, tudzież samolotów i statków. Ale i dla mnie, dla takiego neptyka, tramwaje jeżdżące jeden z drugim w jedno miejsce, a potem prawie pół godziny przerwy następne, to jednak błąd. Przypomnę tylko rozmowę z moim byłym szefem Pawłem Krysiakiem, który od trzech lat kieruje częstochowską Gazetą Wyborczą. Wśród różnych kwestii, o jakich rozmawialiśmy, były też tramwaje. Bo w Częstochowie jeżdżą te nowoczesne, z bydgoskiej Pesy, no moje marzenie, bo bliskie niemieckim bombardierom, takim niemal jak szynobusy, które muszą podziwiać wszyscy, którzy idą ze mną na wycieczkę do Kostrzyna, no i te w Częstochowie jeżdżą co siedem minut, nie ma stadnego podróżowania. Nie ma czekania. Można? Można. No i tego bym sobie życzyła. Choć i tak wolę podróżować per pedes. Może tam daleko samolotem, a potem pieszo. Ale i tak myślę sobie, że jednak w mieście średniej wielkości komunikację miejską należy jednak przesterować. Należy oraz trzeba. I to szybko.
No a teraz z innego kątka. Ale też komunikacyjnego będzie. Bo o dziurze będzie. Myślałam sobie, że tylko mnie wielka dziura w ulicy Cichońskiego wprawia w zdumienie. Znaczy jej wielkość i sposób potraktowania. Otóż nie. Nie tylko mnie. Bo w całkiem wielkim i liczącym się portalu internetowym przeczytałam wczoraj wieczorem (sic!), że wielka dziura straszy w Gorzowie. I dawaj a piat’ o tym, o czym ja niedawno, znaczy wczoraj. I w podobnym stylu. Czyli chyba jednak dobrze myślę. Bo zwyczajnie dziwnie się czyta, że skrzyżowanie zamknięte jest, bo… No chyba, że dziursko nastręcza olbrzymich kłopotów inżynierskich, bo różnego rodzaju instalacje, bo coś tam. To rozumiem. Bo namysłu trzeba. Ale w przypadku tej akurat dziury takiego zastrzeżenia nie było. Znaczy proste, zasypać trzeba i już. Myślę jednak, że w mieście na siedmiu wzgórzach dziura mała czy duża, zawsze jest problemem. No cóż.
P.S. Wczoraj minęła 13. rocznica śmierci Grzegorza Ciechowskiego. Fani pamiętają i nie dają się nabrać w domowe rozgrywki między kobietami wielkiego muzyka. My, wierni, którzy tylko jeździliśmy, ale nie korciło nas, aby wchodzić w prywatne relacje, pamiętamy i życzymy tym bezpośrednio zaangażowanym, aby własne sprawy załatwiały we własnym podwórku. Bo pamięć o muzyku, wybitnym, to jedno, a pralka jego kobiet, to co innego. I ta pralka trochę zaczyna go przesłaniać. A szkoda. Bo znakomity i świetnym był, i za to go cenię, i dlatego go słucham. Też. Bo klasykę przede wszystkim. Pamiętajcie, 13 lat temu umarł Grzegorz Ciechowski, na serce umarł. Był wielkim muzykiem. Nie miał szczęścia do kobiet, ale do fanów tak. My pamiętamy. My fani.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.