Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Józefa, Lubomira, Ramony , 1 maja 2025

No i znów mnie diabli wzięli

2015-01-14, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Bo zaledwie kilka dni po dyskusji o mojej dzielnicy znów pacykarze przypuścili udany atak na stare, piękne i wcale nie do końca zrujnowane kamienice. Znów je popaćkali. A bezpieczeństwo, to także dbałość o te budynki właśnie, w których my mieszkamy.

No zwyczajnie diabli mnie wzięli, ale też zrobiło mnie się megasmutno. Bo znów jakaś durna ręka i chora głowa popaćkała partery kilku budynków na mojej ulicy. Gdyby ten wątpliwy zaszczyt spotkał moją kamienicę, to klęłabym mniej. Bo moja kamienica nie ma ślicznych elementów architektonicznych, jakie można zobaczyć na właśnie oszpeconych domach. Widać je, znaczy piękne detale, jak się przejdzie na drugą stronę, ogarnie wzrokiem całość i choć rzeczywiście, może nie są w doskonalej kondycji, to jednak szlachetność całej formy i ślady – jeszcze do uratowania – widać. Bo o tym, czy coś nas zachwyca, decyduje wszystko, układ architektoniczny budynku, kolor elewacji, w tym przypadku jedyny mi znany, jagodowy, bo ozdobniki. A tu masz, masz człowieku. Znów jakiś durny paćkarz, popaćkała parter. No szlag i wszystkie plagi egipskie w jednym.

No i wypada mnie chyba jednak odszczekać słowa krytyki pod adresem kolegów dziennikarzy. Bo może nie jest tu tak okropecznie niebezpiecznie, jak oni myślą, ale nie jest też tak, że reagujemy na zło, które niesie czyjaś wraża ręka ze spreyem. Wandali nie widział nikt, nikt nie zadzwonił po policję, nikt nie dołożył ręki, aby debili z farbą ująć i programowo ukarać. Och, jak ja bym chciała, aby w końcu ktoś tych bezmózgich pseudografficiarzy złapał i ukarał. Dla przykładu obciążył ich, a jeśli są smarkaci, małoletni, to ich rodziców, i to w taki sposób, że muszą zapłacić za remont elewacji. A jako że Nowe Miasto jest wpisane do rejestru zabytków, to kara byłaby dotkliwa, bo remont takiej elewacji, to coś koło 200 tys. zł. I nie powinno być zmiłuj się Boże, tylko twarde respektowanie prawa. Ktoś coś popaćkał, ktoś coś zniszczył, musi odpokutować. Na tej samej zasadzie, jak w Anglii zrobiono porządek z kibolami piłkarskimi. Dla tych, co historii nie pamiętają, przypomnę tylko, że lata temu, nawet nie tak odległe, mecze z udziałem Anglików, to zawsze horror był. Bo angielscy ultrasi byli postrachem całego świata. Brutalni, nieobliczalni, niebezpieczni. No jednym słowem, coś okropnego, prawdziwy Bicz Boży, niczym w średniowieczu czeskie Sierotki. I nagle Zjednoczone Królestwo powiedziało stop. Dalej tak nie będzie. Na kiboli posypały się straszliwe kary. Straszliwe, bo finansowe. Za burdę na stadionie, albo blisko niego, kara była jedna. Finansowa. Kibol, chuligan (no zawsze mam problem z tym rzeczownikiem, bo w mojej matrycy pamięci mam zawsze angielskie słówko hooligan i zawsze piszę polską wersję w angielskiej ortografii, no cóż) za burdę był skazywany na dotkliwą karę, wielokrotność wynagrodzenia angielskiego Bobby, policjanta znaczy. I to było z całą surowością ściągane. Efekt – uspokoiło się. Uspokoiło tak bardzo, że dziś nikt się angielskich kibiców, nie kiboli, nie boi. Tak więc może trzeba sięgnąć po angielskie wzory zarówno w przypadku wandali niszczących budynki, ale i bywa kibiców, których zachowania ocierają się o zachowania hooligans.

Ale wracając do naszego podwórka. Koledzy dziennikarze mówili, że jest niebezpiecznie i boją się tu chodzić. I jak nieodległy czas pokazał, po części mieli rację. Ta część jest taka, że nadal nie reagujemy, my mieszkańcy, kiedy wandale, uzbrojeni tylko i aż tylko w spreje przypuszczają atak. I tak naprawdę to jest to jedno niebezpieczeństwo. Taki rodzaj chuligaństwa, tym bardziej dotkliwy, że trudny do niwelacji. Bo naprawdę innych zagrożeń nie ma. Na wszelki wypadek popytałam znów okolicznych. I każdy z nich mówił to, co ja. Stara żulerka umarła, nowej nie ma, bo i skąd ma się wziąć. To już nie te czasy, kiedy i melinka z wódką wątpliwego autoramentu działała, bo alkohol można kupić wszędzie. To nie te czasy, kiedy książęta podziemia jakieś tajne biznesy, na małą skalę oczywiście, kręcili, bo i książąt podziemia nie ma, ani żadnych interesów do zrobienia też nie. Bo jeśli są jacyś książęta podziemia, to na pewno nie mieszkają akurat tu, na Nowym Mieście. Bo wolą wygodne nowe domy gdzieś tam, na obrzeżach miasta. No cóż.

No i z innego kątka. Dane mnie było wczoraj poznać fantastyczną osobę. Córkę znakomitego byłego gorzowskiego żużlowca. Spotkałam ją pierwszy raz i co dziwne, znakomicie się nam rozmawiało. Sylwetkę pani Agnieszki za jakiś czas przedstawię, bo ciekawa to bardzo osoba. Tacie pani Agnieszki, który pomyślał o tym, żeby córkę pokazać, serdecznie dziękuję. Rzadko się zdarza, że poznaje się kogoś nowego, i z tą osobą spędza się trochę czasu, ale to taki miły czas, kiedy się gada o chlebie i niebie, chlebie i niebie angielskim, ale i z miasta na siedmiu wzgórzach. To taki czas, który przynosi fajne refleksje, otwiera na nowe. Dziękuję tacie, ale i pani Agnieszce, że zechciała poświęcić mi czas. A jak powiedziałam, za czas jakiś sobie się przekonacie, jak zwyczajni gorzowianie mogą być nadzwyczajni.

P.S. Dziś o 17.00 w Muzeum Lubuskim Bartek Nowak będzie opowiadał o moim jednym z najbardziej ulubionych malarzy, o Andrzeju Wróblewskim, muzeum ma to szczęście, że ma jego prace. A ja od czasu do czasu jadę do Poznania, aby sobie jego prace oglądać. Byłam tam już wiele razy i zawsze stałam, albo siedziałam w części poświęconej nowej sztuce i gapiłam się na Wróblewskiego, na prace Marii Pnińskiej, na obrazy Jerzego Nowosielskiego, na Jonasza Sterna, na wielu innych. I za każdym razem mówiłam, sobie, bo i komu innemu, jakie to piękne, jakie znakomite. Z przyczyn rodzinnych nie mogę być na wykładzie Bartka, ale szalenie ciekawa jestem, więc może ktoś mi opowie, o czym Bartek mówił. Warto się wybrać, warto a nawet trzeba. Jaka szkoda, że powtórzę, że nie mogę. No cóż, życie pisze różne scenariusze.

P.S. 2. Moje jaskółki żyją i mają się dobrze, ale uśpiłam ich aktywność i poszłam do FG na zachwycający koncert muzyki rumuńskiej. Ptaszory wolały w domu zostać i słuchać, z niewiadomego mnie powodu, znowu muzyki Kimmo Pohjonena. Więc słuchały, a ja w spokoju ducha muzyki rumuńskiej. Było to wydarzenie w skali kraju i nie dajcie nam Bogi wszelakie, aby nam tę filharmonię zamknięto, bo jak to się stanie, to wyjeżdżam. I już nigdy dobrego słowa o tym mieście nie napiszę. Jaskółki się obudziły i szczebioczą głośno – Ochwat, idiotko, wypluj te słowa. Nie damy zamknąć FG. Jak ptaki tak szczebioczą, to strach się bać. Oby.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x