2015-02-11, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Tylko dobre informacje dochodzą z FG. Znów jest sukces, bo są pieniądze na instrumenty, i to nie z byle jakiego źródła, bo z ministerstwa kultury. I dlatego bardzo uprzejmie proszę, zanim znów ktoś zacznie gadać – FG do likwidacji, niech najpierw pozna materię, którą chce likwidować.
Nie chodzę do FG, z różnych przyczyn, tak często jak bym chciała. Ale wiem, że FG znów zaliczyła sukces. Znaczy jacyś ludzie w ministerstwie kultury docenili to, co tu się z klasyką dzieje, docenili też dobrze napisane wnioski i są pieniądze. Na instrumenty – 100 tys. złotych, 81 tys. na organizację III Festiwalu Muzyki Współczesnej im. Wojciecha Kilara oraz 17 tys. na „Stabat Mater” Grzegorza Duchnowskiego. Inne, kolejne wnioski czekają na zakończenie konkursów.
Ale tylko te trzy pozwalają na jedną konstatację. FG, choć ma tylko cztery i troszeczkę roku, jest na tyle ważna, na tyle dostrzegalna, na tyle już licząca się w kraju, że dostaje całkiem spory pieniądz z ministerstwa. Przecież nikt nie lubi wydawać kasy, państwowej, znaczy i naszej, też na coś, co jest niedookreślone, nie wiadomo, co się z tym czymś dzieje. No oni tam dość uważnie patrzą, komu jaką kasę dają. A skoro dali FG, to tylko wypada się cieszyć. Znaczy nasza FG jest ważna i warto w nią inwestować.
Inwestować publiczne środki. Nienawidzę określenia środki – więc publiczny pieniądz. Skoro ktoś uznaje, że warto, my się tylko cieszmy. Ja się cieszę, bo od pierwszego Festiwalu Muzyki Współczesnej każdemu powtarzam, muzyka współczesna nie jest tym czymś, z czym mieliśmy do czynienia w latach 70. i 80., kiedy dodeka i kompozycje atonalne były na fali. Muzyka współczesna, nowa, to inna jakość, to odkrywanie nowych młodych twórców, którzy swój własny język muzyczny zaklinają w dźwięki, a te dźwięki nie są drażniące, często gdzieś tam się odwołują do tego, co znamy, albo odkrywają nam nowe, nowe nieznane, bo z obcych kultur, bo sięgają do wzorców Japonii, Chin, albo sięgają po muzykę gwiazd. I powstaje nowa jakość.
Ale ja znów do pieniędzy wrócę. To prawda, że kasy na kulturę w mieście na siedmiu wzgórzach mało jest. Zresztą jak i w całym kraju. Bo po co kultura, jest polityka, jest dywagacja, kultura zawsze się sama obroni. Co akurat fałszem jest. Bo kultura jest emanacją naszej tożsamości, podobnie jak język, jak literatura. A na to nie ma kasy. Nigdy nie było. A właśnie o te wartości dbać trzeba. Trzeba, bo jak zniknie język, jak kultura, ta wysoka, rozpuści się w pop, to i my zginiemy. Nas nie będzie.
Bo tak po prawdzie nas w Gorzowie, nas związanych mocno z kulturą coraz mniej jest mało. Mamy coraz mniej miejsc, z którymi się utożsamiamy. Bo dzięki „światłemu programowi restrukturyzacji kultury gorzowskiej” tych miejsc jest coraz mniej. Do mocno wyrazistych miejsc zaliczam Jazz Club, na szczęście urzędnicy od kultury się od Filarów odczepili. Nareszcie. Do miejsc wyrazistych zaliczam FG i robić wszystko trzeba, aby od tej instytucji odczepili się urzędnicy, bo jak oni się przyczepią, to będzie coś okropnego. Do miejsc wyrazistych zaliczam też Teatr Osterwy, który ostatnio zamordował mojego ukochanego poetę Jana z Czarnolasu, ale czasami się tak zdarza, i trzeba przeżyć. Bo często Osterwa pokazuje znakomite rzeczy i o tym trzeba pamiętać i powtarzać. Znakiem jest. Znakiem jest też Muzeum, znakiem jest Biblioteka. Znakiem był Lamus, Kamienica Artystyczna. Po „światłych” zmianach w kulturze znak znika. Jest MOS z głównym kuratorem, który przez lata nie potrafił określić profilu programowego. Bo zwyczajnie go nie ma. Jest Kamienica Lamus, z dobrym kuratorem, ale akurat on nie jest nikomu potrzebny. Jakie to gorzowskie.
Ktoś kiedyś mnie powiedział, pomieszkasz w tym mieście, przesiąkniesz klimatem, zgorzejesz. No nie. Nie zgorzeję. Ale nawet kiedy z oddali będę się przyglądać temu, co tu się dzieje, będę oceniać. A dzieje się trochę dobrze. Bo Dziekański, bo panie Pera i Wolińska, bo dyrektor Wojciech Popek, bo … Ale i nie dobrze, bo Zbyszek Sejwa, jakoś wszyscy zapomnieli o tym, co Zibi, zrobił dla kultury, a zrobił wiele. Ciekawych imprez w Lamusie, ciekawych z różnych przyczyn. Mnie interesuje jedna jakość. Maestria. Było, było dobrze i ciekawie. Ale ktoś pomyślał, że Zbyszka pomijać trzeba. Szkoda. Jakie to gorzowskie, że nagle władają nami ludzie, którzy mało wiedzą o maestrii, a tych co wiedzą, się pomija. No szkoda.
P.S. No i zepsuła mnie się telewizja, no szlag i wszystkie plagi świata. I nie mogłam zobaczyć spektaklu o moim ukochanym władcy, znaczy Fryderyku II Wielkim z domu Hohenzollern, z Janem Świderskim, którego oglądałam kiedyś w „Policji” Sławomira Mrożka w poznańskim Teatrze Na Piętrze na Masztalarskiej. Za chwilkę niewielką jadę do Szczecina, aby w tej pięknej sali symfonii szczecińskiej posłuchać Drugiej Symfonii Pieśni Żałosnych Henryka Mikołaja Góreckiego, czyli muzyki takiej, jak Aria na strunie G Jana Sebastiana Bacha albo 24 koncertu fortepianowy Wolfganga Amadeusza Mozarta, albo Obrazki z wystawy Modesta Musorgskiego, albo Tańce połowieckie Aleksandra Borodina, albo… I tu wszyscy kompozytorzy świata. No cóż, tak mam. A spektaklu szkoda. Szlag, zawiodła elektronika. I nie wiem, co się stało.
A z Fryderykiem II Wielkim Hohenzollernem tak mam, że zawsze muszę go bronić. Bo nikt nie rozumie mojego ulubieństwa, mojej estymy właśnie dla Fryderyka, owszem okropny był, ale jakżesz fascynujący. Bo nie było władcy równie ciekawego. Nie było. Po niemiecku nie mówię, nie czytam. Ale władcę kocham, no i cóż, tak mam. W tym roku obchodzimy 600-lecie obecności domu Hohenzollern w Berlinie. Ja będę świętować, pojadę do B. Usiądę na ławce na Unter den Linden, pogapię się na Dom, a potem pójdę na Wyspę, i pogapię się na Pergamon. A potem pojadę do Poczdamu, Pojdę do Sanssouci, do najpiękniejszego miejsca w tej części Europy, położę ziemniaka na grobie ukochanego władcy i będę każdemu tłumaczyła, czemu on najważniejszy jest. Fryderyk II Wielki z domu Hohenzollern jest. Moją wielką miłością, moją fascynacją, moimi mitem, moją wielką zagadką, z którą się mierzę. Moją zagadką, że powtórzę. Bo dziś, luty jest, świętujemy 600-lecie obecności Hohenzollernów w Berlinie.
P.S. 2. Chyba czas opuścić miasto, czas. Pojechać dalej. A jako że nie mam prawa jazdy, to koleją. Pociągiem znaczy. I za każdym razem będę miała na uwadze, Fryderyk II Wielki Hohenzollern. Mój ukochany władca. No cóż.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.