2015-02-20, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Przy kanapie stoliki ustawione w piętra, na scenie obok cennego fortepianu stoją krzesła. A na podłodze głównej sali ludzie z klubu i zaprzyjaźniony osobnik najpierw zdarli starą wykładzinę, a potem pracowicie czyścili płytki z kleju i innego badziewia.
No mały remont, albo jak chce Prezes, całkiem spora kosmetyka idzie na całego. Czas już był najwyższy, żeby wymienić starą wykładzinę na głównej sali. Oczywiście sygnał do zmian dał sam Prezes, bo to on i te nieliczne klubowe pająki wiedzą, kiedy czas na zmiany najlepszy jest. Stan na dziś jest taki. Stara wykładzina zdarta do imentu. Popękane lub obluzowane płytki w podłodze oznaczone czarnymi paskami czekają na zmianę. Akcji – znaczy zmiana podłogi - część druga się zacznie dziś. I jak mówi Prezes, operacja wymiany zniszczonej wykładziny i lekka reperacja podłogi pod nią możliwa była dzięki sponsorowi. Bo klub liczy złotówki i ściboli kasę na mniejsze i większe wydarzenia. Operacja „Wykładzina” powinna zakończyć się do końca tego tygodnia, może przeciągnie się na począteczek następnego. No cóż, jak się zna podejście Prezesa do wszelakich remontów, to cóż się dziwić. Ma być dobrze, porządnie i na jakiś pokaźny czas.
I jak piszę o remoncie lub też, jak chce Prezes, kosmetyce w klubie, to nie mogę sobie odmówić przyjemności anegdoty. Kilka lat temu, jak klub przeszedł rzeczywiście duży remont, przyszłam sobie do jazzowej piwnicy, bo chciałam zaczynić gadulca z Prezesem właśnie. No i weszłam do klubu, a tu w części barowej, pod pulpitem przy składanych drzwiach widzę, że siedzi sobie jakiś ludek w roboczych ciuchach i kapeluszu z gazety i coś tam pracowicie maluje, w jakimś ciemnym kątku. Podchodzę ci ja więc do siły roboczej, maksymalnie skoncentrowanej na swojej robocie i mówię – Przepraszam pana bardzo, szukam pana Dziekańskiego. A ludek się wynurza i nagle się okazuje, że ni mniej, ni więcej, tylko sam prezes ową siłą fachową jest. Mnie na dzień dobry trochę przytkało. Ale po chwili pytam – Boguś, ale na litość Boga, przecież zaledwie remont się skończył. Co ty tam jeszcze malujesz. Na co Prezes z niewzruszonym spokojem odpowiada – No wiesz, tam pod tym pulpitem takie niedomalowane zostało. Na co ja – Boguś, ale kto o tym będzie wiedział? Na co Prezes nadal z niewzruszonym spokojem odpowiedział – No ja i pająki.
No i cóż. Jak o niedomalowanym miejscu wiedzieli tylko Prezes i pająki, tak i lekko o obluzowanych płytkach w podłodze też wiedziałby Prezes i pająki. To się nazywa perfekcjonizm do bólu albo…, ech nie, nie napiszę, bo musiałabym użyć wyrazów, których w szacownym portalu używać zwyczajnie nie wypada. W każdym razie piwnica normalnie działa, z użycia wyłączona jest tylko główna sala. Bar działa.
I z innej mańki. Otóż przeżyłam szok. Bo paskudne ogrodzenie, które powinno być już dawno wyburzone i zastąpione czymś innym przy Szkole Muzycznej I i II stopnia przy Chrobrego, a płot dokładnie od Łokietka, pokryło się wesołym graffiti. W słonecznej żółtej barwie pokazuje obrazek, na którym widać jakieś dwie postaci. Straszliwe, brzydkie ceglane ogrodzenie, które wydawało się, że się lada chwilka, lada momencik się zawali, nagle zyskało nową twarz. I już po prawdzie nie widzi się krzywego, wypuczonego muru, obok którego strach przechodzić, tylko wesołe, słoneczne i zajmujące ogrodzenie. No i proszę, co znaczy lifting, choćby taki dyskusyjny, bo jednak ktoś się napracował, przykrył brzydactwo, ale jednak brzydactwo wymaga naprawy. Mimo słonecznego liftingu. Jednak tak.
I na koniec o sprawie ważnej będzie i całkiem na poważnie. Odprowadziliśmy w ostatnią ziemską drogę śp. Dorotę Kurmin. Na cmentarzu komunalnym stawili się wszyscy, niemal całe środowisko dziennikarskie. Byli też ludzie w inny sposób z Dorotą związani. Jako że prowadziła katolicki program „Ichtis”, pogrzeb miał bardzo uroczystą, ceremonialną oprawę kapłańską, łącznie z listem od ordynariusza diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, księdza biskupa Stefana Regmunta. Ceremonia odbyła się w nowej kaplicy, przy siedzibie firmy Products. Przyjechali ludzie z Zielonej Góry, z telewizji, w której Dorota całe swoje zawodowe życie spędziła. Szłam w kondukcie od starej części cmentarza, do miejsca ostatecznego spoczynku Doroty i tak sobie myślałam, co to jest za wiek do umierania, tylko 43 lata. No co to jest za wiek, kiedy medycyna umie dziś wszystko lub prawie wszystko. Tym razem nie umiała. Umarła mi koleżanka, którą odprowadziłam na miejsce ostatniego spoczynku. Będę ją, tak jak i innych, których tam za ostatni czas odprowadzałam, pamiętać. A zanim trafiłam na uroczystość pogrzebową Doroty, to zapaliłam zniczka na grobie Kazimierza Furmana i ja zwykle w myśli go zrugałam, że tak szybko, za szybko odszedł. Jak i Dorota właśnie. Będę pamiętać.
Szlag i inne plagi. Przecież miało być tylko dobrze. A nie jest.
P.S. Dziś w mieście na siedmiu wzgórzach trochę fajnych rzeczy się dzieje. Wykaz na plakacie w naszej zakładce „Kultura”. No ja niestety, zwłaszcza żałuję „Abakanów” w Muzeum Lubuskim im. Jana Dekerta, nie będę. Bo jak już pisałam, jadę do nowej Filharmonii Szczecińskiej na koncert. Na afiszu „Trzecia symfonia pieśni żałosnych” Henryka Mikołaja Góreckiego, coś cudownego, przepiękna kompozycja. Mnie zauracza za każdym razem. Czasem w domu słucham, bo mam dwa wykonania na płytkach. Zobaczymy, jak tym razem będzie. No wiecie, złota sala, dobra muzyka. Napiszę, jak było. To moja trzecia na żywo „Symfonia” Góreckiego.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.