2015-03-02, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Kiedy wczoraj wyszłam na ulicę, zaskoczyły mnie flagi narodowe na kamienicach. A kiedy dojechałam do innej miejscowości, ich nie było. Dopiero przemili znajomi pozwolili rozwikłać zagadkę.
Tak się składa, że w kraju między dwoma rzekami z cezurą tej trzeciej, największej, świąt różnych mamy od nagłego czorta i więcej. I czasami człowiek zwyczajnie nie pamięta, na pamiątkę czego flagi mogą wisieć. Jak wiszą mieszane, czyli państwowo-miejskie, to jeszcze pół biedy jest, bo od lat zajmuję się dziejami grodu nad Wartą, Kłodawką i Srebrną i jakoś tam daję sobie radę z rocznicami. I tak było z państwowymi do tej pory. A tu masz babo placek, 1 marca, flagi państwowe na masztach. No i okazało się, że czcimy dzień „żołnierzy wyklętych”. Trochę mnie to zdumiało, bo jak od tej pory, od 1989 roku, od przełomu demokratycznego jakoś tak państwowo i szumnie tego dnia nie obchodziliśmy. I tak mnie naszło, że mamy w tym kraju całą masę różnych dni na różne okoliczności i jakby tak w historii kraju pogrzebać, to by się nagle okazało, że flagi powinny właściwie cały rok wisieć, aby upamiętniać różne daty, różne święta i wydarzenia oraz różnych ludzi. No cóż, wiszą flagi, znaczy bardzo ważny dzień nam nastał.
No i z innej mańki. Jeszcze kilka dni temu mieliśmy przy ul. Kosynierów Gdyńskich całkiem ładny kawałeczek miasta. Stały sobie trzy ślicznie odnowione kamienice. Oko cieszyły, bo nagle malusi kawalątek miasta wyglądał tak, jak powinno całe miasto. Ale nie, jakaś banda debili uznała za słuszne popaćkać elewacje jakimiś durnymi hasłami, jakimiś swoimi prywatnymi żalami i obelgami. Zwyczajnie smutno mnie się zrobiło. Tyle pieniędzy wyrzuconych w błoto przez jakiegoś idiotę. Jak się okazuje, pisać o nich to za mało. Jakoś nie ma żadnych śladów, że ktokolwiek się tymi pacykarzami przejmuje, i chyba tylko mnie oni denerwują i złoszczą.
I z kolejnego kątka, kulturalnego. Laureatem nagrody im. Janusza Słowika został Tomasz Malewicz, dziennikarz TeleTopu i szef CKN Centrala. Nagrodę funduje i przyznaje grupa gorzowian związanych z kulturą, ale niepowiązanych z jakąkolwiek instytucją. Tym razem poszła w ręce osoby także niezwiązanej z jakąkolwiek instytucją. No i dobrze. Tomasa, bo taką ma ksywkę, znam i lubię. Chce mu się ściągać do miasta kapelki różne, niekoniecznie z głównego nurtu, bardziej z undergroundu. Tyż piknie – jak mawia Kwiczoł z „Janosika”. Choć ten nurt jest już coraz bardziej odległy od moich fascynacji, to jednak przyjemnie, kiedy ci, co jednak z oficjalną kulturą są powiązani, widzą tych, co robią coś w niszy.
No i na koniec będzie o międzynarodowych kontaktach różnych środowisk z grodu na siedmiu wzgórzach. Otóż tak się składa, że mój macierzysty Klub Turystyki pieszej Nasza Chata ma takie kontakty z grupą turystyczną z Frankfurtu nad Odrą. I właśnie za tydzień pójdziemy razem w wędrówkę, potem usiądziemy razem przy zupie. Będzie radośnie, ciekawie, międzynarodowo właśnie. Tym razem Niemcy nas zaprosili, a ponieważ w Niemczech nie chodzi się po lasach, tak jak u nas, to spotkanie będzie u nas właśnie. Poplączemy się w okolicach Santoczna i Brzozy, a na zupę pojedziemy do grodu z Lemko-Tower. No i fajnie, bo nasze małe Carcassonne piękne jest i warte pokazywania. Ja tam polezę się poszwendać przy murach obronnych i wejdę naturalnie do kolegiaty strzeleckiej z przepięknym ołtarzem. A jak kto zechce, to zabiorę go ze sobą w miejski szlak.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.