2015-03-03, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Musiało minąć trochę czasu, aby i o tym napisać. Bo jakoś tak od razu się nie dało. Bo myślałam sobie, że skoro mieszkam w niekoniecznie wielkim mieście, to muszę się godzić z takim, a nie innym gustem. Ale jak pojechałam do Szczecina, to na widok jednego pomnika jednak odebrało mi głos. No cóż…
Szalenie niepopularne jest mówienie o tym, że coś się w mieście nad trzema rzekami nie podoba, czegoś nie powinno w przestrzeni publicznej być, bo zwyczajnie razi i boli. Bo przecież wszystko, co tu się pojawia, jest piękne i znakomite. No nie, tak nie jest. Tak mnie się wydaje. Bo mnie boli i tak mam z dwoma pomnikami.
Ten pierwszy, to pomnik biskupa Wilhelma Pluty przy katedrze. Monumentalna postać, z tablicami herbowymi u stóp zwyczajnie straszy. Bo dobry i światły biskup, który mnie bierzmował w kościele pod wezwaniem św. Zbawiciela w miasteczku obok kirkutu, został przedstawiony jako groźny kazuista, który z postumentu patrzy krogulczym wzrokiem, a jego gest nie jest dobry, tylko straszny. No bójcie się wszyscy. Przeskalowany, niedobry, brzydki zwyczajnie. A to przecież dobry biskup był, dobry…
A drugi, to monument Jana Pawła II obok kościoła na Manhattanie, w tym miejscu, gdzie był, już schorowany, ale dobry. Ciągle pamiętający biskupa Plutę, ciągle pamiętający tę ziemię. Dobry. A pomnik… No cóż. Paskudny. Paskudny, bo takich samych jest w Polsce wiele. Jedna ręka te pomniki wykonała. A jak znam zasady, to tylko się pod sztancą podpisała. Bo wystarczy popatrzeć na pomnik Jana Kilińskiego w Krakowie i one się od siebie różnią tylko głowami, twarzami bohaterów, bo i sylwetki i cała konstrukcja jest taka sama. A jak głębiej poszukać, to takich postaci JPII jest w naszym kraju bardzo, ale to bardzo dużo. Wszystkie takie same, wszystkie jednakowo brzydkie. No i w tym zalewie takiego samego badziewia także pomnik biskupa Pluty.
Myślałam sobie jeszcze do niedawna, że to przypadłość takich grajdołków, które uwierzyły w magię i moc profesora, który tak naprawdę ceramikiem jest, ale nagle postanowił zostać monumentalistą, twórcą wielkich monumentalnych rzeźb wielkich Polaków. I dawaj zamawiać pomniki. Pal sześć, takie same. A niech sobie będą.
A tu zonk. Jakiś czas temu byłam w Szczecinie, w Filharmonii, na cudnym koncercie. Ale zanim dotarłam do FSz, która mnie się z wierzchu, znaczy z bryły nie podoba, ale wnętrze jest zachwycające i trzymam kciuki, żeby nagrodę Miesa van der Rohe, najważniejszą nagrodę architektoniczną świata, jednak dostała, to mnie zaatakował kicz. Kicz w postaci czystej. Bo choć sam plac Ofiar Grudnia 1970 roku robi niesamowite wrażenie, bo jest piękny, bo zachwyca formą, tą taką nieoczywistą, kojarzącą się z parkiem dla rolkarzy, bo komuś się chciało pomyśleć, bo leży między FSz, Bramą i cerkiewką, bo światła, bo biały bruk, to jednak. To jednak straszy tą uskrzydloną postacią ustawioną w łódce z kulą w ręce. Obok dwa kamienie pamięci. Stałam tam i mnie zwyczajnie bolało. Bolało tak, kiedy patrzę na kicze w mieście na siedmiu wzgórzach. I czemu jakoś nie byłam zaskoczona, kiedy się dowiedziałam, kto to okropieństwo zaprojektował. Bo to ten sam twórca, któremu zawdzięczamy owe dwie paskudne rzeźby, ten sam, który jest autorem wielu innych w kraju.
No straszne.
A przecież Szczecin to duże, wielkie miasto i ono sobie zafundowało takie skrzydlate paskudztwo? No dziwne. A nie wystarczyłby prosty granitowy blok, najlepiej czarny z prostym cytatem z Horacego? Byłoby super. Nie jest. I dlatego już się nie dziwię, że w mieście na siedmiu wzgórzach straszą pseudo-pomniki, bo skoro w Sz. mogą, to czemu u nas niet? Skoro im tam, w pięknym i wielkim mieście ktoś uczynił taką ujmę, to co się dziwić, że i u nas też?
Zwyczajnie nie rozumiem, jak można sobie takie brzydactwa fundować i to za wielkie pieniądze. A nie można prosto? Tak, jak w Berlinie upamiętnili ofiary Holocaustu , albo Cyganów, Romów, też blisko Bramy Brandenburskiej jest. Żydzi, mają pomnik z wielu klocków, Romowie, pomnik – fontannę, z muzyką Diago Reinhardta i różą. Tak prosto, ale jak pięknie. No nie. Trzeba postawić kiczowate pomniki, kiczowate do bólu. Szkoda.
P.S. No i na odreagowanie kiczu. Dziś o 18.00 w FG kolejne spotkanie Klubu Melomana. Marek jak zwykle zapowiada ciekawe rzeczy, ciekawych gości. Porozmawiamy o afiszu na marzec, a ciekawy on jest. Wiem, Marek nie lubi gal, a takowa będzie, ale nie tylko gale nam się szykują. Więc serdecznie zapraszam. Bo to naprawdę fajne chwile są.
P.S. 2. W domu wojna. Jaskółki z kretesem się obraziły i to o dwa wydarzenia. Pierwsze, koncert w FG, bo sama sobie cichaczem poszłam, a tam takie cymesy. A drugie, bo znów polazłam do cudnego lasu i nie zabrałam skrzydlatych. A toć nie chciały. A teraz wojna. Przeżyjemy. Zwłaszcza, że walizki mojej, nota bene, nie pakują, tylko wyrzekają. Przeżyjemy. No mam taką nadzieję, że przeżyję…
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.