2015-03-10, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Zawiało mnie wczoraj na ulicę Kazimierza Wielkiego i w jedną od niej poboczną. No i sobie tak nieśpiesznie szłam, patrzyłam na piękne, bo piękne budynki, niezbyt wielkie z początku XX wieku i błogo mnie się robiło.
No i to był prywatny mój, pozytywny dodam, zaskok. Bo przecież nie pierwszy raz tamtędy sobie szłam, znaczy ulicą Kazimierza Wielkiego. Nie pierwszy raz gapiłam się na te domy. Ale pierwszy raz uderzyło mnie jedno. Ma rację moja przemiła znajoma, która od czasu do czasu zwraca mi uwagę, że w tym zalewisku śmieci i barachła, jakie mnie otacza, nie potrafię zobaczyć urody tego miasta. No i dziś zobaczyłam. Bo szłam sobie chodnikiem tym przy stacji Pogotowia Ratunkowego i gapiłam się, chyba rzeczywiście po raz pierwszy świadomie (wstyd na Ochwat) na budyneczki, cudne zresztą po drugiej stronie. No i co chwila mnie coś zatrzymywało. Jakiś detal, jakiś wykusz, jakaś mansarda. To nie był długi marsz, ot do ul. Chodkiewicza. Ale ile wrażeń pozytywnych, ile zachwytu. No i już wiem, gdzie zaprowadzę następnym razem moich poznańskich znajomych, którzy lubią tu przyjeżdżać, i lubią, a wręcz wymagają zawsze obowiązkowego spaceru do parku przy Muzeum Lubuskim.
Pójdziemy potem na ul. Kazimierza Wielkiego i będziemy się wspólnie gapić na piękne budynki. Będzie im się podobać, bo oni mają tak, jak ja mam. Lubią prostotę, jak coś ozdobnego jest, to też w pewnych ramach. I te śliczne budyneczki tam przy Kazimierza Wielkiego takie są. Inna rzecz, że prywatne. Widać troskliwą rękę gospodarza, który dba. I to właśnie jest najlepsze potwierdzenie tego, że jednak jak coś jest moje, to o to dbam. Tak mają właściciele budynków tam. Super, można się chwalić kawałeczkiem pięknego miasta na siedmiu wzgórzach. A przy okazji pieczołowicie zadbana fabrykancka willa Carla Bahra z 1903 roku, wówczas poza miastem, dziś wysmakowana siedziba Urzędu Stanu Cywilnego i europejskich komórek magistratu, a dalej kolejny śliczny budynek, dziś w zarządzie PWSZ. No będzie co oglądać.
A teraz z innej mańki. Mam przemiłych znajomych, którzy od lat się plączą po regonie, Polsce, Europie. I w końcu założyli sobie własny portal, czyli gontowiec podróżny. I jak w końcu trafiłam na ich stronę, to dużo czasu mnie wzięło, żeby sobie tylko nikły wycinek ich podróży obejrzeć. Inna rzecz, że z Marią i Bogdanem Gontami tak jest, że jadą w różne miejsca i bardzo, bardzo często zapraszają. A jak nikt z nimi jechać nie chce, bo praca, bo coś tam, to sami jadą. A potem ci wszyscy, co mogli się z nimi zabrać, plują sobie w brodę. Bo Marysia i Bodek zawsze znajdują coś, pewien cymesik, coś, co pomijają wielkie kwalifikowane przewodniki. A jak już na wycieczkę wybiorą się inni przemili znajomi, to robi się bardzomegaprofesjonalnie. Bo ktoś jest specjalistą od drzew, ktoś inny od literatury, ktoś kolejny od architektury, a jeszcze ktoś inny (zwykle ja) od plotek, anegdotek i dziwacznych rzeczy, to wycieczka naprawdę nabiera niezwykłego sensu. Razem z nami jeździ pewien przemiły znajomy, co to się zna na zielsku, ale ma też i taką cechę, że upiera się co do szczegółów. No i bardzo dobrze, bo dzięki temu uporowi zobaczyliśmy wiele śliczne rzeczy w regionie. No w każdym razie, zaglądajcie na gontowca, bo ciekawe rzeczy tam można odkryć. I jest on, znaczy gontowiec, bardzo fajną inspiracją do zajrzenia w różne miejsca, nawet znane. No ja za jakiś czas ryznę do Goraja koło Przytocznej. Bo Marysia i Bodek coś tam ciekawego odkryli. A ja tego nie widziałam, więc dawaj, pakujemy plecak, termos albo butelkę wody, kurtka od deszczu, notatnik, pisadełko, mapa, a nawet kilka map, kompas, kanapki, miniapteczka, kubeczek – bo zawsze może się przydać, scyzoryk – bo bez niego wycieczka może się okazać trudna, aparat foto, telefon komórkowy – bo jak mnie jakieś psy napadną, to poproszę o wsparcie i dawaj. A jak już w Goraju będę, to nie zważając na bolące nogi, polezę sobie do Lubikowa i kawałek dalej nad Lubikowskie Jezioro. Usiądę na pomoście (bo mam nadzieję, że jest ciągle), popatrzę na Wyspę Konwaliową. A potem nieśmiało zapukam do pani Ireny, żeby mnie zaprosiła na kawkę. Tak więc spoglądajcie na gontowca podróżnego, bo ciekawych rzeczy można się tam dowiedzieć. No ja w każdym razie zaglądać zamierzam. A moja podróżnicza stronka, oczywiście nie tylko moja, jest na naszym portalu echo, w zakładce „Turystyka”. Tam relacje z wypraw bliskich i dalekich moich są, ale też i Krystyny Kamińskiej, tam także miejsce jest dla relacji turystycznych dla każdego, kto lubi się plątać, blisko, daleko, bardzo daleko. Czekamy na relacje. Turystyczne znaczy. Może być z Korfu, może być z Bordżomi, może być z parku Czechówek. Ale własne. Takie jak Marysia i Bodek odbywają.
P.S. Dla mnie informacja dnia. Poeta Ryszard Krynicki został uhonorowany nagrodą poetycką im. Zbigniewa Herberta. To jedna z najbardziej prestiżowych literackich. Ryszard Krynicki mieszkał w podgorzowskim Tarnowie, jego tata Stefan Krynicki był jednym z najciekawszych rzeźbiarzy ludowych, tak zwanym świątkarzem, chociaż to ogólnik jest, bo i inne rzeźby robił. A sam poeta uczył się w II Liceum Ogólnokształcącym przy ul. Przemysłowej, tu maturę zdał. A po latach napisał wiersz, w którym wspomina Gottfrieda Benna, znakomitego niemieckiego pisarza, który w latach II wojny pracował tu, znaczy w naszym mieście, jako lekarz. I choć dziś już nikt, albo prawie nikt o tym nie pamięta, to ja przypomnę poetycką frazę. Ryszard Krynicki opatrzył wiersz tytułem „Nie wiedziałem”, a fraza poetycka tak idzie:
x
W drodze do szkoły
widywałem codziennie
górujące nad miastem pruskie
koszary: nie wiedziałem
że podczas wojny pracował tutaj
jako lekarz wojskowy poeta Gottfried Benn.
Nie wiedziałem wtedy zbyt wiele o chorobach.
Ani o poezji.
x
Tyle cytatu. Szczere gratulacje za nagrodę, bo to jednak jedna z najbardziej znaczących w Polsce za poezję jest. A mój prywatny bonusik jest taki. Ta sama Alma Matris, ten sam wydział, ci sami wymagający profesorowie, bo student wówczas musiał wiedzieć, no i to samo miejsce na świecie. Ja się, Boże broń, nie podczepiam, ja się tylko cieszę i wybitnie gratuluję. A tomiki z A5 czytuję, bo jakoś tak mam, że lubię. Cieszmy się zatem, że choć na chwilkę w mieście przebywał poeta Ryszard Krynicki. A ja zazdroszczę przemiłej znajomej, że ma rzeźbkę Stefana Krynickiego, ojca Ryszarda. Bo tomiki poetyckie mogą mieć wszyscy, ale rzeźbę… No cóż. Nie wszyscy.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.