2015-03-12, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
O tej przypadłości miasta nad trzema rzekami wiedzą wszyscy. Prostych i nieinwazyjnych chodników u nas na lekarstwo jest. I nikt nie umie powiedzieć, kiedy to się zmieni. No szkoda.
Ja mam to szczęście, że pod moim domem i coś w niewielkim kawałku obok, chodniki są w miarę proste. I raczej trudno się na nich potknąć. Wdepnąć w psie odchody…, no znacznie łatwiej. Właśnie wczoraj mnie ogarnęło okropne obrzydzenie, ale nie o tym chcę. Otóż kawałeczek niewielki od mojego domu, na jednym ze wzgórz, zresztą w pięknym kawałku miasta, chodniki przypominają ciężką i krętą ścieżkę przetrwania, coś, co trzeba pokonać i przy okazji uważać, żeby sobie krzywdy nie zrobić. No i właśnie owa krzywda spotkała mego przemiłego znajomego, który w ciemnej uliczce potknął się o takie jakieś dziwne wertepy oraz dziurska i cudem tylko zdrowie, ech tam zdrowie, życie uratował. A piszę o tym, bo zwyczajne nie mieści mnie się w głowie, że tak to może wyglądać.
Nie winię nowej władzy, bo nie ona winna tego jest. Wina jest starsza, zastarzała i cały czas paląca. Bo ciągle ktoś z przemiłych ma złe doświadczenia z nierównymi chodnikami, ot choćby i ja, jakiś czas temu, przy cmentarzu komunalnym na Żwirowej. Wykopyrtnęłam się tam widowiskowo, nawet panowie taksówkarze z pomocą lecieli. Szczęściem wielkim zębów ani innych części ciała tam nie zostawiłam. Siniaki bolały i jeden nawet teraz boli. No cóż. I tak mnie informacja o przypadku przemiłego natchnęła do jednej konstatacji. Skoro w mieście po festiwalach, zresztą i bez sensu ogłaszanych, przyszła moda na konsultacje, to może konsultanci zamiast dyskutować o tym, o czym owe one mają być, nagle pochylili się (prawda, jaka piękna fraza, moim zdaniem mocno z językowego punktu widzenia skompromitowana, bo pusta) nad tym problemem, mocno zresztą palącym. Może trzeba napisać konkretny program dotyczący poprawiania jakości życia mieszkańców i w końcu zmierzyć się z problemem chodników.
Jak dobrze pamiętam, to radni klubu PiS w kółko właśnie trotuary podnosili do rangi spraw kluczowych. Ja rozumiem zasady remontowania ulic, że najpierw trzeba odkryć infrastrukturę pod nimi, naprawić, potem dopiero martwić się o nawierzchnię. Ale może czasami trzeba jednak na jakiś czas naprawić nawierzchnię, aby po jakimś czasie sięgnąć dalej. A dlaczego naprawić nawierzchnię? Ano po to, aby mieszkańcy, ale i przechodnie inni zębów sobie na tych chodnikach nie wybijali, albo nóg i rąk nie łamali. Nie poradziła sobie z tym problemem poprzednia władza, obecna też jakby problemu nie widzi. A to taki malusi miejski problemik, bardzo mocno dotkliwy. Może warto się zastanowić? Bo jak kto wpadnie na pomysł, pójdzie do lekarza na obdukcję i okaże się, że trochę uszczerbku na zdrowiu doznał, to każdy sąd się z jego racją zgodzi i płacić odszkodowanie trzeba będzie. A po co? Tak pod uwagę poddaję.
A teraz z innej mańki będzie, chuligańskiej (Uf, udało się napisać bez pomocy Google słownik. Bo z chuligaństwem mam tak, że w mózgu zakodowana brytyjska pisownia jest, znaczy hooligans. I zawsze za każdym razem piszę huligan, a słownik poprawia). Chuligaństwem wielkim dla mnie, a przy okazji barbarzyństwem wielkim jest wypalanie łąk i nieużytków, jakie właśnie się dzieją. I znów strażacy, politycy, mądrzy ludzie, ekolodzy, ktokolwiek mądry, apelują – Nie róbcie tego. Nie wypalajcie łąk i nieużytków, bo giną małe i maleńkie istoty. Bo giną ptaszki, jeże, bo giną małe gryzonie. I nie pomaga autorytet Kościoła katolickiego, bo nie pomaga autorytet Kościołów innych, autorytety żadne. Przychodzi wiosna i znów barbarzyństwo okropne się dzieje. I jak w mieście rządzi chuliganka niszcząca elewacje odnowionych budynków, przewracająca śmietniki, łamiąca kruche drzewka, tak na obrzeżach miast i na wsiach rządzi inna chuliganka, ta podpalająca trawy i ta krzywdząca zwierzęta. A wszak żyjemy w XXI wieku, wydawałoby się, wieku industrializacji, mądrości, wiedzy… Nic podobnego. Cały czas żyjemy w jakimś od zawsze pokutującym średniowieczu. Choć chyba obrazą dla średniowiecza będzie utożsamianie go ze współczesną chuligańską kulturą. Bo jednak tam się takie rzeczy nie działy. Nie świadomie. No cóż. Trzymam kciuki za straż pożarną i inne autorytety, że kiedyś im się uda. Uda się powstrzymać barbarzyństwo. Choć ja zwyczajnie nie wierzę, bo w utopie nie wierzę.
P.S. Domowy dżin wrócił z bajki koszalińskiego teatru i od razu z wyrzutami. – Bo skoro już mnie udomowiłaś, to powinnaś tam ze mną być, powinnaś popatrzeć na dobrą baję, a nie byłaś – tyle usłyszałam. Ale nie pamiętał, że jak leciał, tam do teatru, to o mnie nie pomyślał. Nie pierwszy zresztą raz. Teraz w domu z lekka kipisz jest. Bo dżin wywraca moją bibliotekę w poszukiwaniu opowieści o nim i o Alladynie, a jaskółki wybebeszają moje płytki w poszukiwaniu muzyki Mikołaja Rimskiego-Korsakowa „Szecherezada”. A nie ma. No cóż. Przeżyję.
P.S. 2. I dla porządku domu.
10.00, Teatr Osterwy. Spektakl „Cudowna lampa Alladyna” w wykonaniu Bałtyckiego Teatru Dramatycznego z Koszalina. Bilety 25, 22, 19 zł. (Mój dżin na szczęście nie widzi, bo buszuje po bibliotece).
10.00, Biblioteka Pedagogiczna, ul. Łokietka. Pierwszy dzień wystawy „Miś z przeszłością w bibliotece”. Misiowe sprawy będą zaprezentowane. Pójdziemy, zobaczymy, napiszemy. Bo i Paddingtona tam potrzeba, bo i Colargola, bo i Kubusia Puchatka też.
20.00, klub muzyczny C-60, ul. Zaułek. Koncert This Age, Mankind Has Fallen, bilety 12 zł.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.