2015-03-13, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
O informacji publicznej dokładnie. O dostępie do danych, ich upublicznianiu i dzieleniu się wieścią, która z definicji otwarta powinna być.
Wszystko, co dotyczy publicznego wydawania grosza, pieniędzy z podatków, winno być jasne. Również wszystko, co dotyczy publicznego majątku takoż. Jak i to, co władza zamiaruje wobec mienia, które publiczne jest.
Znaczy to jedno, dostęp do informacji nie powinien być utrudniony ani dla dziennikarza, ani dla zwykłego obywatela, który płaci podatki. Bo każdy z nas ma święte prawo wiedzieć. I ma prawo pytać oraz dostawać odpowiedź na zadane pytania.
Dość dawno temu, oj bardzo dawno, zadałam pytania dwa. Jedno w biurze poselskim pani poseł Bożenny Bukiewicz o jej zamorskie podróże i przełożenie na polskie realia. Drugie było wobec pani marszałek Elżbiety Polak o jej wyjazd do Rzymu w bardzo określonej dacie i przełożenie na lubuskie realia. Gospodarcze. Bo obie panie w swoich luźnych wystąpieniach tłumaczyły, iż ich wojaże podyktowane są potrzebami gospodarczymi. Pytałam o koszty i faktyczne przełożenie na rzeczywistość nas, gorzowian, no niech będzie, lubuszan. Pytania kierowane były do biur obu pań, ale bez klauzuli Ustawa z dnia 6 września 2001 r. o dostępie do informacji publicznej. No i moje pytania zostały widowiskowo i bez żadnego pardonu zignorowane. Ani jedno biuro nie pofatygowało się, aby odpowiedzieć, że …, cokolwiek. A nie powinny. Bo skoro ktoś z ludzi od PR obu pań nie szanuje portali internetowych i dziennikarzy tu piszących, to nie powinien lekceważyć zwykłego obywatela, który ma takie samo prawo pytać i takie samo prawo w trybie ustawowym, czyli 14 dni, dostać odpowiedź. Merytoryczną lub nie, ale odpowiedź. Takie prawo demokracji i przywilej pytania o niewygodne rzeczy każdego, kto piastuje urząd publiczny i z publicznych pieniędzy jest wynagradzany, jak i z publicznych pieniędzy finansuje swoje publiczne podróże gdziekolwiek one są. No cóż. Odpowiedzi niet, więc oczywiście zapytam kolejny raz, ale już pod klauzulą ustawy. Wówczas jakiści głos z biur obu pań dostanę, mniej lub bardziej merytoryczny, ale jednak.
A dlaczego o tym piszę? Ano z prostego powodu. Bo jakiś czas temu wysłałam kilka zapytań do magistratu i mam tę samą sytuację. Cisza na łączach. Pytania proste, bo o konkretne rzeczy. Ale cisza. Poprzednim razem, kiedy zapytałam o pomysł wobec Zawarciańskiego Zameczku, czyli willi Hermanna Pauckscha, byłej już siedziby zlikwidowanego Grodzkiego Domu Kultury, też czekałam długo, bo kilka dni, aby się dowiedzieć, że pomysłu nie ma. Co dziwne nie jest, bo nie znam nikogo, kto by na tę kwestię w tej chwili pomysł miał.
A teraz zapytałam między innymi na jakiej zasadzie i za ile magistrat wynajął byłą grotę solną w Łaźni i jak to się ma do innych miejsc przeznaczonych na działalność artystyczną, bo fama głosi różne dziwne plotki. No i na chwilkę obecną ani be, ani me, ani kukuryku, jak w pewnej bajce jest. Nie ma żadnej odpowiedzi. A przecież skoro jest umowa, to nic trudnego, aby udzielić informacji. No cóż, wyślę kolejny raz moje zapytania i opatrzę je klauzulą o dostępie do informacji publicznej. I OK., poczekam ustawowy czas, a jak nie będzie, to potem wystąpię do instancji nadrzędnej. Potrwa to długo, będziemy się bawić w procedury, ale skoro tak ma być, niech będzie.
A przecież miało być jasno i prosto. W przypadku magistratu jaśniej i prościej, niż poprzednio.
I jako przykład dostępu do informacji za minionych rządów przytoczę sprawę zawirowań wokół MCK za poprzednich rządów magistrackich i poprzedniej byłej dyrekcji tej instytucji. Byłam wówczas na tysiąc procent pewna, że magistrat nie zgodzi się na ujawnienie danych. Ale nie, w ciągu siedmiu dni dostałam zgodę, poczytałam dokumenty i napisałam, co tam znalazłam, w tekście, znanym zresztą. A tu niet. Nie ma. No cóż. Zaczynam, że powtórzę, korespondencję z klauzulą ustawową dotyczącą jawności informacji publicznej.
Ale żeby w głupim przypadku informacji o przetargach na nieruchomości podpierać się klauzulą o dostępie do informacji publicznej, to już jakiś absurd. A miało być lepiej i prościej. Nie jest. No cóż.
P.S. Wczoraj późnym popołudniem byłam znów w Twierdzy Kostrzyńskiej. Nagle a niepodziewanie zjechali do mnie dawno niewidziani znajomi i chcieli do Kostrzyna. No to dawaj, pojechaliśmy. Współczuję im bardzo, bo musieli posłuchać długiego gadania Renaty o Fryderyku II Wielkim z domu Hohenzollern. W drodze powrotnej pojechaliśmy przez Amerykę nad Wartą i też im trochę opowiadałam. Ale chyba tak ostatecznie źle nie było, bo postawili pizzę i czerwone wino na koniec i zażądali – następnym razem jedziemy w inne czarowne miejsce blisko ciebie i z twoim przewodnictwem. No cóż. Ale tym samym sezon turystyczny 2015 uznaję za otwarty, bo rok bez wizyty na twierdzy uważam za niebyły.
P.S. 2. A co w kulturze, to w zakładce „Kultura” jest. Całkiem sporo, że zauważę.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.